"Narzeczona mówiła, żebym nie jechał". Kierowca ciężarówki mówi, jak koronawirus zmienił jego pracę

Łukasz Grzegorczyk
– O kierowcach często mówi się, że to brudasy i nikomu nie są potrzebni. Społeczeństwo teraz trochę zauważyło, że to ważny zawód. Jest ciężko, ale przygotujmy się, że może być jeszcze gorzej – mówi dla naTemat pan Paweł, polski kierowca ciężarówki, który w czasie epidemii koronawirusa jeździ na trasie do Wielkiej Brytanii.
Kierowcy ciężarówek w czasie epidemii są szczególnie narażeni na zakażenie koronawirusem. Nie wszyscy zdają sobie sprawę z zagrożenia. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Łukasz Grzegorczyk: Słyszę w słuchawce, że jest pan w trasie.

Pan Paweł, kierowca: Tak, wyjechałem z bazy w Polsce z kolejnym ładunkiem. Jak wrócę, to następna trasa szykuje się dopiero po świętach.

Który to transport w czasach koronawirusa w Polsce?

Drugi. Kiedy epidemia zaczęła się we Włoszech, to najpierw wszyscy bagatelizowali sprawę. Też myślałem, że to przejdzie. W momencie, jak były pierwsze zakażenia w Polsce, wróciłem na weekend do domu i przez następny tydzień w ogóle nie wziąłem zleceń. Powiedziałem, że nie jadę.

W firmie nie naciskali?

Zrozumieli to. Wyjechały tylko te osoby, które chciały. Ja siedziałem w domu, aż stwierdziłem, że jest problem, jednak trzeba jakoś żyć dalej. Jest obawa i panika, ale kierowcy jeżdżą nie tylko dlatego, że chcą. Jeśli nie pojadą, to nie zarobią, bo zazwyczaj w umowie mają podstawę wynagrodzenia, a resztę wypracowują w delegacjach. W skrócie: nie jeździsz, nie zarabiasz. A jak masz kredyt i dostaniesz 1800 zł do kieszeni, to nie masz za co żyć.

Rodzina namawiała, by pan odpuścił?


Na początku narzeczona mówiła, żebym nie jechał. Nadal jest strach o to, kiedy wrócę i czy będę zdrowy. Moja mama bardzo się boi, tym bardziej, że jeździ też mój tata. On jest w grupie ryzyka, ale stara się pracować.

Rodzina wie, jaką mam pracę. Kiedy ostatnio wróciłem, zastanawiałem się, czy w ogóle jechać do domu, ale dla nich to było oczywiste. Mój kolega mieszka tylko z narzeczoną i ona panikuje do tego stopnia, że wyjechała do rodziców, by się z nim nie spotkać. Z jednej strony to jak wykluczenie, ale z drugiej, nie dziwię się.

Obowiązkowa kwarantanna was nie dotyczy.

A my możemy nawet nie wiedzieć po powrocie, że jesteśmy zakażeni. Jest ryzyko dla całych naszych rodzin. Niektórzy koledzy, którzy mają dzieci, po trasie prosili od razu o kolejny kurs. Nie chcieli wracać do domu i narażać bliskich.

W Europie nowe przepisy na czas epidemii nie są ujednolicone. To trochę śmieszne, że każdy kraj wprowadza inne normy. W Polsce, w moim przypadku wygląda to tak, że robię dwie trasy w miesiącu. Wcześniej były nawet cztery.

Co się zmieniło w pracy kierowcy po wybuchu epidemii?

W mojej firmie wdrożono wszelkie procedury, jakie w tej sytuacji było można. Mamy maseczki, rękawiczki, żele dezynfekujące i nawet kombinezony. Chociaż ja już od dwóch miesięcy wożę w samochodzie wszystko, co potrzebne. Mam pięć butelek różnych środków.

Zbudowano specjalne okienko do wydawania dokumentów. Płyn dezynfekcyjny stoi na zewnątrz w dozowniku. Wszystkie procedury wykonywane są w rękawiczkach, i z zachowaniem odległości. Na to nie mogę narzekać. Firma prosiła nas nawet, by zrezygnować z wyjazdów w podwójnej obsadzie. Wiadomo, wyjazd się przedłuża, ale jest mniejsze ryzyko. Z tego, co wiem od kolegów, inne firmy również się zabezpieczają.

