"Ta histeria jest absurdalna". Czy Polska jest gotowa na koronawirusa? Bo ludzi już ogarnęła panika

Katarzyna Zuchowicz
Premier Morawiecki zapewnia, że Polska jest przygotowana na koronawirusa, ale nie wszystkich te zapewnienia przekonują. Kpią z termometrów, wytykają, że działania podejmowane są późno. Tymczasem Polaków ogarnęła panika. – Zdrowi ludzie dzwonią do nas i pytają, co mają zrobić, bo wrócili z Włoch. Telefony "się grzeją", tyle osób dzwoni – słyszymy w jednym z Sanepidów. Jest strach przed powracającymi z Włoch. A także wśród tych, którzy stamtąd wrócili.
Czy Polska jest przygotowana na koronawirusa? Premier Mateusz Morawiecki: – Wszystkie służby są gotowe. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Wszystkie służby są gotowe. LOT wyposaża się w termometry. Wracający z Włoch dostają smsy z informacjami. Dla osób podróżujących samolotami będą dodatkowe badania temperatury. Gotowe są dwa laboratoria diagnostyczne, a sześć kolejnych jest uruchamianych.

Taki stan przygotowań do ewentualnego pojawienia się przypadków zachorowań wywołanych koronawirusem w Polsce przedstawił w poniedziałek premier Morawiecki. We Włoszech zanotowano wtedy ponad 200 przypadków zarażenia, a w Polsce pierwszy dzień po feriach do szkół poszły dzieci m.in. z województwa mazowieckiego i dolnośląskiego.


Czytaj także: "Koronawirusa w Polsce nie ma". Morawiecki uspokaja ws. epidemii we Włoszech

Kupują termometry
Wiele rodzin wróciło z Włoch. I niekoniecznie tylko z ośrodków narciarskich. – Gdy 7 lutego wylądowaliśmy na Sycylii, na lotnisku wszystkim mierzono temperaturę. Już wtedy Włosi robili to zapobiegawczo, choć wirus zaatakował u nich dopiero po 20 lutego. Gdy wracaliśmy, na lotnisku w Krakowie nie było pomiarów temperatury – mówi znajomy, który na południe Włoch wybrał się z rodziną na ferie. Przesyła zdjęcie, które zrobił na lotnisku na początku lutego.
Fot. naTemat
A w Polsce dopiero 24 lutego pojawiała się zapowiedź pomiarów temperatury na lotnisku. W ocenie bardzo wielu ludzi – późno.

"Morawiecki dopiero kupuje termometry" – kpią teraz niektórzy internauci. Ktoś opisuje: "Niecały miesiąc temu byłem w Kijowie na Ukrainie. Lotnisko w Kijowie w pełnej gotowości, badanie temperatury wszystkich przylatujących i odlatujących. Powrót do Polski, lotnisko Okęcie i NIC, zero zainteresowania, żadnych obostrzeń, żadnych badań, masakra".
W aptekach brakuje maseczek. "Wyborcza" donosi, że szpitale i przychodnie nie mogą dodzwonić się do sanepidów, brakuje organizacji, boją się na przykład, że nie wystarczy pieniędzy na transport chorych do innych placówek. A niektóre z nich "nie są w stanie przygotować zgodnie z wytycznymi miejsc odosobnienia dla osób zarażonych".

Czytamy, że na zamkniętej grupie facebookowej lekarzy rezydentów jeden z medyków zaproponował, aby lekarze masowo wysyłali apel do Kancelarii Prezydenta o podjęcie działań przeciwko epidemii. Jak można oceniać przygotowania polskich służb?

– Teoretycznie wszystko jest. Są wydane wytyczne, są przygotowane dwa laboratoria. Nie ma chaosu, jest regularna informacja GIS. Ale czy to wszystko zadziała, gdy pojawi się pierwszy pacjent? Tego nie wiem. Obecnie musi być reakcja na to, co wydarzyło się we Włoszech. Jak przełoży się na konkrety? Zobaczymy – mówi naTemat dr Paweł Grzesiowski, epidemiolog, ekspert w dziedzinie immunologii, profilaktyki i terapii zakażeń, wykładowca Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP i prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń.

Zapewnień premiera Morawieckiego nie chce oceniać. – Premier jest politykiem. Merytoryczne informacje znajdują się na stronach GIS, stacji sanitarno-epidemiologicznych, portów lotniczych, szpitala zakaźnego i PZH. Od trzech tygodni, a nawet więcej, mamy tam regularną informację – zauważa.

