Wypadek Tomasza Hajto. Wyrok do dziś budzi emocje

Bartosz Świderski
Tomasz Hajto jest jedną z najbarwniejszych postaci w polskim futbolu. Oprócz występów w Bundeslidze, reprezentacji biało-czerwonych i obecności w telewizji w charakterze komentatora, ma również na koncie konflikty z prawem.
Tomasz Hajto śmiertelnie potrącił staruszkę, ale nie poszedł za to do więzienia Fot. Jan Kowalski / Agencja Gazeta
W 2004 został prawomocnie skazany przez sąd w Essen na 43 500 euro grzywny za nielegalny handel papierosami. Jednak dopiero wydarzenie, które miało miejsce kilka lat później, sprawiło, że stracił wielu fanów.
Ulica Dachowa w Łodzi tuż po wypadkuFot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

Wypadek Tomasza Hajto: okoliczności

W lutym 2007 roku spowodował wypadek samochodowy w Łodzi (był wtedy piłkarzem ŁKS). Potrącił idącą na przejściu dla pieszych 74-letnią Czesławę D. Zginęła na miejscu Groziło mu wtedy za to od pół roku do 8 lat pozbawienia wolności, utrata prawa jazdy i grzywna.

Dobrowolnie poddał się karze, ale odmówił składania wyjaśnień. Nie był pod wpływem alkoholu. – Przyczyną wypadku było niezachowanie ostrożności i nieustąpienie pierwszeństwa pieszej – mówił wtedy podinsp. Mirosław Micor, rzecznik Komendanta Miejskiej Policji w Łodzi.


Samochód był tak rozpędzony, że staruszka wzbiła się w powietrze i uderzyła głową w szybę. Pogotowie pojawiło się na miejscu bardzo szybko, została podjęta reanimacja, ale niestety kobiety nie udało się uratować.
Chrysler 300C, który prowadził Tomasz HajtoFot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

Wypadek Tomasza Hajto: Bliscy zmarłej wybaczyli piłkarzowi

To miał być dzień jak co dzień dla pani Czesławy. Wybierała się wieczorem do swojej mającej problemy z poruszaniem się, młodszej siostry. Pomagała jej robić zakupy. Wracając szła na przystanek tramwajowy u zbiegu Rzgowskiej i Dachowej. Gdy przed 22:00 weszła na pasy, została uderzona prawym błotnikiem Chryslera 300C (to ten sam model auta, który kierowała Otylia Jędrzejczak, kiedy spowodowała wypadek, w którym zginął jej brat).

– Wybaczam panu Hajcie, bo to był wypadek, choć dla mnie wielka tragedia – mówił portalowi lodz.naszemiasto.pl pan Sławomir, syn zmarłej. W mediach przyznał, że jego 74-letnia mama była w doskonałej formie, mieszkała z nimi, opiekowała się wnukiem.

– To była wyjątkowo pogodna, miła i sympatyczna kobieta. Mieszkałyśmy przez ścianę ponad 25 lat. Nigdy nie odmówiła pomocy. Zawsze była ostrożna – ze łzami w oczach wspominała sąsiadkę, Zdzisława Wojciechowska. Żaden z piłkarzy ŁKS-u nie chciał wtedy komentować wypadku kolegi.

Hajto nie poszedł do więzienia

Skrzyżowanie ulic Rzgowskiej i Dachowej było jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Łodzi. Bardzo często dochodziło tam do wypadków samochodowych. Dopiero w 2014 roku uruchomiono tam sygnalizację. Jednak to nie brak świateł był przyczyną wypadku Tomasza Hajty.

W tamtym miejscu było ograniczenie prędkości do 50 km/h, zakaz wyprzedzania, a w obrębie przejścia dla pieszych kierowca powinien zachować szczególną ostrożność. Tymczasem piłkarz, pomimo tego, że na drodze było wtedy ślisko, gnał z prędkością 120 km/h. Według biegłych, gdyby nie przekroczył dozwolonej prędkości, mógłby uniknąć wypadku.

W 2008 roku Tomasz Hajto usłyszał wyrok. Dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery. Dostał także 7 tysięcy złotych kary grzywny i zakaz prowadzenia samochodów przez rok.

Reakcja na wyrok Hajty

Po posiedzeniu ówczesny piłkarz Górnika Zabrze wyszedł z sądu i nie został na ogłoszeniu wyroku. – Wolał iść do domu z powodu obecności dziennikarzy. Pan Tomek poczuwa się do winy. Cały czas przeżywa tę sytuację – tłumaczył "Wyborczej" jego adwokat Jarosław Bielski. Hajto nie odwoływał się od wyroku, gdyż dostał karę, którą ustalił z prokuratorem.

Syn zabitej kobiety zapowiedział złożenie odwołania od wyroku. Mówił, że nie są znane dokładne okoliczności wypadku, a jedynie domysły. Według niego zeznania świadków były rozbieżne. – Dzień po jej śmierci zadzwonił do mnie pan Hajto. Proponował, że do siódmego roku życia będzie opłacał dziecku opiekunkę i pomagał w bieżących sprawach. Od tego czasu się nie odezwał – mówił Sławomir Dziubek. Do kolejnego procesu jednak nie doszło.