Oni harują teraz jak przed świętami. Kurier ujawnia, w jakich warunkach pracuje
– Po tygodniu przywieźli rękawiczki, a płyn do dezynfekcji dostaliśmy jeden na wszystkich. Stoi w magazynie, nikt z nas nie ma swojego osobnego w aucie – mówi pan Wojciech, który od trzech lat pracuje jako kurier w województwie lubuskim. W rozmowie z naTemat opowiada, jak wygląda rozwożenie przesyłek w czasie epidemii koronawirusa.
Łukasz Grzegorczyk: Ile adresów dziennie pan odwiedza?
Pan Wojciech, kurier: Około 70-80. Codziennie mamy styczność z setką osób.
Zmienił się panu czas pracy w związku z epidemią?
Pracujemy dłużej, bo dwóch kolegów akurat poszło na zwolnienie. Tyle że to jest taki specyficzny zawód, że jak nie pracujesz, to nie zarabiasz. Chociaż nie mówię, że tak jest wszędzie.
Myślałem, że powie pan raczej o skróconych dyżurach. Jak wygląda dzień pracy w czasie epidemii?
Mam wrażenie, że im więcej ludzi siedzi w domu, tym bardziej zaczyna przypominać to okres przedświąteczny. Zamawiają ubrania, buty, perfumy, meble, zabawki itd. No po prostu same artykuły pierwszej potrzeby. I najlepsze jest to, że jeżdżę z dostawą po kilka razy w tygodniu do tych samych osób.
Słyszałem od listonosza, że ludzie teraz boją się otwierać mu drzwi. Kurierzy chyba nie mają z tym problemu?
Niektórzy dzwonią do nas, by od razu poinformować, że są zdrowi. Zdarzają się też prośby, żeby paczkę rzucić przez płot. Kiedy jedziemy pod dany adres nie wiemy, czy ktoś na przykład jest na obowiązkowej kwarantannie.
Jeśli chodzi o listonoszy, różnica jest taka, że oni rozwożą różne listy urzędowe, sądowe. Tego nie zawsze ludzie muszą się spodziewać. My wozimy paczki, które ludzie sami zamawiają i na nie czekają, więc nie ma elementu zaskoczenia.
Fot. 123rf.com
W obecnej sytuacji boi się pan dostarczać przesyłki?
Wiadomo, że każdy się obawia. Dziennie mamy styczność z około setką obcych nam osób. Każda z nich też ma rodzinę, znajomych w pracy, więc może nie bezpośrednio, ale potencjalnie jest to kontakt z kilkoma tysiącami nieznajomych. My też mamy przecież swoje rodziny. Teraz tylko patrzymy, ile z tych rzeczy, które wozimy, są w obecnej sytuacji kompletnie niepotrzebne.
To co ludzie zamawiają w czasie epidemii?
W zasadzie to samo co normalnie, czyli ciuchy, opony, telewizory, jedzenie dla zwierząt. Zamawiają nawet ziemniaki. Teraz doszły jeszcze choćby meble ogrodowe.
Czytam komentarze kurierów w sieci. Wspominają, że brakuje im podstawowego zabezpieczenia, czują się po prostu zagrożeni. Pan ma podobne odczucia?
Bo tak właśnie jest. Jeśli sami sobie nie zapewnimy środków ochrony, to firma rozkłada ręce i mówi, że np. płynu do dezynfekcji nie ma na rynku. Dalej wozimy przesyłki pobraniowe, które znacznie zwiększają częstotliwość bliskiego kontaktu.
Poza tym, ludzie nie rozumieją, że kurier to nie sklep. Mało kto ma odliczoną kwotę i zwykle musimy jeszcze wydawać pieniądze. Czasami ktoś odpuści wydanie reszty, a innym razem na 20 groszy potrafią czekać, aż kurier wyda.
Fot. TNT Corporate Communications / http://www.flickr.com/photos/tntcorporate/2306634349 / CC BY-ND http://creativecommons.org/licenses/by-nd/2.0/
Nie zapewniono panu nawet rękawiczek?
Po tygodniu przywieźli rękawiczki, a płyn do dezynfekcji dostaliśmy jeden na wszystkich. Stoi w magazynie, nikt z nas nie ma swojego osobnego w aucie.
Alarmowaliście w tej sprawie? Mowa o podstawowej ochronie…
Dowiedzieliśmy się, że jak uda nam się zdobyć, to mamy kupić, wtedy oddadzą nam pieniądze. Poza tym, jak w szpitalach brakuje, to kto się będzie przejmował kurierami.
Widzi Pan jakieś rozwiązanie, by trochę ułatwić teraz pracę kurierom?
Trzeba wszystkich uczulić, żeby przestali zamawiać niepotrzebne rzeczy, bo to nie zbliżająca się Gwiazdka, tylko czas epidemii w kraju.
Już dużo łatwiej byłoby, gdyby ludzie informowali, czy są w kwarantannie i w miarę możliwości nie zamawiali niczego z opcją płatności za pobraniem. Tu nie chodzi o lekceważenie tematu, tylko bardziej o zachowania ludzi, którzy siedzą w domach.
Czytaj także: Mariusz Kamiński ogłosił nowe decyzje. Granice Polski zamknięte do 13 kwietnia