Siemoniak zdradza nam plan na zmiany w PO. I mówi, czym się będzie różnił od Schetyny

Anna Dryjańska
– Ci co mnie znają wiedzą, że jestem niesterowalny. Ze Schetyną znam się od 30 lat, niejednokrotnie ostro się z nim spierałem. Byłem samodzielny jako członek rządu, nawet ówczesna opozycja chwaliła moje działania w MON. Dlaczego miałbym pozwolić zacząć sobą sterować akurat teraz? – mówi naTemat Tomasz Siemoniak, jeden z kandydatów na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.
Tomasz Siemoniak jest jednym z pięciu kandydatów na szefa Platformy. Jako jego najmocniejszy konkurent wymieniany jest Borys Budka. fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Czym różniłaby się Platforma Tomasza Siemoniaka od Platformy Borysa Budki?

Tomasz Siemoniak: Doświadczeniem jej przewodniczącego. Przez 8 lat byłem ministrem, w tym przez 4 lata kierowałem Ministerstwem Obrony Narodowej. Przez ostatni rok rządu PO–PSL byłem wicepremierem.

Borys Budka też był ministrem – sprawiedliwości.

Ale znacznie krócej. To nie jest zarzut – taki był splot okoliczności. Wszystkich pięcioro kandydatów na szefa PO to osoby mądre, sympatyczne, z ugruntowaną pozycją w partii. Nie zmienia to jednak faktu, że doświadczenie jest moją mocną stroną.


A czym pańska Platforma różniłaby się od Platformy Schetyny?

Będę kierował partią bardziej kolektywnie niż obecny szef partii. Chcę w pełni wykorzystać bogactwo osobowości i życiorysów, które są skupione wokół PO. Polityka polega teraz nie na tym, że ktoś zasiada w tym czy innym zarządzie, ale na nazwiskach, które stały się marką dla wyborców.

Jak popatrzymy na to, co się dzieje w Sejmie, to widać, że dobrze rozumie to na przykład Lewica, która nie wycina tych polityków, którzy podniosą głowę, ale ich eksponuje. Polityka się zmieniła – nie tylko od początku przywództwa Schetyny, ale i Tuska. Chcę, żeby Platforma poszła w tym kierunku. Największy błąd Platformy?

Niewystarczająca obecność w powiatach. To właśnie przez to przegraliśmy wybory parlamentarne – wyborcy z małych miejscowości postawili na kogoś innego. Konieczna jest codzienna, fizyczna obecność w małych ośrodkach, w których siła internetu czy telewizji niepublicznych jest znacznie mniejsza. Dlatego jako przewodniczący Platformy skieruję dotację partyjną w dół – tak, by PO miała swoje biuro w każdym powiecie.

To byłoby coś w stylu biura poselskiego?

Znacznie więcej. Chcę, aby te biura stały się ośrodkami aktywności obywatelskiej. Miejscami, gdzie społecznicy i organizacje pozarządowe będą mogły przyjść, porozmawiać, zorganizować spotkanie, wykład albo naradę. Nie dla setek osób, jak w wielkich miastach, ale nawet dla 3 albo 5. Demokracja bez infrastruktury umiera.

I pana zdaniem posłowie Platformy będą jeździć po tych małych miejscowościach dla 3-5 osób?

Tak. I ja też będę jeździł.

Ile to będzie kosztować? Liczył pan?

Rozmawiałem o tym z osobą pełniącą obowiązki skarbnika. Mamy na to pieniądze. A koncepcyjnie mocno zaangażował się w sprawę Michał Boni.

No dobrze, to jeden konkretny pomysł na Platformę. Jakie są kolejne?

Drugi pomysł to letnie obozy polityczne dla młodych, takie szkoły liderów. To rozwiązanie sprawdzone na Zachodzie, które pozwala przyciągnąć młodych do polityki. Trzeci pomysł to inauguracja nowej debaty programowej wokół pięciu dziedzin, którymi są wolność, bezpieczeństwo, praca, edukacja i klimat. Chodzi o to, by program powstał we współpracy z wyborcami i naszymi koalicyjnymi partnerami – Nowoczesną i Zielonymi.

Gdyby miał pan jednym słowem określić, czym byłaby PO pod pana przywództwem, to wybrałby pan słowo…

Wspólnota. Chcę łączyć ludzi – zarówno polityków, jak i sympatyków Platformy. Moje pokolenie, osoby ode mnie starsze i młodsze. Będę dążył do tego, byśmy byli zespołem, a nie tylko grupą ludzi. To ładnie brzmi, ale co to konkretnie oznacza? Na czym miałoby np. polegać zespołowe działanie osób o tak różnych poglądach jak Rafał Trzaskowski czy Paweł Zalewski?

Platforma jest partią centrum, ale od początku miała różne skrzydła. Łączy nas szacunek do Konstytucji i dążenie do modernizacji kraju. Różnice wrażliwości lewicowej czy konserwatywnej nigdy nam nie przeszkadzały.

Na przykład samorządowcy Platformy nie ugięli się pod naciskami i w miastach, w których rządzą, wprowadzają lokalne programy leczenia niepłodności metodą in vitro. Popieramy wiarygodne rozwiązania akceptowalne dla większości społeczeństwa.

