Samorządy bankrutują. Prezydent Częstochowy o tym, jakie mogą być skutki działań rządu PiS

Adam Nowiński
Rząd hojnie rozdaje nieswoje pieniądze w postaci wszelkiej maści "plusów". Sęk w tym, że żeby coś dać, trzeba komuś nie zapłacić. I tak dzieje się w przypadku samorządów, które nie dostają pieniędzy za wykonywane obowiązki na rzecz państwa i musiały opłacić większość kosztów "deformy" edukacji PiS. Prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk nie godzi się na takie traktowanie i postanowił, że miasto pozwie rząd.
Krzysztof Matyjaszczyk podliczył zobowiązania rządu na rzecz Częstochowy. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
145 milionów złotych na minusie – tyle wynosi bilans rządowych należności wobec Częstochowy za wykonane zadania. Ile z tej kwoty zostało zaskarżone do sądu?

Prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk: Na tym symbolicznym rachunku wystawionym rządowi, który opiewa na 145 milionów złotych, kwota 7 milionów złotych to brakująca kwota tylko za wykonywanie tzw. zadań zleconych. Chodzi o obowiązki, które administracja rządowa przekazuje administracji samorządowej.

Według artykułu 167. polskiej Konstytucji rząd powinien za ich realizację samorządowi zapłacić. Za rok 2020 braki w dotacji rządowej na zadania zlecone wyniosą właśnie 7 milionów złotych. Gdy podsumowaliśmy całą kwotę, o którą moglibyśmy się ubiegać tylko z tego tytułu za lata 2006-2018, to wyszło 67 mln zł i ta kwota jest przedmiotem postępowania sądowego.


Samorząd musiał udźwignąć gigantyczne koszty reformy edukacji autorstwa PiS, ale nakłady na szkolnictwo to nie jedyne konsekwencje działań rządu. Do czego jeszcze musieliście dołożyć lub za co wam nie zapłacono z państwowej kasy?

Jest tego sporo, bo np. wzrosły opłaty za odprowadzanie wód deszczowych, odpis na fundusz socjalny, wzrastają ceny prądu, niedoszacowany jest kontrakt szpitala miejskiego z NFZ i musimy pokrywać coraz wyższą jego stratę. Obliczamy, że tylko do subwencjonowanych zadań oświaty w przyszłym roku dołożymy aż 120 milionów zł, w tym roku będzie to finalnie 105-110 mln, w zeszłym roku było 90 mln zł.

Gdyby cofnąć się o te kilka lat i zliczyć wszystkie nakłady poniesione przez nasze miasto na oświatę, to powstałby z pewnością roczny budżet miasta. To są bardzo znaczące kwoty, które już w tym momencie zaczęły przekraczać możliwości finansowe wszystkich samorządów, bo nie tylko Częstochowy.

No dobrze, ale dostajecie przecież jakieś pieniądze na edukację od rządu.

Owszem, ale subwencja jest niewspółmierna z poniesionymi przez nas kosztami. W 2015 i 2016 dopłacaliśmy do subwencji ok. 47-48 milionów złotych. W 2017 roku było to już 69 milionów, czyli widać, że już zaczęliśmy płacić więcej za pierwsze skutki reformy oświatowej. Potem koszty i dopłaty do tych zadań oświatowych, za które powinien płacić Rząd, były jeszcze wyższe, o czym wspomniałem wcześniej.

Subwencja rządowa od 2015 do 2020 r. wzrosła o 22,3 proc., a dopłaty samorządu do oświaty aż o 155 proc. Ktoś powie: "no dobrze, subwencja przecież rosła, przekazywaliśmy co roku więcej pieniędzy", Tylko że mimo tego samorząd musi z roku na rok dopłacać coraz więcej. Prezentowaliśmy niedawno grafikę, która ilustruje ten fakt.

Gdyby rząd dysponował tylko swoimi pieniędzmi, to nie byłoby takiego problemu. Ale jego decyzje wpływają negatywnie na finanse, które należą się samorządom. I nie mówię tutaj o samorządach jako o instytucjach, ale ludziach, którzy mieszkają w danym mieście czy gminie. To ich rząd pozbawia tych pieniędzy. Czy rządzący nie widzą, że w ten sposób działają na szkodę lokalnej Polski?

Co ma pan na myśli?

Niedługo dojdziemy do momentu, w którym w samorządowych budżetach zabraknie pieniędzy na inwestycje, a co za tym idzie – nie będą miały środków także na finansowanie wkładów własnych w inwestycje współfinansowane przez Unię Europejską.

Czyli Polska będzie do unijnej kasy co roku płaciła swoją część, bo musi, ale może otrzymywać w zamian niewiele, bo samorządy nie będą w stanie pozyskać i wykorzystać funduszy europejskich na inwestycje, nie mając możliwości ich współfinansowania z własnych środków.

A ludzie za to obwinią samorząd...

Dlatego też w samorządach trwa teraz dyskusja. Z jednej strony – co zrobić w obecnej sytuacji, a z drugiej – jak to wytłumaczyć ludziom. Organizujemy spotkania i pokazujemy naszym mieszkańcom, jak zmieniały się na przestrzeni lat ponoszone przez nas koszty edukacji lub ile pieniędzy nie dostaliśmy za wypełniane przez nas obowiązki na rzecz państwa.

Jeśli zaś chodzi o dochodzenie swoich praw, to część samorządowców wybrała pisanie listów, próśb, wniosków, wysyłanie rozliczeń lub symbolicznych rachunków. My zdecydowaliśmy się także na drogę sądową, jeżeli chodzi o koszty zadań zleconych.

Liczy pan na to, że sąd coś wskóra?

Wyrok sądu powinien być wiążący dla obu stron. Ale chciałbym podkreślić, że to nie jest łatwa i przyjemna droga. Nie chcę się z nikim sądzić, czy to będzie osoba, czy instytucja, ale próby polubownego załatwienia sprawy z wojewodą nie przyniosły żadnego rezultatu. Usłyszałem, że mam iść do sądu, więc nie było innego wyjścia jak przygotować odpowiedni wniosek i go złożyć.

Wiele samorządów nie zdecydowało się na taki krok, bo uważa, że jest to proces długotrwały i nie wiadomo jak się zakończy. Do tego będzie pewnie kosztowny. Ale za kilka lat ktoś może zapytać samorządowca: jeżeli widziałeś/widziałaś, że są takie rządowe należności wobec samorządu, co zrobiłeś/zrobiłaś, żeby je spróbować wyegzekwować?". Ja chcę być pewny tego, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy.

A może te niepłacenie środków to działanie celowe, żeby podkopać wiarygodność samorządu i osłabić zaufanie do niego?

Ale to chyba tylko w jakichś chorych głowach, które nie zdają sobie sprawy z tego, że osłabiają cały kraj, którym próbują rządzić. Skutki tego będą bardzo złe, a może nawet tragiczne. Dlatego mam nadzieję, że apele samorządowców dotrą do tych osób, które obecnie podejmują decyzje i dojdą one do przekonania, że to rzeczywiście nie ma sensu, bo finalnie wszyscy na tym stracimy.