"Lekarz dziwi się, jak mogę chodzić". Solista Teatru Wielkiego odsłania nam kulisy baletu

Michał Mańkowski
Jesteśmy z dwóch zupełnie różnych światów. I może właśnie dlatego ta rozmowa była dla mnie tak ciekawa. Vladimir Yaroshenko w Polsce mieszka od 12 lat i na co dzień jest gwiazdą Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie. To pierwszy solista baletu, który w naszym cyklu "Co Ciebie napędza" opowiedział mi o tym, czego w zawodowym tańcu nie widać. I zrobił to w sposób interesujący także dla tych, którzy tańcem na co dzień się nie interesują.
Vladimir Yaroshenko w Polsce mieszka od 12 lat i na co dzień jest gwiazdą Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie. Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl
Czy Twoje stopy są mocno zmasakrowane?

Oj tak, zdecydowanie. Podczas prześwietlenia nóg czy właśnie stóp od razu widać setki mikro urazów, których nabawiłem się przez te ponad 20 lat tańczenia. Gdy lekarz raz zobaczył takie wyniki, spytał, czy ja w ogóle jestem w stanie normalnie chodzić, a co dopiero tańczyć. Ten zawód niszczy ciało. Po tylu latach organizm jest tak przyzwyczajony do wysiłku, że po prostu nie mogę nic nie robić. Na wakacjach muszę, chociaż w jakikolwiek sposób, się poruszać, bo inaczej ciało zaczyna mnie boleć. Czasami nawet ciężko jest zasnąć.

Ciało często mówi „stop”?

Moje powiedziało dwa lata temu.

Głośno?

I dosłownie, i w przenośni. Podczas jednego z treningów wykręciłem sobie nogę, w efekcie złamałem czwartą i piątą kość śródstopia, a na dodatek zerwałem sobie więzadło. To była moja najpoważniejsza kontuzja, która mogła mnie wykluczyć z zawodowego tańczenia. Ciało po prostu fizycznie odmówiło mi posłuszeństwa. Z perspektywy czasu widzę, że tak miało być i dobrze wyszło, że na jakiś czas byłem zmuszony przerwać taniec.

Dlaczego?

Na początku, co oczywiste, miałem sporo żalu do całego świata i nie rozumiałem tej sytuacji. Przecież robię to tyle lat, tak zarabiam na życie. Potem już na spokojnie nastawiłem się pozytywnie i potraktowałem to jako szansę do zwolnienia i przemyślenia wszystkiego na spokojnie. W trakcie rehabilitacji miałem więcej czasu dla siebie, mogłem spojrzeć inaczej nie tylko na świat baletu, ale i swoje życie. Finalnie byłem wyłączony przez pół sezonu teatralnego, który trwa od września do czerwca. Ja „wypadłem” z obiegu w styczniu, więc łącznie to ponad pół roku przerwy. Z tego, co słyszałem, nawet widzowie zdążyli się trochę stęsknić.
Pierwszy solista, który gra główną rolę w kilku spektaklach łamie nogę. Jak wygląda wtedy „łatanie” takiej dziury w obsadzie?

To spore wyzwanie dla dyrekcji teatru. Wiadomo, że nie ma ludzi niezastąpionych, dlatego zazwyczaj są 2-3 obsady spektaklu. Dzięki temu zawsze znajdzie się ktoś, kto może zastąpić kontuzjowanego od ręki lub po szybkim douczeniu.

Mówisz, że w trakcie kontuzji inaczej spojrzałeś na swoje życie.

Tak, zacząłem bardziej świadomie czuć swoje ciało i dbać o nie. Podczas codziennej rutyny często działasz jak automat, nie zastanawiasz się, co robisz, jak to wpływa na twój organizm. Doprowadzasz się do maksimum, a to nie zawsze jest dobre. Zwłaszcza że mam już trochę lat.

Bez przesady, dopiero 34.

Jak na tancerza to już całkiem sporo.

Jak nie tańczysz, to nie zarabiasz?

Jeśli mamy wypadek w pracy, to płaci nam normalnie ZUS i ewentualnie inne ubezpieczenia na życie, które wykupiliśmy.

Nie jesteś już tancerzem pierwszej młodości. Poważna kontuzja, na szczęście dość późno, za tobą. W każdej chwili może przydarzyć się kolejna. Masz plan awaryjny, gdybyś nagle został wyłączony z zawodowego tańca?

Nawet powoli wdrażamy go już w życie. Razem z żoną mamy szkołę taneczną dla dzieci. Prowadzimy też różnorodne warsztaty dla tancerzy np. z modnego rolowania, to taki automasaż, czy radzenia sobie ze stresem podczas występów. To nasze zaplecze i zabezpieczenie. Skończyłem też pedagogikę, więc to wsparcie młodych tancerzy wydaje się być dla mnie naturalną drogą.
Jeździsz na nartach lub snowboardzie?

