Tak władza bagatelizowała zagrożenie COVID-19. Oto, co Pinkas w lutym mówił w Sejmie
Coraz więcej przykładów wskazuje, iż polskie władze wcale nie były dobrze przygotowane na walkę z koronawirusem. Co jest zaskakujące, gdyż w nasz kraj pandemia uderzała, gdy znane były już doświadczenia azjatyckie i zachodnioeuropejskie. Warto więc dziś przypomnieć, jak w lutym spodziewaną epidemię bagatelizował główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas.
"To nie jest wirus, którego będziemy się bali..."
Podczas spotkania z posłami szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego pewny siebie dodał, że prawdziwym orężem w walce z koronawirusem są między innymi umiejętności logistyczne, które Polska z całą pewnością posiada.I jeszcze jedno zdanie, które można odebrać jako bagatelizowanie poziomu śmiertelności COVID-19. – To nie jest wirus, którego będziemy się bali tak, jak SARS czy szczególnie MERS, w jego przypadku śmiertelność jest stosunkowo niska, można ją przyrównać do śmiertelności związanej z grypą – powiedział Pinkas.
Czy trzeba coś do tego dodawać? Wystarczy rzut oka na statystyki z Włoch, Hiszpanii czy USA, by wiedzieć, że skala pandemii jest ogromna i końca na razie nie widać.
Polska na początku drogi
Pewnym pocieszeniem może być poniedziałkowy komunikat Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), z którego wyłania się pewna nadzieja na przełom. Można ją opierać na liczbach z ostatnich dni, a nawet tygodni, które wskazują na malejącą liczbę zakażeń i zgonów w krajach najbardziej dotkniętych epidemią: Włoszech, Francji, Hiszpanii czy Niemczech.Jednak w Polsce szczytu zachorowań możemy spodziewać się dopiero na przełomie maja i czerwca. Taką prognozę ogłosił premier Mateusz Morawiecki w Sejmie w poniedziałek wyraźnie zaznaczając, że Polska jest dopiero na początku walki z epidemią.
Czytaj także:
Szef sanepidu radzi politykom, aby ci "włożyli lód do majtek"Jest szansa na przełom. WHO oceniła najnowsze liczby dotyczące zakażeń koronawirusem