"Personel jak mięso armatnie". Lekarz mocno o tym, czy jesteśmy gotowi na koronawirusa
Dzisiaj będzie poważniej, ale nie w celu zasiania paniki, a po to, abyście Wy, moi czytelnicy, byli trochę bardziej świadomi obecnej sytuacji zdrowotnej w Polsce. Tekst ten oprę o informacje, które przekazał włoski anestezjolog z jednego z najlepszych na świecie szpitali, który mieści się w Lombardii (region Włoch z największa liczba zakażonych koronawirusem) oraz znajomi włoscy lekarze i pielęgniarki, i przełożę je na polskie realia.
W Polsce wykryto na razie 25 przypadków zakażenia koronawirusem, lecz wykonano tylko ok. 1500 testów, co jest liczbą znikomą. Patrząc na dane z innych krajów, faktyczna liczba chorych jest zapewne wyższa. Sam Minister Zdrowia powiedział, że w najbliższych dniach będziemy mieć wzrost liczby zachorowań (myślę, że raczej potwierdzenia już chorych).
Czytaj więcej: Porażająca relacja syna Polaka z koronawirusem. "Sanepid powiedział, że nie ma powodu do obaw"
Polski personel medyczny jest traktowany trochę jak mięso armatnie. I większość z nas nie jest tego świadoma. Niewystarczająca ilość środków ochrony indywidualnej (np. kombinezony) w wielu szpitalach, braki intensywnych szkoleń i przygotowań do walki z epidemią – to wszystko działa na niekorzyść pracowników ochrony zdrowia w kontekście włoskiej sytuacji.
To wskazuje na faktyczny brak przygotowania lokalowo-sprzętowego na ewentualne nadejście epidemii, która poza pacjentami naraża również personel medyczny (zwróciłem się z prośbą do prawników o stworzenie ewentualnego szablonu, z którym można zwrócić się do pracodawcy, który nie zapewnia minimum środków ochrony osobistej i szkoleń w trakcie epidemii, aby nie być zmuszonym do pracy w groźnych warunkach bez odpowiedniej ochrony).
Polska ochrona zdrowia na co dzień boryka się z ogromnymi problemami kadrowymi oraz sprzętowymi. Niejednokrotnie podczas dyżurów medycznych, które pełniłem w szpitalnym oddziale ratunkowym, odbierałem informacje o braku wolnych respiratorów w szpitalu – duży akademicki ośrodek. Jak wiemy, koronawirus ma największy tropizm (powinowactwo) do płuc wywołując ich zapalenie, które w cięższych przypadkach wymaga zastosowania zastępczej terapii oddechowej (z użyciem respiratora).
W chwili, gdy w Polsce znacznie wzrośnie (epidemicznie, chociaż wcale nie musi) liczba zachorowań wywołanych koronawirusem, pojawi się ogromny problem i to dla dwóch grup chorych.
Pierwsza: patrząc na obecne warunki kadrowo-sprzętowe, ciężko będzie znaleźć (będzie to raczej niemożliwe) miejsca dla wszystkich pacjentów wymagających zastępczej terapii oddechowej.
Druga: ograniczony dostęp do potrzebnej terapii mogą mieć również inni, ci, którzy zapadną na ostrą chorobę niezwiązaną z zakażeniem koronawirusem.
To konsekwencja szybkiego zwiększenia liczby chorych w krótkim czasie w kraju, który obecnie, bez epidemii, boryka się z problemem lokalowym w szpitalach.
Już w 2015 roku, po wybuchu epidemii wirusa Ebola, naukowcy, faktyczni eksperci alarmowali, aby przygotowywać się na ewentualną, kolejną epidemię biologiczną.
My – środowisko medyczne – również apelowaliśmy do naszego rządu o pilną reformę będącego w coraz gorszej kondycji systemu opieki zdrowotnej. Wszak to jakość ochrony zdrowia przekłada się bezpośrednio na zniwelowanie skutków epidemii.
Decydenci zajmowali się jednak nie całościową reformą, a gaszeniem pożarów. Mogliśmy przygotować się na ewentualne nadejście tej czy innej epidemii. Mogliśmy zrobić to w czasach "pokoju". Mogliśmy uniknąć strachu. Zmiany w czasie "wojny" niosą za sobą ofiary.
Mądry Polak po szkodzie? Zobaczymy.
Zdrowia! I przede wszystkim nie panikujmy, bo panika jest głupia! Wzmożona higiena – częste mycie rąk mydłem, środkami dezynfekującymi na bazie min. 60 proc. alkoholu. Niedotykanie twarzy (oczu, nosa). Unikanie skupisk ludzi.
Czytaj więcej: "To jest katastrofa". Na Dolnym Śląsku już brakuje sprzętu w szpitalach