Tak, od kilku lat na nartach.

Nie boisz się? To zwiększanie ryzyka.

Ja w ogóle lubię atrakcje związane z ryzykiem. Na początku oczywiście siedziało to gdzieś w głowie, myślałem, co może się stać, ale żyjemy tylko raz, więc czemu mam sobie odmawiać przyjemności jeżdżenia na nartach?

A do klubów chodzisz?

Na początku kariery może mniej, bo nie miało się wtedy siły po całych dniach prób, ale ostatnio coraz częściej wychodzimy z żoną. Dlaczego pytasz?

Bo zawsze zastanawiało mnie, jak będąc zawodowym tancerzem, odnajdujecie się na parkiecie w klubie? Albo na weselu.

(śmiech) Tańczymy jak zwykli ludzie, nie mamy z tym problemu. Nawet lubimy to robić.

A prywatnie jakiej muzyki słuchasz?

Na pewno nieklasycznej. Głównie rocka i rapu, więc zupełnie czegoś innego niż na co dzień w pracy.
Zanim usiedliśmy, przeszliśmy się chwilę korytarzami Teatru Wielkiego i prawie każdy ciebie zaczepił i zagadał. Dużo czasu tu spędzasz?

Dużo. Czasami od 10 rano do 10 wieczorem od wtorku do soboty, a jak mamy spektakl, to jeszcze w niedzielę. Poniedziałek w teatrach jest zawsze wolny.

Jak w takim razie wygląda twój normalny dzień?

Wstaję między 6.00 a 7.00 rano, jemy śniadanie i zawozimy dzieci do przedszkola i szkoły. Przed 10.00 jestem w teatrze, gdzie zawsze mamy godzinny, podstawowy trening tańca klasycznego. Rozgrzewamy się, ćwiczymy ogólne elementy, które później są wykorzystywane. Później kwadrans przerwy i próba do godziny 14.00. Następnie lunch i od 15.00 do 18.00 następna próba. W dniu spektaklu pracujemy do 14.00 i na 18.00 wracamy na spektakl.

Taniec na tym poziomie wymaga specjalnej diety czy regeneracji?

Ja jej nie mam, na szczęście nie muszę, bo mam bardzo dobrą przemianę materii. Ale tak, staram się zdrowo odżywiać np. od jakiegoś czasu zupełnie nie jemy w domu mięsa. Regeneruję się na basenie, w saunie lub po prostu w domu na kanapie. To też jest potrzebne. 2-3 razy w tygodniu odwiedzam fizjoterapeutów, których mamy do dyspozycji w teatrze.

Oglądałeś może na Netflixie dokument „Game Changers”? Jest dokładnie o tym: jak wyrzucenie mięsa z diety może wpłynąć na zawodowych sportowców.

Widziałem go. Właśnie podczas kontuzji miałem trochę więcej czasu, żeby ogarnąć ten temat. Czasami zdarza mi się zjeść rybę, ale generalnie żywimy się na zielono. Nawet nasze dzieci nie bardzo chcą jeść mięso, chociaż ich do tego nie namawialiśmy.

Czy społeczeństwo bagatelizuje zawód tancerza? W końcu panuje przekonanie, że „wszyscy potrafią i mogą tańczyć, co to za filozofia”?

Każdy może tańczyć, pytanie tylko, czy zawodowo. Niektórzy mają taką opinię, bo widzą tylko efekt końcowy, a nie pracę, która za tym idzie. I z jednej strony rozumiem takie podejście, dla nich to rozrywka. Z drugiej wiadomo, że jest to pewna niesprawiedliwość, to ciężki zawód, na pewno nie dla każdego, bo wymaga dużo pracy fizycznej i psychicznej.

Czego w takim razie nie widzimy?

Całej kuchni. Tego, ile godzin musimy powtarzać w kółko to samo, by na scenie wszystko wyglądało tak lekko, estetycznie, zgranie, sprawnie i z uśmiechem. Ten zawód często rozpoczyna się w wieku 10 lat, więc to naprawdę długa droga pełna poświęceń.
A co ty musiałeś poświęcić?

Na pewno dzieciństwo, którego nie miałem. Nie wychodziłem jak każdy inny dzieciak w moim wieku na podwórko czy pograć w piłkę z kolegami. Potem czasy młodzieńcze w okolicach 20-tki. Życie zawodowego tancerza to jest w ogóle inny życie niż „zwykłego” człowieka. Tutaj musisz podporządkować wszystko swojej pasji, czyli tańcowi. Podobnie działa to w każdej dyscyplinie sportowej uprawianej zawodowo.

