Jan-rapowanie: uciążliwa sława, ojcostwo i wielkie zmiany w konsumupcji używek przez hip-hopowców

Michał Jośko
Panie, panowie: oto Jan Pasula, czyli 22-letni Krakus, który szturmem wdarł się do czołówki polskiej sceny rapowej i, na co wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi, nie zamierza z niej znikać. Porozmawiajmy o nowej płycie "Uśmiech", używkach (które młodzi raperzy konsumują inaczej, niż starsi koledzy po fachu), dziewczynach, trudnych relacjach z rodzicami, chęci posiadania potomka oraz tym, dlaczego spotykając Jana-rapowanie, powinieneś udawać, że go nie znasz.
Jan-rapowanie jeszcze przed koronawirusową izolacją Fot. @kvcper/ Instagram.com/janekoficjalnie
Na rozmowę z tobą najłatwiej umówić się nocą. Jesteś wampirem?

Coś w tym jest... Od jakichś dwóch lat zdecydowanie wolę spać w dzień, a egzystować pomiędzy zmierzchem a świtem. Do tej pory taki tryb życia był mocno utrudniony, bo trzeba było załatwiać różne sprawy, których po prostu nie dało się ogarnąć nocami. Teraz, gdy z powodu epidemii świat stanął na głowie i siedzę w domu, łatwiej mi żyć tak, jak chcę.
Na twojej twarzy gości permanentny uśmiech (sic!)?

Powiedzmy, że szukam plusów w tej dziwnej sytuacji. Z tym permanentnym uśmiechem może bym nie przesadzał, ale na pewno czuję jakiś wewnętrzny spokój, czyli coś, czego od dłuższego czasu bardzo mi brakowało.


Z jednej strony wszystko zdarzyło się w najgorszym możliwym momencie: wypuszczam nowy krążek i... bum, koronawirusowe szaleństwo! Empiki pozamykane, nie można koncertować, promować swojej płyty.

Ale druga strona medalu wygląda tak, że i tak podświadomie chciałem zahamować pewne rzeczy. Plan wyglądał następująco: wydać "Uśmiech" znienacka, po cichu i bez singli, później zagrać trochę koncertów, ale pomiędzy nimi znikać. Od jakiegoś czasu chciałem się wycofać, schować i odciąć od ludzi. Marzyłem, żeby przestali mi zawracać głowę.

Wychodzi na to, że wybrałeś sobie bardzo zły zawód...

Z biegiem czasu rozpoznawalność – czyli coś, co mnie na serio męczy – staje się coraz większa. Chodzi o to, że pewnych rzeczy wcześniej nie przewidziałem. Zawsze miałem tak, że nawet widząc jakiegoś uwielbianego artystę, nie podbiegałem po autograf albo wspólną fotkę.

Jednak w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wielka grupa ludzi zachowuje się totalnie inaczej, nie byłem w stanie ogarnąć sytuacji, w których ktoś biegnie za mną sto metrów, tylko po to, żeby mnie przytulić, poprosić o zdjęcie, powiedzieć, jak lubi moje kawałki. Takich akcji nagromadziło się mnóstwo. Do teraz nie mogę się do końca oswoić z tym, że tym ludziom chodzi o mnie i o to co ja robię.

Dla jednych to miłe strony sławy, dla mnie zdecydowanie masakra. Czuję się w takich momentach zakłopotany, czuję dyskomfort psychiczny. No i po jakimś czasie łatwo wpaść w paranoję – jesteś w galerii handlowej, idziesz ulicą albo siedzisz w restauracji i zauważasz, że jakiś człowiek patrzy na ciebie.

Prawdopodobnie ta osoba może nie mieć bladego pojęcia kim jesteś, ale automatycznie nakręcasz się, że to na pewno ktoś, kto teraz zacznie cię obserwować, że robi ukradkiem zdjęcia i kręci filmiki.

Później dochodzisz do etapu, na którym wręcz boisz się wychodzić z domu, bo żyjesz w przeświadczeniu, że każdy twój krok jest śledzony. To cholernie utrudnia życie. Nic dziwnego, że tak chwalę sobie izolację. Siedzę w czterech ścianach, pełen luz.

Na taki luz mogą pozwolić sobie tylko osoby spokojne o kwestie finansowe. Wielu artystów ta sytuacja raczej przeraża.