Wskazuje, że są podawane statystyki, ostrzeżenia. – Wytyczne ma Sanepid, mają je szpitale. Dwa laboratoria są przygotowane do robienia badań na bieżąco. To, co na ten moment było potrzebne, zostało zrobione. GIS niczego nie ukrywa. Informacja jest dostępna codziennie, cały czas jest aktualizowana – wymienia. Dzieci, które wróciły z Włoch
Teraz, gdy w Polsce nie ma żadnego przypadku zachorowania, rząd, zdaniem naszego rozmówcy, mógłby zadziałać na innym polu – histerii, która ogarnęła wielu Polaków, gdy do kraju wrócili rodacy, którzy byli na feriach we Włoszech.

Czytaj także: Włochy walczą z koronawirusem. W tym regionach jest najgorzej [MAPA]

– Uważam, że rząd natychmiast powinien tu zadziałać, bo sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Bardzo wyraźnie powinno być wyartykułowane podejście wobec osób, które powracają z Włoch. Powinno się to ukazać np. na stronie Ministerstwa Zdrowia oraz wojewodów i władz samorządowych – mówi.

Dzieciom, które wróciły z Włoch, w niektórych szkołach kazano przez dwa tygodnie zostać w domu. Dyrektorzy i rodzice wolą dmuchać na zimne. Również niektóre firmy wydały takie zalecenia wobec swoich pracowników.

Dwutygodniową kwarantannę w swoich domach mają przejść m.in. uczniowie z Centrum Edukacji Ekonomiczno-Handlowej w Tarnowskich Górach. Jak podał RMF FM, właśnie wracają z praktyk, na których byli w regionie Emilia Romania w północnych Włoszech.

A oto inne przykłady z początku tygodnia:
"Dziennik Łódzki"

"Z Włoch do Łodzi wrócili studenci UMedu. Studenci Uniwersytetu Medycznego są chorzy. W okolicach Trydentu przebywali na nartach. Boją się, że mogą mieć koronawirusa, który zaatakował niedawno we Włoszech. Szpital Biegańskiego odesłał ich do domu, a uczelnia wysłała dwutygodniową kwarantannę. W podobnej sytuacji są setki mieszkańców regionu, którzy właśnie wracają z zimowych wakacji we Włoszech". Czytaj więcej

Wielu rodziców zwyczajnie się boi. Ale epidemiolog uważa takie zachowanie szkół za absurd.

– Słyszałem, że na Ursynowie jedna szkoła jest bombardowana mailami, żeby nie wpuszczać dzieci, które były na feriach we Włoszech. Słyszałem o podobnym przypadku na Żoliborzu. Decyzje szkół i firm, które kazały pracownikom przez dwa tygodnie pracować zdalnie po powrocie z Włoch, są absolutnie nieuzasadnione. Nigdzie nie ma wytycznych, by bezobjawowych pacjentów poddawać obowiązkowej kwarantannie – uważa dr Grzesiowski.

Sanepid we Wrocławiu uspokaja
Ferie skończyły się również w województwie dolnośląskim. – Panika jest straszna. Ludzie, którzy wracają z Włoch, nie tylko z czerwonych stref, zaczynają wydzwaniać, przychodzić do nas, denerwować się. Są zdrowi, mówią, że byli we Włoszech i pytają, co mają zrobić. Telefony "się grzeją", tyle osób dzwoni, by podzielić się z nami informacją, że byli we Włoszech – opowiada naTemat dr Jacek Klakočar, Zastępca Dolnośląskiego Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego we Wrocławiu.

Sanepid odsyła do komunikatów na stronie internetowej, do GIS. – Rozumiem, że ktoś jest chory lub miał kontakt z osobą zarażoną, ale dzwonią osoby zdrowe. Do tej pory żadnych niepokojących sygnałów u nas nie było – dodaje inspektor.

Czytaj także: Jak odróżnić koronawirusa od przeziębienia, jak się można zarazić? Lekarz wyjaśnia

On również nie popiera przymusowej kwarantanny, jaka ma miejsce w niektórych szkołach. Też słyszał o pomyśle w jednej szkole na Dolnym Śląsku, by dzieci nie chodziły przez dwa tygodnie na lekcje. – Jeżeli dzieci są zdrowe, nie miały kontaktu z zarażonymi, mają chodzić do szkoły. Ja jestem za obowiązkiem szkolnym – podkreśla.