„Zawód nikomu niepotrzebny kulturowa dewiacja, sztuka sama w sobie”. To cytat z jednego z komentarzy, który pojawił się pod twoim wpisem o pracy w balecie. Co byś odpowiedział jego autorowi?

Nie wiem, czy jest sens przekonywania ludzi, skoro z automatu mają takie podejście. Zaproponowałbym, żeby taka osoba chociaż raz poszła na balet i potem wyrobiła sobie opinie, bo zakładam, że większość tego typu komentarzy pochodzi od osób, które nigdy na żywo baletu nie widziały. Ciekawe w ogóle jest to, że z jednej strony gardzą takim rodzajem sztuki, a z drugiej wchodzą w artykuły na ten temat i nawet zabierają w nich głos.

Ale czy balet jest dla każdego? To już naprawdę najwyższa forma sztuki.

Myślę, że chociaż raz w życiu warto zobaczyć to na własne oczy i przekonać się, jak fajne i bajkowe to doświadczenie. Wiadomo, że każdy ma swoje preferencje, jedni lubią teatr, drudzy malarstwo, a trzeci jeszcze coś innego. Sztuka rozwija i ważne, by wybrać sobie formę, która tobie odpowiada i chociaż czasami o nią zahaczyć.

Po tylu latach i na tym poziomie baletmistrz, czyli wasz trener, jest w stanie jeszcze ciebie czegoś nauczyć. Popełniasz jeszcze błędy?

Zawsze. Przecież Messi czy Ronaldo też mają swoich trenerów, a są najlepsi na świecie. Tutaj jest podobnie. Na próbie mamy lustra dookoła, ale sami nie zawsze widzimy, co można udoskonalić czy poprawić.

To prawda co mówią o szkołach baletowych? Że jest nie tylko ciężko, ale czasami wręcz ociera się to o przemoc fizyczną i psychiczną.

To bardzo trudny temat do poruszenia, ale tak, to prawda. Szczególnie w rosyjskiej szkole baletowej można znaleźć przykłady takiej przemocy, ale nie tylko. Na Zachodzie to już od jakiegoś czasu zaczyna wyglądać inaczej, w inny sposób podchodzi się do nauki. Ja osobiście miałem takie pomniejsze doświadczenia, jak krzyczenie czy rzucanie krzesłami. Mnie w pewnym stopniu to zahartowało i podziałało, ale trzeba być naprawdę dobrym pedagogiem, by zobaczyć, jaka metoda dociera do danego ucznia. Na jednego zadziała krzyk, na innego wręcz przeciwnie i wtedy trzeba zmienić metodę. Mnie to mobilizowało. Niestety krzyki czy nawet bicie, do którego dochodziło, to zawsze przykre obrazy. Zwłaszcza, że jesteś dzieckiem, świadkiem czegoś takiego i nie możesz nic zrobić. A wtedy normalne było, że nauczyciel mógł sobie na coś takiego pozwolić. To nie może być normą.
Żeby być w światowej czołówce trzeba przejść taką szkołę?

Wiem, że w Stanach Zjednoczonych uczą inaczej, więc zakładam, że i taka, i taka szkoła ma swoje miejsce na rynku.

A co ciebie najbardziej napędza w tym co, robisz?

Myślę, że właśnie pokazanie się na scenie i dzielenie się z widownią swoją energią. Na przestrzeni lat to się zmieniło. Dojrzewam i zmieniam się, jako człowiek i tancerz, inaczej patrzę na życie oraz świat. Wszystko, co dzieje się dookoła, także wnosi jakiś ślad do tego, jak tańczę.

Największa motywacja?

Ogólnie to miłość do tańca i baletu, a szczególnie jest to świadomość mojego ciała, zwłaszcza po tej kontuzji. Przez ponad 20 lat robię to samo, ale z jakiegoś powodu ciągle mnie to kręci. Czasami są to oklaski, czasami trema przed wyjściem na scenę, a innym razem wyjątkowo udane spektakle czy nawet same próby. Lubię ten moment, gdy robimy nowy spektakl i uczymy się nowych choreografii. Poznajemy coś zupełnie innego, przeżywamy to, szukamy sposobu na wyrażenie znanych emocji w nowy sposób.

Ile trwają przygotowania do premiery?

2-3 miesiące totalnego hardkoru od rana do wieczora, a przeważnie jednocześnie gramy też bieżący repertuar. Czasami wracasz do domu i sam nie wiesz, jak się nazywasz.
W ilu tytułach obecnie grasz?

Hmm, w tym sezonie jestem praktycznie w każdym przedstawieniu.

