"Nigdy nie abdykowałem". Lider KOMBI szczerze o konflikcie z zespołem Kombii
– Kilka lat temu, na etapie zapytań zdarzyło się czasem pytanie o Grzegorza. Z kolei wiem od osób, które kiedyś współpracowały z Kombii, że ich także pytano o mnie – mówi nam lider zespołu KOMBI, Sławomir Łosowski. Rozmawiam z nim m.in. o szansach na zjednoczenie konkurencyjnych zespołów.
Od kilku lat widzowie i słuchacze są świadkiem przedziwnej sytuacji: na jednej imprezie gra KOMBI (pisane wersalikami, ze Sławomirem Łosowskim na klawiszach), a na drugiej Kombii (z Grzegorzem Skawińskim w ciemnych okularach). Czasem równocześnie np. Sylwestra.
Zaczynałem grać w klasie maturalnej. Wtedy pragnąłem tylko grać, ale nie wiedziałem (bo skąd), jak daleko zajdzie to moje muzykowanie. Już wtedy, jeszcze pod nazwą Akcenty, próbowaliśmy szczęścia na różnych konkursach i imprezach m.in. na Festiwalu Awangardy Beatowej w Kaliszu. W kolejnych latach zaczęliśmy zdobywać nagrody. W Kaliszu, ale i na festiwalu Jazz nad Odrą.
W 1976 roku, po trwającym dwa lata zamierzonym rebrandingu zespołu, wróciłem do korzeni rockowych z nowym składem, nazwą i wizerunkiem. Pierwsze lata jako Kombi spędziliśmy w "nicości". Owszem, graliśmy w Operze Leśnej na Festiwalach "Pop Session", ale to nie miało przełożenia na popularność.
Boom nastąpił wraz z ruchem Muzyki Młodej Generacji. Dopiero wtedy zaczęliśmy na poważnie koncertować. Myślałem sobie, że "no, to tak pogram do emerytury". Okazało się, że wiek emerytalny już przekroczyłem i gram nadal. I cieszę się, że ostatnie lata są dla mnie takie mocne, energetyczne i twórcze.
Jak się pan odnajduje na współczesnym rynku muzycznym?
Wszystko się zmieniło. Nie tylko sama branża, ale ludzie, gospodarka, czy media. Muzyka też, ta zresztą ciągle się zmienia, jednak sam pozostaję wierny stylowi, który udało mi się wypracować, i który od płyty "Nowy rozdział" z 1984 r. stał się wyróżnikiem KOMBI. Ulega on rzecz jasna pewnym modyfikacjom, co słychać na koncertach i płycie jubileuszowej z listopada, ale wciąż jest stylem zespołu KOMBI.
Jako "stare lwy" mamy czasem pod górkę. Wcale nie jest tak, że jako weteranom sceny, zespołowi o takiej historii i tylu zmianach – nie tylko personalnych - jest łatwiej utrzymać się na rynku. Pomimo tego ludzie ciągle chcą nas słuchać.
Na zachowanie oryginalnego stylu mają wpływ z pewnością instrumenty. Dalej przerabia pan keyboardy?
Przerabiałem tylko rosyjskie organy, a później modyfikowałem fabryczne instrumenty zachodniego pochodzenia. Czasem mniej, czasem więcej. I robię to do dziś. Wszystko po to, by uzyskać możliwości artykulacji i brzmienia, które odwzorowuje to, co słyszę w sercu i uszach.
Mam instrumenty, na których powstały aranżacje takich hitów jak "Słodkiego miłego życia", "Nasze rendez-vous", "Black and white”, czy "Kochać cię za późno". Do starych aranżacji wprowadzam też nowe elementy jak np. arpeggiatory i perkusjonalia elektroniczne wzbogacające puls. Każdy jednak od razu rozpozna, że to gra KOMBI.
Dokładnie tak. I mało tego: kiedy gramy taki utwór jak "Za ciosem cios", korzystam nadal z oryginalnych sampli mojego głosu, zrobionych w latach 80., tworzących charakterystyczny motyw tej piosenki. Tak samo jest z tytułowymi słowami w "Black and white" i wokalnymi perkusjonaliami w "Nietykalni skamieniałe zło", które zrobiłem do tych piosenek.
