Ten samochód jest jak twój pierwszy raz. Tego przyspieszenia nie da się zapomnieć
Na początek wyznanie. Od kiedy testuję w naTemat samochody, miałem przyjemność siąść za kierownicą myślę, że jakichś… dwustu aut. I jeszcze żaden nie wyzwolił we mnie tylu emocji co Porsche Taycan. Proszę państwa, co to jest za samochód. Brak mi słów, a jednak muszę coś napisać.
Fot. Porsche
To, co piszę, ocieka pychą, ale tak po prostu jest. Przyzwyczaiłem się do szybkich aut, nawet jeśli mnie na nie zwyczajnie nie stać. Nawet McLaren 570s nie wywołał we mnie jakichś nieprawdopodobnych emocji. Spodziewałem się po nim po prostu czegoś innego. Czegoś więcej. A był "tylko" ocierający się o doskonałość.
Fot. Porsche
Jak skok z przepaść
Taycanem miałem okazję pojeździć w sumie ze dwie godziny, jakieś sto kilometrów. Z czego połowę jako pasażer, połowę jako kierowca. Oczywiście chciałbym dużo więcej. Ale juz coś mogę o nim powiedzieć.Fot. Porsche
Jeśli to nie jest obrazowe, to jeszcze cyfry. Porsche Taycan Turbo (którym jeździłem) do 100 km/h rusza w zaledwie 3,2 sekundy. Wersja Turbo S, z którą ostatecznie nie miałem okazji się pomocować, robi to nawet szybciej. W 2,8 (!) sekundy.
Fot. Porsche
Moment jest oczywiście – jak to w elektryku – dostępny zawsze. Bez przerwy. Niezależnie od tego, czy dopiero ruszacie spod świateł czy wciskacie gaz w podłogę przy 80 km/h. Za kierownicą jeszcze idzie to znieść, ale pasażerowie mają w tym aucie przerąbane. Jeśli przegapisz moment, w którym kierowca wciska pedał do podłogi, nie ma szans: na pewno przyłożysz głową w zagłówek. Ten samochód to koszmar dla twojej szyi. Kolega dziennikarz w innym aucie próbował nagrać telefonem przyspieszenie. Ale wyleciał mu z rąk. Serio.
Fot. Porsche
Śmiech zresztą nasila się wraz z prędkością. Taycan w przeciwieństwie do wielu innych elektryków bowiem "nie puchnie". Prędkość rośnie cały czas w szalonym tempie i jest elektronicznie ograniczona do 260 km/h. Sam samochód sprawia wrażenie, jakby mógł jechać ze trzy razy szybciej. Jakby przy każdym wciśnięciu gazu w bagażnik wjeżdżał nam rozpędzony pociąg i nas odpychał do przodu.
Fot. Porsche
Wrażenia z jazdy potęguje – uwaga – dźwięk silnika. Byłem sceptyczny, ale system Electric Sport Sound naprawdę daje kierowcy dużo przyjemności. Jak to brzmi? Trudno nawet powiedzieć. Trochę jak skrzyżowanie nowoczesnego tramwaju z Sokołem Millenium. Ale brzmi to na tyle dobrze, że według mnie uprzyjemnia podróż. Dźwięk idealnie wkręca się razem z prędkością niczym silnik spalinowy na wysokich obrotach. I co ważne, nikt tu nie udaje, że to auto spalinowe. To po prostu byłoby grupie.
Fot. Porsche
Naprawdę ponad dwie tony?
Kolejna niespodzianka to prowadzenie tego auta. Najprościej można byłoby powiedzieć, że jeździ po prostu tak, jak przystało… na Porsche. Rzecz w tym, że w Taycanie to wcale nie jest takie oczywiste.Fot. Porsche
Po drugie: to cholernie ciężkie auto. Te baterie muszą jednak swoje ważyć. Masa własna to mniej więcej 2,3 tony.
Fot. Porsche
Tak więc Taycan jest zwinny, sprawia wrażenie lekkiego jak piórko. A mimo to zwłaszcza w trybie normalnym zawieszenie naprawdę dobrze tłumi nierówności. To samochód nie tylko do wyczynowej jazdy. Sprawdzi się jako wygodne gran turismo do długiej podróży przez Europę. Od ładowarki do ładowarki oczywiście.
Fot. Porsche
Intensywnie i nie za długo
I tu de facto dochodzimy do tego, co wiele osób odstręcza od aut elektrycznych. I trzeba sobie powiedzieć wprost, że podróż Taycanem przez wspomnianą Europę będzie z jednej strony szalenie przyjemna, a z drugiej strony… nieprawdopodobnie irytująca. Według normy WLTP Taycan zależnie od konfiguracji i warunków przejedzie od 381 do 450 kilometrów na jednym ładowaniu.
Prawdę mówiąc nie przywiązywałbym się jednak do tych liczb. Na lokalnych drogach, które wymagały dużo hamowania (odzyskiwanie energii!) i jednocześnie nie pozwalały na szalone prędkości, Taycan byłby w stanie pokonać około 400 kilometrów. Podejrzewam, że ze stałą prędkością na autostradzie miałby dość znacznie szybciej.
Fot. Porsche
Co nie zmienia faktu, że to chyba najlepsze auto, jakim jeździłem w życiu. Albo inaczej: najbardziej emocjonujące. Jak się okazało, nie potrzeba do tego silnika V12. Naprawdę się nie spodziewałem.
Fot. Porsche