Zmieniły się też normy pracy. Do tej pory było tak, że w ciągu dnia mogliśmy jechać dziewięć godzin, później musimy zrobić 11 godzin przerwy. Teraz według polskich norm możemy jechać dwa razy w tygodniu po 11 godzin, zostało to wydłużone. Chociaż są różne odstępstwa.
Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta

Jak wygląda teraz podróż do Wielkiej Brytanii?

Ostatnio, po wyjeździe z kraju, kiedy jechałem na zachód, nie miałem absolutnie żadnej kontroli. Jeśli przemieszczasz się ciężarówką, nikogo nie obchodzi, dokąd i z czym jedziesz. Na naszej granicy z Niemcami są kontrole osobówek, a kierowcy ciężarówek przejeżdżają bokiem. Widziałem też kontrole na granicy belgijsko-holenderskiej.

Podczas przepraw promowych kiedyś były obiady dla kierowców, teraz wydają jedzenie w plastikowych pojemnikach. Są wydzielone strefy dla kierowców i komunikaty, by zachować odległość od siebie. Rzadko jednak ktoś się do tego stosuje. Problem jest w tym, że kierowcy nie przestrzegają zasad.

Lekceważą koronawirusa?

Jak patrzę na niektórych kierowców z zagranicy, to nie widzą żadnego zagrożenia. Niektórzy wyjeżdżają w trasy na 3-4 miesiące i żyją w samochodach. Może mają inne podejście. Są też tacy, którzy wiedzą o zagrożeniu, ale przejmują się bardziej problemami dnia codziennego. Nie wiem, czy są tak nieświadomi zagrożenia, czy ich firmy nie zapewniły im żadnej ochrony.

Ostatnio na parkingu w Belgii widziałem, jak pięciu kierowców stało przy pojazdach. Palili papierosy, pili kawę.

W czasie pandemii to jak kuszenie losu.

Kierowcy to dość stara grupa zawodowa, większość osób jest w wieku przedemerytalnym, a niektórzy dorabiają na emeryturze. Starsi faceci nie myślą raczej o wirusie. Kiedy jestem sam w kabinie, nic mi nie grozi, bo dbam o higienę. Co innego podczas przepraw promowych czy Eurotunelem, gdzie trzeba bezwarunkowo wyjść z samochodu i udać się do przedziału.

Podczas przerw wychodzę z kabiny tylko wtedy, gdy muszę. Ograniczam do minimum wszelkie kontakty.
Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta

A toaleta, jedzenie, jakieś zakupy?

W Polsce pod tym względem jest bardzo ciężko. Łazienki są dostępne, ale prysznice już niekoniecznie. Na Zachodzie płatne toalety stały się bezpłatne i można się umyć. Odczuwam brak swobody i możliwości normalnego wyjścia z samochodu. Nie możemy czegoś zjeść w restauracji po trasie, bo wszystko jest zamknięte. Nie możemy pójść na zakupy, bo takie wyjścia stały się dłuższą wyprawą.

Mam zrobione zapasy, musiałem przygotować się wcześniej. Wszystko zabrałem, ale na granicy pewnie jeszcze coś dokupię.

Co jest najgorsze w tej sytuacji z perspektywy kierowcy?

Niepewność, bo nadchodzi kryzys. Przecież nie wiadomo, czy będziemy mieli pracę. Jeszcze trzy miesiące temu kierowca mógł sobie przebierać w ofertach. Aktualnie, z tego co wiem, jest nerwówka. Z dnia na dzień stanął międzynarodowy przewóz aut. Samochody są przystosowywane do transportu artykułów spożywczych, by wypełnić lukę i utrzymać miejsca pracy.

A transport stanąć nie może. Czuje się pan trochę bohaterem w czasach zarazy?

O kierowcach często mówi się, że to brudasy i nikomu nie są potrzebni. Społeczeństwo teraz trochę zauważyło, że to potrzebny zawód.

To nasza normalna praca. Bohaterami są żołnierze, którzy wyjeżdżają na misje. To dla nich też zawód, by zarobić na kawałek chleba. Są trudne czasy i musimy się do tego jakoś zaadaptować. Jest ciężko, ale przygotujmy się, że może być jeszcze gorzej.

Czytaj także:

Oni harują teraz jak przed świętami. Kurier ujawnia, w jakich warunkach pracuje


Profesor, którego rząd ucisza ws. koronawirusa: "Jak ktoś nie ma argumentów, zaczyna terroryzować"

Ratownik, który startował z list PiS, o walce z koronawirusem: "Fałszowany jest rozmiar epidemii"