Te dźwięki zapisane mam na dyskietkach starego samplera i używam ich do dziś na koncertach. A więc zachowuję większość oryginalnych brzmień starych hitów KOMBI używając tych samych modyfikowanych syntezatorów oraz wiele zrobionych przez mnie charakterystycznych dźwięków i sampli.
Niedawno zaczął się nowy rok, a z nim każdy obmyśla plany do zrealizowania. Jakie są pańskie?
Będę pracował nad nowymi utworami. Pomysłów mam wiele. Myślę, że jak się uwiniemy, to za rok wydamy płytę z premierowymi piosenkami. Niedawno wydany jubileuszowy album "Bez ograniczeń energii 5-10-50" zawiera kompozycje z ostatnich lat, ale i wielkie hity w aktualnych koncertowych wykonaniach. Czas na zupełnie nową muzykę, by pokazać, co dzisiaj nam w sercu gra.
Równolegle będziemy koncertować, a w starych utworach też robić pewne korekty. Co jakiś czas zmieniam to i owo w aranżacji. Niektóre koncerty gramy z laserami, które współpracują z moimi instrumentalnymi utworami jak "Taniec w słońcu", "Wspomnienia z pleneru", "Nowe narodziny" czy "Zaczarowane miasto". I tu też chciałbym dokonać pewnych zmian.
A młodzi się was słuchali? Jak wyglądało nagrywanie tej ostatniej płyty?
Rozumieliśmy się praktycznie bez słów, były tylko drobne korekty. Jeśli mówimy o koncercie w Trójce to Leszek Możdżer, wybitny artysta i wirtuoz doskonale znał piosenki i jak można się było spodziewać świetnie zagrał z nami na legendarnym pianie Fendera. MC Silk i Spox również doskonale się wpasowali w muzykę KOMBI. Jakby istnieli w tym układzie muzycznym od lat. W utworze "Bez ograniczeń energii 5-10-50" zagrał też z nami na gitarze Andrzej Nowak.
A co do nagrań studyjnych z tej płyty, to zachwyciło mnie zaśpiewanie kolędy "Przybieżeli do Betlejem Pasterze" przez rockowych pasterzy: Krzysztofa Jarego Jaryczewskiego (Oddział Zamknięty), Szymona Wydrę (Carpe Diem), Adama Wolskiego (Golden Life) i wspomnianego przed chwilą Andrzeja Nowaka (TSA, Złe Psy). Jestem też pod wrażeniem remixów Spoxa, które znajdują się na płycie.
Jestem czasem zaskoczony, że jest ich aż tak wielu. To dla mnie też zaszczyt, bo są to najczęściej wybitni muzycy. Niektórych dotąd nawet nie znałem osobiście. Pewnego razu w Operze Leśnej na próbach "Top of the Top Sopot Festival" klawiszowiec któregoś zespołu mijając się ze mną, krzyknął coś takiego: "Panie Sławku, to przez pana ja gram na klawiszach”. Nie pamiętam, co wtedy żartobliwie mu odpowiedziałem jako winowajca.
Moim założeniem było i jest grać muzykę mieszczącą się w szerokim pojęciu pop, ale bardzo osobistą co do charakteru i stylu z naciskiem na wykorzystanie potencjału wszystkich muzyków. Poza piosenkami zawsze jest dużo w KOMBI muzyki instrumentalnej. A w piosenkach są solówki i różne muzyczne oraz brzmieniowe ewolucje. Na koncertach są także porywające sola basisty i perkusisty.Okazuje się, że moja muzyka i gra na syntezatorach była kiedyś dla wielu dzisiaj uznanych artystów inspiracją lub motywacją do ich własnego działania na polu muzyki. Wywarła ona wpływ na niektórych muzyków, a słuchaczom dała po prostu radość, czego z kolei doświadczam otrzymując posty, maile i sms-y.
To co wam w takim razie w duszy teraz gra?
