Personel samolotu o zachowaniu pasażerów. "Załoga słyszała, że powinni ich po stopach całować"
Praktycznie codziennie narażeni są na kontakt z osobami potencjalnie zakażonymi koronawirusem. W tak obciążającej psychicznie rzeczywistości muszą także niejednokrotnie radzić sobie z roszczeniowymi pasażerami. O pracy w czasach pandemii opowiada Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego, który zrzesza personel pokładowy Polskich Linii Lotniczych.
Najtrudniejsze jest to, że mamy kontakt z zakażonymi pasażerami. Nie mówię tego w trybie przypuszczającym, bo były już takie przypadki. Kilka osób jest na kwarantannach domowych. Sanepid kazał im siebie obserwować, mają jakieś lekkie objawy, ale nikt nie skłania się ku temu, żeby robić im testy.
Wiemy także o tym, że mamy już osoby zakażone. Ryzyko z naszego punktu widzenia jest bardzo realne. Dużo osób nie wie, jak sobie z tym poradzić. To jest ogromne obciążenie psychiczne.
Na Twitterze Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego pojawiały się wpisy dotyczące problemów z zaopatrzeniem w środki ochronne.
Był problem, ale być może z tego powodu, że zmniejszyła nam się liczba lotów, sytuacja się poprawiła, nikt już mi nie zgłasza, że czegoś w samolocie brakuje. Mamy maski dla każdego członka załogi, mamy wystarczającą ilość żelu odkażającego, mamy rękawiczki jednorazowe na pokładzie.
Jednak w samolocie, z naszego punktu widzenia, ciągle jest zamknięty obieg powietrza. Jeśli jakaś osoba jest zakażona, to trudno się przed tym będzie ochronić.
Kolejna niełatwa kwestia to to, że bardzo często nie wiemy, kto był zakażony, z kim mieliśmy kontakt. Dużo osób dostało informację, że zakażony był pasażer, ale wiemy też, że zakażeni byli członkowie załóg.
Rozumiemy, że firma nie może ujawnić ich tożsamości, ale apeluję również za państwa pośrednictwem, żeby te osoby za pomocą naszych kanałów komunikacyjnych poinformowały o tym w ramach obywatelskiego i koleżeńskiego poczucia odpowiedzialności. Inni członkowie załóg, z którymi się spotykali w różnych okolicznościach, nie wiedzą o tym.
Rozumiem, że pasażerowie płacą za bilety i mają pewne oczekiwania, ale wszyscy powinniśmy też zrozumieć obecną sytuację. Nie chodzi o to, że państwa nie lubimy, chodzi o to, że chcemy, jak najbardziej ograniczać kontakty – dlatego też serwis ograniczony jest do niezbędnego minimum – i trzymać dystans.
To byli pasażerowie, którzy nie zostali odprawienie w standardowy sposób. Normalnie dostaliby boardingi, na których są numery miejsc. W tym przypadku zajmowali miejsca wolne. Dochodziło do różnych nieprzyjemnych sytuacji. Ktoś chciał siedzieć przy oknie, ktoś nie chciał w środku.
Atmosfera zrobiła się napięta, nieprzyjemna. Załoga słyszała przytyki, że coś zawdzięczają komuś, że powinni ich po stopach całować. Naprawdę proszę państwa nie jest teraz moment na takie uwagi.
Na co dzień nie mamy większych problemów z pasażerami, którzy z nami latają, wręcz przeciwnie. Nigdy nie zdarzają się takie sytuacje, jak pyskówka. Chyba nerwy już wszystkim puszczają w tej sytuacji.
To był samolot, który wracał z Malty do Polski. Mimo rozpowszechnionych próśb o pozostanie w domach, o nieprzemieszczanie się, o nie traktowanie tej sytuacji jak wczasy, bo można zrobić krzywdę i sobie i innym, my naród indywidualistów zawsze wiemy lepiej.
Z naszego punktu widzenia należy potępić ludzi, którzy w momencie, gdy były już zamknięte szkoły, gdy sytuacja była już napięta, gdy wiadomo było, że ruch może zostać wstrzymany, wyjechali na wakacje. To bardzo nieodpowiedzialne.
Oczywiste jest to, że lecimy po naszych pasażerów, którzy z nami wylecieli i mieli bilety. Natomiast teraz mamy do czynienia z czymś, co przypomina akcję repatriacyjną. Ściągamy ludzi z całego świata. Rozumiem, że ci ludzie chcą wrócić. Natomiast bardzo dużo osób np. z Londynu, z Dublina, to nie są turyści. To są osoby, które tam na stałe mieszkają i z jakichś względów nie chcą zostać.
Czytaj także: "Nie mam bunkra z makaronem, ale strach jest". Polka z Londynu mówi, jak żyje w czasie epidemii
Czy załoga może liczyć na jakieś wsparcie w związku z takim obciążeniem psychicznym?
Chcielibyśmy, żeby firma pozwoliła osobom, które nie chcą wykonywać w tym czasie pracy, zrezygnować z tego. Szczególnie, że wykonywać te obowiązki chce nadal wielu pracowników. Nie widzą ku temu przeciwwskazań. Mają poczucie misji, mają poczucie, że robią coś ważnego dla społeczeństwa.
Ale sporo jest też osób, które mają za sobą przebyte schorzenia, mają starszych rodziców, z którymi mieszkają. Rozumiemy tych, którzy nie chcą brać na siebie tego ryzyka. Firma powinna podejść do sprawy bardziej indywidualnie.
Chciałabym też, aby władze Polski, władze LOT-u, przyjrzały się sytuacji pracowniczej. Ponad 2000 osób nie jest objętych prawami pracowniczymi, ponieważ są to samozatrudnieni przedsiębiorcy. Oni nie mogą skorzystać z tego, że odmówią lotu, ze względu na kodeksowe zapisy.
Są właściwie przymuszeni do wykonywania pewnych czynności i nie mogą się powołać na kodeks pracy. Uważamy, że w tej sytuacji, w której teraz są, firma powinna przyjrzeć się temu, że wykonują naprawdę kawał dobrej roboty, i zatrudnić ich na normalnych zasadach, a nie oczekiwać, że będą doktorami Judymami. Spółka Skarbu Państwa powinna wyznaczać standardy na rynku pracy, powinna dbać o swoich ludzi.
Czytaj także: To daje do myślenia. Policja nieoficjalnie ujawniła, jak Polacy traktują kwarantannę