Top topowi nierówny. Najpopularniejszy film Netflixa "Śledztwo Spensera" to niewypał
Na Netflixie niedawno zadebiutował film z Markiem Wahlbergiem "Śledztwo Spensera". Tytuł stał się błyskawicznym hitem i długo okupował pierwsze listy netflixowych hitów. Niestety dołączył on do innych filmów Netflixa i... po prostu się nie udał. Śledztwo Spensera to niewypał, mimo że oczekiwania były naprawdę spore.
Po pierwsze, główną rolę gra Mark Wahlberg, gwiazdor Hollywood i jeden z najlepiej opłacanych amerykańskich aktorów (mimo że krytycy regularnie zarzucają mu drewnianą grę aktorską). Po drugie, w "Śledztwie Spensera" pojawia się również Post Malone, czyli będący dziś u szczytu popularności raper, dla którego jest to pierwsza rola w filmie fabularnym.
To wystarczyło, żeby włączyć nowy film Netflixa. Ale nie wystarczyło, żeby go uratować. Bo "Śledztwo Spensera" Petera Berga to film do bólu przeciętny, netflixowy średniak. I aż dziw bierze, że produkcja, która w serwisie Rotten Tomatoes zdobyła jedynie... 39 procent od krytyków (od widzów więcej, bo 63 procent), aż przez tydzień była w Polsce numerem jeden w topie Netflixa.
O czym jest "Śledztwo Spensera"?
Fabuła nie jest skomplikowana. Oto były policjant Spenser (Mark Wahlberg) wychodzi z więzienia, w Bostonie, w którym spędził pięć lat za napaść na swojego przełożonego Johna Baylona. Kiedy ma zamiar na dobre wyrwać się z Bostonu i zacząć nowe życie, Boylan i inny policjant zostają zamordowani. Jak przystało na bohaterów, których gra zwykle Wahlberg, Spenser nie może tego tak zostawić...
Bohater postanawia więc na własną rękę rozwiązać sprawę zabójstwa swoich kolegów. Rekrutuje Hawka (Winston Duke), swojego nowego współlokatora i bezczelnego zawodnika MMA, którego na prośbę swojego byłego trenera i mentora Henry'ego (Alan Arkin) Spenser postanawia wyszkolić. I nie tylko jego. Pomagać mu będzie również jego była dziewczyna Cissy (Ilza Shlesinger).
Fot. Kadr z filmu "Śledztwo Spensera"
Czy warto obejrzeć "Śledztwo Spensera"?
Film zapowiadał się dobrze. Niestety zawiódł. Dlaczego? Po pierwsze, jest przewidywalny do bólu. Fabuła naprawdę nie zaskakuje finezją czy zwrotami akcji. Zakończenie można łatwo zgadnąć, a niektóre scenariuszowe rozwiązania po prostu... wkurzają. Czym? Tym, że są tak słabe, ograne i schematyczne.
Po drugie, mimo że film sprawnie lawiruje między sensacją a akcją oraz nieźle prezentuje się wizualnie, to komedia po prostu tutaj nie wychodzi. Nie zaśmiałam się ani razu, a bardzo chciałam. Nie ukrywam, lubię niezobowiązujące kryminały z porywczymi policjantami i zabójstwami w tle, na których można się też pośmiać. Dlatego byłam po prostu zawiedziona.
Fot. Kadr z filmu "Śledztwo Spensera"
Podsumowując, film to średniak. Ot, produkcja na leniwy wieczór i do zapomnienia. "Śledztwo Spensera" nie jest bowiem filmem, który zmieni twoje życie, ale nie jest również tytułem, który wywoła w widzu ciarki żenady. Jest po prostu przeciętny. A w przypadku filmu, to największy grzech. Tym bardziej dziwi, że produkcja Netflixa jest aż tak popularna... i prawdopodobnie doczeka się drugiej części.