Teraz grają nam nowe pomysły muzyczne. Co do mnie to zamienię je w konkret, gdy wkrótce nadejdzie czas pracy przy instrumentach. Gdy pracuję nad nową muzyką, to urządzam sobie taki maraton twórczy i od razu przygotowuję kilka utworów. Może to trwać kilka tygodni i pewnie tym razem też tak będzie. Po głowie chodzą mi różne nastroje, melodie, motywy i brzmienia, które będą stanowić dobry fundament.
W duszy mi grają różne rzeczy, dlatego nie mam jednej linii narracyjnej, a każdy utwór jest o czymś innym. Czasem jednak tekst piosenki może poruszyć inny temat niż ten, który zainspirował mnie do muzyki. Zobaczymy...
Nie prowadzimy żadnej wojny z zespołem Kombii i jeśli cokolwiek się dzieje, to nie wypływa to z naszej strony. Jeżeli nastąpi jakaś zmiana nastawienia do nas po tamtej stronie, to są możliwe różne pozytywne scenariusze. Na razie sytuacja jest jaka jest i nie widać żadnej zmiany.
A więc dzisiaj są dwa zespoły o podobnych nazwach. Trzeba mocno podkreślić, że nie ja jestem autorem tego zamieszania. U mnie nic się nie zmieniło od początku, gdy założyłem swój zespół i zaprosiłem do współpracy pierwszych muzyków. Prowadzę go od 50 lat, na początku pod nazwą Akcenty, a od 1976 r. pod nazwą KOMBI. Nigdy nie grałem jako muzyk u kogoś w zespole ani nie byłem członkiem jakiegoś kolektywnego bandu.
Wszystkich muzyków zespołu, a było ich z obecnym składem 21, a także managerów i techników to ja zapraszałem do współpracy w ramach KOMBI. Jako szef i lider byłem i jestem jedyną osobą decyzyjną w zespole. Nigdy nie abdykowałem i wszelkie dokumenty i archiwum KOMBI są u mnie.
Rzecz jasna dzisiejsze KOMBI, podobnie jak 99% innych zespołów o długiej historii, nie gra w pierwszym składzie, ani też w składzie z lat 80., gdy zespół miał największe osiągnięcia. Kombii z kolei to nie jest KOMBI, no i też zresztą nie gra w swoim pierwszym składzie od powstania w 2003 r. I nasi fani doskonale to wiedzą. A my nie przeszkadzamy zespołowi Kombii w niczym. Robimy swoje.
Organizatorzy koncertów się nie mylą. Kilka lat temu na etapie zapytań zdarzyło się czasem pytanie o Grzegorza. Z kolei wiem od osób, które kiedyś współpracowały z Kombii, że ich także pytano o mnie. Pisząc do nas w mailach i dzwoniąc organizatorzy z reguły pytają o "KOMBI Sławomira Łosowskiego". Adresy i telefony mają z naszej strony internetowej, gdzie na pierwszym planie są nasze zdjęcia. W tej chwili wszyscy już doskonale wiedzą kogo chcą na koncert.
Jak wcześniej powiedziałem, to nie ja jestem twórcą tego zamętu. Byli muzycy zespołu, którzy odeszli z KOMBI 28 lat temu i poszli własną drogą muzyczną, mogli przecież przyjąć zupełnie inną nazwę, gdy zamknęli etap O.N.A. lub po prostu wrócić do KOMBI, co im proponowałem. Jednak zrobili, co zrobili.A wśród publiczności czasem się jeszcze znajdzie ktoś, kto dotąd nie zorientował się w temacie. To najczęściej wina niektórych mediów, które nie potrafią dobrze i rzetelnie informować i czasem niefrasobliwie mylą nazwy KOMBI z Kombii.
Skutki tego zamieszania ja też ponoszę, ale mówi się trudno. Większość osób już się do tej sytuacji przyzwyczaiła i ma do wyboru słuchanie KOMBI albo Kombii lub też obu zespołów. Szanujemy ludzi, którzy słuchają tamtego zespołu, a my mamy swoją publiczność i swoich fanów.