Nie wiem, jak długo nie będę mógł grać koncertów i mam świadomość, że w tym roku nie zarobię takich pieniędzy, na jakie liczyłem, jednak nie martwię się. Chodzi o to, że jakiś czas temu zacząłem zarabiać naprawdę dobre pieniądze, których... nie trwoniłem. Gdy się pojawiły, nie zmieniłem sposobu życia, potrzeby finansowe pozostały na dawnym poziomie.

OK, jedyna rzecz, na jaką sobie pozwoliłem, to przeprowadzka do naprawdę fajnego miejsca, do mieszkania, o jakim marzyłem od dawna. Poza tym – żadnych większych zmian. Owszem, nie odmawiałem sobie wszystkiego, ale nie zacząłem też wywalać kasy na jakieś ekstrawaganckie zachcianki, na które wcześniej nie było mnie stać. Zdarzają się myśli typu: pewnego dnia kariera może się załamać i będzie trzeba pójść do normalnej, nudnej pracy, wyląduję w jakiejś korporacji?

Mam świadomość, że to co robię, jest bardzo niepewnym kawałkiem chleba, pewnych rzeczy nie da się przewidzieć i nie wiem, co będzie za ileś tam lat. Dobrze mieć jakiś życiowy plan B, chociaż na tym etapie nie wiem jeszcze, jak miałby wyglądać. Może będę musiał szukać jakiejś alternatywy dla muzyki? Zobaczymy. Ale dam sobie radę. Jestem zaradny i ogarnięty, to pewnie kwestia wychowania przez rodziców..

Skoro o nich mowa: na "Uśmiechu" opowiadasz o trudnych relacjach rodzinnych, problemach komunikacyjnych z matką i tym, jak zawiodłeś się na ojcu. Jak wchodzi się na tak wysoki poziom ekshibicjonizmu artystycznego?

O pewnych rzeczach potrafisz nawijać tylko wtedy, gdy całkowicie skasujesz autocenzurę swoich tekstów. W dniu, w którym postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę, czyli rap, powiedziałem sobie, że nigdy, przenigdy nie będę gryzł się w język; jeżeli poczuję potrzebę powiedzenia o czymś, zrobię to. Bez względu na konsekwencje, nie kalkulując, że to zbyt intymne, osobiste, ekshibicjonistyczne.

Ludzie nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak trudno zdecydować się na takie działanie. Słuchają kawałka, nie myśląc o tym, że najpierw opowiedziałem publicznie o jakichś rodzinnych sprawach, a później będę musiał usiąść przy stole wigilijnym z rodzicami oraz dziadkami i spojrzeć im w oczy.

Wiesz, że nigdy wcześniej nie powiedziałem ojcu w twarz: do pewnego momentu byłeś dla mnie największym wzorem, a później wszystko zepsułeś? O tym, co myślę i co czuję, dowiedział się dopiero z kawałka "Dziewczyny z klasy", wraz z dziesiątkami czy setkami tysięcy innych słuchaczy. Czy tego żałuję? Nie. Pisząc teksty na płytę odczułem taką potrzebę, więc to zrobiłem.
W innym miejscu nowego krążka, w kawałku "Bąbelek", narratorem staje się twój ośmioletni syn. Zaznaczmy: syn nieistniejący. Jesteś ponadnormatywnie dojrzałym kolesiem? Przecież twoi równolatkowie zazwyczaj nie wybiegają aż tak mocno w przyszłość.

Racja, o zakładaniu rodzin i wychowywaniu dzieci, w moim wieku myślą raczej dziewczyny. Podejrzewam, że w dużym stopniu wynika to z posiadania znacznie, bo o 12 lat, młodszego brata. Pamiętam, że gdy się urodził, nie byłem – mówiąc najdelikatniej – zachwycony. W pierwszym momencie było mi cholernie trudno ogarnąć tę sytuację.

Ale gdy miał dwa dni, zacisnął na moim palcu dłoń i wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Oszalałem na jego punkcie i uwielbiałem patrzeć, jak zaczyna raczkować, chodzić, wypowiadać pierwsze słowa. Wydało mi się to niesamowitą sprawą i poczułem, że chciałbym przeżywać podobne rzeczy jako ojciec.

Wracając do "Dziewczyn z klasy" – jak doszło do tego, że brat chce śpiewać disco polo, że jego idolem jest Ronnie Ferrari?! Chyba coś nie pykło, popełniłeś gdzieś błąd wychowawczy.