Wyborcom może jednak przeszkadzać to, że nie wiadomo jak się zachowacie na przykład w sprawie dowolnej ustawy o przerywaniu niechcianej ciąży. Ale nie chodzi wyłącznie o tę kwestię. Przykład z ostatnich godzin: stołeczni radni Koalicji Obywatelskiej odrzucili wniosek własnych koleżanek i kolegów, którzy też należą do KO. Nie zgodzili się na to, by włączyć do porządku obrad głosowanie nad wprowadzeniem możliwości odebrania tytułu honorowego obywatela. To byłby pierwszy krok do cofnięcia go biskupom Hoserowi i Głódziowi, którym zarzuca się ukrywanie pedofilii kleru.

Jesteśmy partią demokratyczną – nie mamy centrali na Nowogrodzkiej, więc nie dyktujemy naszym politykom jakie mają poglądy i jak głosować. Gdybyśmy tak robili, komentatorzy słusznie zarzuciliby nam łamanie kręgosłupów. Różnorodność poglądów nie jest słabością, lecz siłą Platformy.

Nie znam sprawy, o której pani mówi, ale wydaje się złożona.

Ale są też rzeczy, które pod względem etycznym są oczywiste. Krycie pedofilii jest złe. Obsypywanie zaszczytami ludzi, którzy zamiatali krzywdę seksualną dzieci pod dywan, jest złe.

Ukrywanie pedofilii jest fatalną praktyką i z pewnością nie zasługuje na pochwałę. Jest jednak jeszcze jeden aspekt. Może po prostu trzeba ostrożniej budować pomniki i nadawać honorowe obywatelstwo? Na przykład dopiero ileś lat po śmierci osoby, którą pragnie się wyróżnić, po wysłuchaniu wszystkich za i przeciw?

To nie jest kwestia tych dwóch konkretnych przypadków, lecz zasady. Można negatywnie oceniać wypowiedzi, działania i zaniechania hierarchów kościelnych, ale polityka wymiany honorowych obywateli i nazw ulic w zależności od tego, kto akurat rządzi, jest krótkowzroczna. Potem wahadło wychyla się w drugą stronę.

Jakie są najważniejsze zadania, przed którymi stoi teraz Platforma?

Ważny i pilny jest ostry start kampanii prezydenckiej Małgorzaty Kidawy–Błońskiej. Kolejne dwie kwestie to konsolidacja Platformy wokół tej kandydatury, a także nawiązanie ściślejszej współpracy w ramach Koalicji Obywatelskiej i szeroko rozumianej opozycji demokratycznej, w tym PSL i Lewicy. Warto pokazać wyborcom, że jesteśmy razem w sprawach najważniejszych dla Polski.

Poseł Bartłomiej Sienkiewicz powiedział, że PiS i Lewica to obcęgi, które Platforma powinna rozerwać. Czy nie obawia się pan, że takie podejście może ograniczyć lub wręcz uniemożliwić współpracę z Lewicą?

Dostrzegam zasadniczą różnicę między PiS a Lewicą. Nie od dziś uważam ją za naszego naturalnego partnera do współpracy – sprawdziło się to przy okazji paktu senackiego, a potem współdziałania w ramach izby wyższej.

Szanuję i znam od lat Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia. Adriana Zandberga znam znacznie mniej, ale cenię jego talent polityczny. Chciałbym, aby objęcie przeze mnie przywództwa w Platformie było nowym początkiem w relacjach naszych ugrupowań.

Jednocześnie nie chcę też, by nasze partie się do siebie upodabniały – właśnie to miałem na myśli, gdy powiedziałem, że nie pozwolę na skręt Platformy w lewo. Każdy ma swoich wyborców i to nimi powinien się zajmować.

Słychać głosy, że Platforma potrzebuje zmiany pokoleniowej. Pan jest młodszy od Schetyny zaledwie o 4 lata.

Znam dwóch polityków w PO, którzy urodzili się w tym samym roku – jeden uchodzi za starego, inny za młodego. Nie ma znaczących różnic pod tym względem między kandydatami na szefa PO. Jedynie Bogdan Zdrojewski jest starszy od reszty.

Jednym z moich głównych współpracowników jest 36-letni poseł Arkadiusz Myrcha, znacznie ode mnie młodszy. Wyborcy w Platformie nie kierują się wiekiem, lecz kompetencjami.
Chyba nie chodzi tu tylko o wiek. Jest pan wiceszefem Platformy, a niedawno Grzegorz Schetyna poparł pana na konferencji prasowej. Są obawy, że odchodzący szef PO będzie kierował panem z tylnego siedzenia, albo wręcz że nie będzie musiał ingerować, bo pan sam będzie kontynuował jego politykę zarządzania partią.

Ci co mnie znają wiedzą, że jestem niesterowalny. Ze Schetyną znam się od 30 lat, niejednokrotnie ostro się z nim spierałem. Byłem samodzielny jako członek rządu, nawet ówczesna opozycja chwaliła moje działania w MON. Dlaczego miałbym pozwolić zacząć sobą sterować akurat teraz?

Stał pan ze Schetyną ramię w ramię, gdy poparł pana kandydaturę na szefa Platformy. To bardzo symboliczne.

Stanęliśmy razem na konferencji właśnie dlatego, że nikt kto naprawdę mnie zna nie pomyśli, że ktokolwiek może mną sterować, nawet Grzegorz Schetyna. To absurdalny zarzut.