Eksperci przede wszystkim zalecają rozsądek. – Musimy postępować racjonalnie, a nie pod wpływem emocji, czy ludzkich lęków. W tej chwili są kolejki do lekarzy chorób zakaźnych, żeby sobie zrobić test, choć nikt w Polsce nie ma wirusa. Boją się. Nie wolno stymulować tej histerii – podkreśla dr Grzesiowski.

Uważa, że takie działania dyrektorów szkół potęgują histerię. – Ludzie w tej chwili działają w sposób kompletnie nieracjonalny, pod wpływem strachu selekcjonując na tych, co byli we Włoszech, i nie byli. Decyzje lokalnych firm czy szkół nie mają żadnego uzasadnienia merytorycznego. Ludzie, którzy proponują te kwarantanny, działają całkowicie bezsensownie i eskalują histerię – twierdzi epidemiolog.
dr Paweł Grzesiowski

To jest absolutny absurd. Ta histeria i panika jest bardzo szkodliwa. W tej chwili to jest wzbudzanie absolutnie nieuzasadnionej paniki. Biorąc pod uwagę, że dzieci chorują dużo rzadziej niż dorośli na tę chorobę – to już jest stwierdzone ponad wszelką wątpliwość.

Ministerstwo Edukacji zaleca
Część rodziców zapewne się z tym nie zgodzi. Na Facebooku kpią ze wskazówek Ministerstwa Edukacji Narodowej, które zaleca mycie rąk, odpowiednie zasady przy kichaniu i kaszleniu, unikanie dotykania oczu, nosa, ust.

"Warto zapytać kiedy pan minister Piontkowski wizytował ostatnio pękającą w szwach podstawówkę albo liceum? O jakich zasadach higieny mówimy w odniesieniu do przepełnionych szkół-molochów?" – pyta Ruch Nie dla Chaosu w Szkole.

"W wielu przepełnionych szkołach jest tylko zimna woda, brakuje mydła i ręczników papierowych, a nawet papieru toaletowego. O czym oni w ogóle piszą???!!!", "Bardzo śmieszne to ministerstwo. W przepełnionych klasach, w toaletach gdzie nie ma mydła?" – wtórują rodzice na Facebooku MEN.
Podobna panika jest teraz również m.in. w Wielkiej Brytanii. Tam media także donoszą o rekomendacjach dla uczniów, którzy byli we Włoszech, aby przed dwa tygodnie zostali w domu. "The Sun" pisze o 10 placówkach, które podjęły taką decyzję.
Inne media piszą o panice w szkołach, o planach masowych testów na koronawirusa.
Agencja Rezerw Materiałowych gotowa
Wracając do Polski. Oprócz komunikatów na stronie GIS i tego, o czym mówił Morawiecki, szef MSWiA wspomniał jeszcze o przygotowaniu Agencji Rezerw Materiałowych, która "ma odpowiednie środki, by użyć ich na masową skalę". Co się w nich znajduje?

– To maski, kombinezony, rękawice, środki dezynfekcyjne. Uniwersalne środki, które mogą być potrzebne w nadzwyczajnych sytuacjach, także przy innych zdarzeniach – wyjaśnia dr Klakočar.

Jego zdaniem teraz trzeba głównie obserwować, co się dzieje. Inspektor uspokaja, wskazuje na zwykłą grypę.

– W Polsce mamy sto kilkadziesiąt tysięcy zarażonych grypą, czy podejrzeń zarażenia. Nie wydaje mi się, żeby w przypadku koronawirusa na ten moment trzeba było coś więcej robić – uważa. Czytaj także: Jedna, ważna lekcja dla Polaków z epidemii koronawirusa. O tym za mało się mówi

Dr Grzesiowski zachęca jedynie, żeby zrobić coś na wzór próbnego alarmu. – Zróbmy eksperyment i zobaczymy, czy to działa. Tak, jak robimy próbny alarm przeciwpożarowy. Jest na to jeszcze czas. Można spokojnie przetestować, co będzie, gdyby w Polsce pojawił się pacjent z koronawirusem. Dziś nie potrafię ocenić, czy coś jest dobrze przygotowane, jeśli tego nie przetestowaliśmy – zwraca uwagę.