Co dalej z ustawą kagańcową? Najgorsze, co może zrobić Duda, to podpisać

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Dzisiaj zacznę inaczej niż zwykle. Zacznę od krótkich wspomnień i pożegnania Osoby, z którą w ostatnich kilkunastu miesiącach dość regularnie rozmawiałem. Niestety tylko wirtualnie. Los nie dał nam się poznać osobiście, choć pisaliśmy do siebie czasami bardzo osobiste wiadomości.
Co Andrzej Duda zdecyduje w sprawie ustawy kagańcowej? Jacek Liberski wymienia scenariusze Fot. Sławomir Kamiński / AG
Chcę pożegnać się dziś z Mają Borkowską, dziennikarką radiowej Trójki i Polskiego Radia z czasów, kiedy były to normalne media. Maja kilka dni temu przegrała swoją prywatną bitwę o życie.

W styczniu, rok temu, pisała do mnie: “Zobacz, rosną mi włosy!”. Miała piękne, pełne wyrazu oczy, wtedy, na tym zdjęciu, głodne życia. Zwróciłem na nie uwagę, odpisała: “E tam, co tam oczy, ważne włosy”. Potem walczyła cały czas, nie poddawała się. I zawsze miała obawy, czy dobrze robi, że prowadzi blog, w którym dzieliła się z nami swoimi myślami. Bardzo się tego swojego odkrywania obawiała, także wtedy, gdy jakiś idiota odpisał jej w komentarzach, że nie powinna epatować swoją historią. Powtarzałem jej, żeby była ponad to.


Kilka dni temu napisała tweeta: “Zasłabłam w sklepie”. To był jej ostatni tweet. Potem już tylko ta klepsydra, umieszczona na Facebooku przez najbliższych.

Zawsze pozostają po nas jedynie klepsydry. I miłość najbliższych. Dobrze, jeśli ona jest, bo często nawet i tego brak.

Kto poniesie rzeczywistą odpowiedzialność za ustawę represyjną?
Tydzień temu pisałem, że PiS nie przepchnie ustawy kagańcowej od razu. Pomyliłem się. Zabrakło mi dość istotnej wiedzy na temat nadzwyczajnego posiedzenia Sądu Najwyższego, które z oczywistych względów przyśpieszyło działania parlamentarnej większości. Z punktu widzenia totalnej władzy musiała ona natychmiast zareagować na takie nadzwyczajne zgromadzenie trzech izb najważniejszej instancji sądowniczej w Polsce. To oczywiste, że uchwała SN nie mogła być jedynym newsem tamtego dnia.
Ale to nie jest koniec tej historii. Andrzej Duda, konsekwentnie nie nazywam go Prezydentem, ma 21 dni na podpisanie tej ustawy i wcale nie jest pewne, czy to zrobi. Z kilku powodów.

W odróżnieniu od posłów, którzy w zasadzie żadnej odpowiedzialności za uchwalane prawo nie ponoszą, Prezydent za nie może odpowiadać przed Trybunałem Stanu, jeśli łamie Konstytucję. To diametralnie różna sytuacja. Czym innym jest także retoryka używana przez posłów, którzy także i w tym względzie mogą w zasadzie powiedzieć wszystko, a czym innym jest retoryka Głowy Państwa, która przecież reprezentuje majestat całej RP i jej obywateli. W tym kontekście nie mogę pozbyć się wrażenia, że Andrzej Duda po raz kolejny został wmanewrowany przez swojego patrona, który, jak powszechnie wiadomo, żadną estymą nie darzy swej marionetki.

Duda ma więc 21 dni na podpisanie ustawy. Ale może też ją zawetować (to oczywiście można jedynie rozważać w kategoriach political fiction) lub po prostu skierować do Trybunału Konstytucyjnego. A tam może ona utknąć do maja bez problemu. Osobiście uważam, że najgorsze, co może zrobić teraz Duda, to tę ustawę podpisać i wystawić się na ostrzał ze strony nie tylko Unii Europejskiej, ale także Stanów Zjednoczonych i to nie tylko ze strony Kongresu, ale co bardziej bolesne – ze strony administracji Trumpa, dla której (nawet przy założeniu najbardziej prywatnych interesów prezydenta USA) ta ustawa nie jest do zaakceptowania.

Nadal więc podtrzymuję swoją tezę z poprzedniego tygodnia, że ustawa ta jest tylko narzędziem w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy i służy tylko mobilizacji twardego elektoratu z jednej strony oraz trzymaniu w niepewności elektoratu umiarkowanego. Twierdzę więc, że najlepsze dla Dudy rozwiązanie, to przesłać ustawę do TK, dzięki czemu może zyskać kilka procent poparcia jako prezydent, który jest zdolny do refleksji. Oczywiście w całym tym teatrze PiS “rzuci się” na Dudę, ale będzie to wyłącznie wyreżyserowane przedstawienie, dokładnie takie samo, jak wtedy, gdy wetował ustawy o SN.

Czas pokaże - na rozwianie wszelkich wątpliwości mamy niecałe trzy tygodnie.

Czym tak naprawdę jest uchwała Sądu Najwyższego?
Obiektywnie rzecz ujmując nie jest ona majstersztykiem prawnym. Rzecz jasna rozumiem chęć unormowania pewnych oczywistych kwestii, czyli opanowania anarchii prawnej w Polsce, jednak uchwała ta tak naprawdę niczego nie rozwiązuje, a nawet wręcz komplikuje niektóre sprawy, podtrzymując w istocie istniejący dualizm prawny, stworzony przez PiS. Uchwała ta dzieli bowiem system sądowy w Polsce na dwa okresy – ten sprzed uchwały i ten po, przy czym ten po wcale nie rozwiązuje największego problemu, czyli klarowności decyzji o tym, czy dany skład sędziowski jest zawisły czy nie. Tak na chłodno patrząc na tę uchwałę, komplikuje ona życie prawne w naszym kraju jeszcze bardziej.

Uciąłem sobie kilka prywatnych rozmów ze znajomymi prawnikami, różnych specjalności, i w zasadzie opinia jest taka, że dużo lepszym rozwiązaniem byłaby uchwała, która obu stronom procesu pozostawia decyzję o wzruszeniu wyroków czy kontynuacji procesów w obecnym składzie. Owszem, mogłoby to spowodować pewne opóźnienia w toczących się sprawach, ale przynajmniej nie mielibyśmy problemu natury czysto filozoficznej: dlaczego część procesów ma być niewzruszalna, a część (przy tych samych sędziach) już tak – przecież wiadomo, że nie wszyscy sędziowie powołani przez nową KRS powstrzymają się od sądzenia. Pomijam fakt, że przecież nie każdy z nich jest sędzią “ziobrowym”.

Moje prywatne zdanie jest takie, że uchwała Sądu Najwyższego mogła być zdecydowanie prostsza i zdecydowanie bardziej klarowna. Ciekaw też jestem jej pisemnego uzasadnienia.
Niezależnie jednak od wszystkiego, co tu zostało napisane, pamiętać trzeba, że winnym tego prawnego chaosu w Polsce jest tylko i wyłącznie obecny obóz władzy, z jego przywódcą na czele, czyli Jarosławem Kaczyńskim. I jest to niezaprzeczalny fakt, z którym w żadnej mierze nie da się polemizować.

Mam nadzieję, że historia upomni się tu o rzeczywiste prawo i autentyczną sprawiedliwość.