Często zdarza ci się chodzić do teatru czy opery jako widz?

Staram się jak najczęściej, ale sam wiesz, jak to wygląda w praktyce. Zwłaszcza mając dwójkę małych dzieci.

Czy ludzie cię rozpoznają?

Niektórzy bardziej świadomi z branży tak, ale balet jest raczej zamknięty, więc przeważnie jestem anonimowy.

Gdy dostałeś pierwszą poważną rolę w „Iwanie Grożnym” przed laty, byłeś bardzo młody. Jak w takiej zawistnej branży podchodzili do ciebie inni? Czy musiałeś udowadniać, że jesteś wystarczająco dobry?

Nie, nie przypominam sobie, żebym czegoś takiego doświadczył. Zawsze dość szybko udowadniałem na scenie, że angaż był zasłużony. Oczywiście były jakieś mniejsze czy większe problemy, ale w takich momentach miałem wsparcie w bliskich czy baletmistrzach.

Jeśli miałbyś wybrać jedną rolę, z której jesteś najbardziej dumny, to byłaby to...?

Wspomniany Iwan Grożny lub Tezeusz ze „Snu nocy letniej”, którego grałem już tutaj w Polsce.

Dziś przebierasz już w rolach, czy też musisz normalnie chodzić na castingi?

Ciągle przechodzę normalne castingi.

Kiedy byłeś najbliżej rzucenia tańca?

Nie wiem, czy miałem taki moment. Jeśli już, to było raczej zwątpienie, gdy nie łapałem się do obsady lub nie dostawałem angażu do ról, na których bardzo mi zależało.

A co najbardziej wkurza cię w waszej branży? Po tylu latach znasz ją już bardzo dobrze.

Niesprawiedliwość. Na przykład właśnie w odniesieniu do przyznawania ról.

Czy będąc zawodowym tancerzem, można być w związku z kimś spoza tego świata?

Wydaje mi się, że nie. Na pewno byłoby to bardzo trudne. Ktoś, kto w tym nie siedzi, naprawdę nie zrozumie, z czym to się je, jakich poświęceń wymaga, dlaczego nie ma ciebie ciągle w domu, a jak już jesteś, to potwornie zmęczony. Ja osobiście nie wyobrażam sobie życia z osobą, która nie jest związana z tym światem. Na szczęście z żoną poznaliśmy się jeszcze w szkole, więc problem mieliśmy z głowy (śmiech). Teraz dzięki dzieciom mamy sporo tematów do rozmowy spoza tańca i teatru.
Jak trafiliście do Polski?

Mój pedagog dostał stanowisko w Lublinie jako dyrektor Teatru Muzycznego i nas tam zaprosił. Zawsze chcieliśmy wyjechać, więc stwierdziliśmy, że czemu nie. Później trafiliśmy do Warszawy, mieszkamy w Polsce już 12 lat, mamy polskie obywatelstwo.

Bardziej czujesz się Polakiem czy Rosjaninem?

Jestem trochę zawieszony, bo na dobrą sprawę większość swojego dorosłego, świadomego życia spędziłem tutaj. Tu mam pracę i tu czuję się spełniony.

Pierwszy solista Teatru Wielkiego to Rosjanin, pierwsza solistka to Japonka. W Polsce nie ma aż tak dobrych tancerzy?

Polska nie jest krajem aż tak kulturowo nastawionym na taniec, jak na przykład Rosja. U nas mamy 80 kandydatów na jedno miejsce w szkołach. Ale w Polsce też były i są gwiazdy. Ci najlepsi wyjeżdżają za granicę, tam kończą szkoły. Realia też nie zachęcają do bycia tancerzem. Kiedyś mieliśmy wcześniejszą emeryturę już po 20 latach, teraz to zmieniono i musimy tańczyć do 60-tki. Ale to akurat dzieje się na całym świecie, nie tylko w Polsce

Co byś powiedział komuś, kto rozważa karierę zawodowego tancerza?

Proponuję zadać sobie pytanie, czy naprawdę tego chcesz i to kochasz. Jeśli tak, to będziesz musiał poświęcić temu nie rok, dwa, trzy, ale całe życie. Nie będziesz mógł zejść z tej ścieżki. Warto też wspomnieć, że czasami kariera zależy też od szczęścia. Ja takie szczęście miałem. Zdarza się, że ktoś np. choruje lub ma kontuzję i wtedy przychodzi twoja szansa. Wtedy naprawdę ważne jest, że jak już taka okazja się przytrafia, to trzeba ją wykorzystać. I o tym warto pamiętać nie tylko w tańcu.

Patronem cyklu artykułów „Co Ciebie napędza” jest Skoda.

Advertisement