W ciągu ostatnich dwóch, trzech lat byłem w domu rodzinnym może z dziesięć razy, a więc nie biorę zbyt intensywnego udziału w wychowywaniu Filipa. Ale na razie nie ma co dramatyzować – ma dziesięć lat, a więc jest w wieku, w którym słucha się głównie tego, co lubią inne dzieciaki. No i żeby nie było: Ronnie Ferrari nie jest dla brata całym światem, moich kawałków też czasami słucha.

W ogóle jestem spokojny o jego osłuchanie muzyczne, przecież przecież rodzice puszczają mu rzeczy znacznie lepsze, niż disco polo. W domu zawsze słuchało się naprawdę dobrej muzy – jazzu, klasyki polskiego rocka, do tego Rod Stewart czy Katie Melua... Był tylko jeden przypał: swego czasu ojciec uwielbiał twórczość kabaretu OT.TO. To było straszliwe zło!

Wracając do Filipa – mam nadzieję, że za jakiś czas znów będę brał bardziej aktywny udział w jego życiu. Postaram się wtedy dołożyć jakąś cegiełkę do kształtowania jego gustów muzycznych.
Wybiegłeś w przyszłość, natomiast na płycie zdarza ci się cofać w czasie; opowiadasz o pułkowniku Kuklińskim, śladach po Powstaniu Warszawskim... Rozmawiam z pasjonatem historii?

To kolejna rzecz, którą wyniosłem z domu. Zwłaszcza ojciec zawsze jarał się historią, przekazywał wiedzę na temat dziejów Polski, oczywiście interpretując je na podstawie własnego punktu widzenia. Tutaj świetnym przykładem jest właśnie Ryszard Kukliński, czyli postać odbierana różnorako – dla jednych to zdrajca, dla innych bohater. Mi wpojono tę drugą opcję.

Oprócz tego już od dzieciaka podróżowałem bardzo często, a podczas każdego wyjazdu rodzice opowiadali o przeszłości miejsc, które odwiedzamy. No i rzecz kolejna: zawsze trafiałem na bardzo dobrych nauczycieli historii. Wszystko to sprawiło, że nie należę do osób, które żyją wyłącznie teraźniejszością i przyszłością. Czasami warto spojrzeć wstecz.

Przechodząc do spraw bardziej – nazwijmy to tak – rozrywkowych: w twoich utworach można znaleźć sporo alkoholu i narkotyków. Mam zakładać, że jesteś grzecznym chłopakiem, który jedynie stoi z boku i przygląda się zdegenerowanym kolegom po fachu?

Nie będę ci tutaj świrował, udając trzeźwego obserwatora, bo przecież jestem również konsumentem. Hip-hop to świat, w którym nie brakuje ani alkoholu, ani narkotyków, takie rzeczy przerabia się tutaj regularnie. Ale jednocześnie nie demonizowałbym tych spraw, bo mam sporo znajomych, którzy pracują w "normalnych" zawodach, a jednak chleją i ćpają o wiele ostrzej, niż raperzy.

Dodajmy: zwłaszcza raperzy młodzi.

Rzeczywiście, my – chłopaki po dwudziestce – jesteśmy chyba znacznie spokojniejsi od reprezentantów "starej gwardii" w naszym wieku. Mnóstwo młodych raperów żyje higienicznie; chodzą na siłownię, odżywiają się zdrowo. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia.

Wiesz, co jeszcze się zmieniło? Sposoby i przyczyny nadużywania różnych środków przez artystów. Mnóstwo osób, myśląc o raperze mającym problem trzeźwością, ma przed oczami jakiegoś szalonego imprezowicza; śmigającego od klubu do klubu, wiecznie najebanego, upalonego i nawciąganego. To stereotyp, który od jakiegoś czasu jest nieaktualny.

Dzisiaj wielu raperów – również tych, którzy w swoich kawałkach grają zimnokrwistych twardzieli – to osoby ekstremalnie wręcz wrażliwe, smutne i przytłoczone tym, co dzieje się wokół nich. Picie i branie narkotyków nie ma już służyć szalonej zabawie, stało się raczej formą ukojenia bólu, samoobrony przed światem. Taki człowiek siedzi samotnie w domu, myśli za dużo i chce mu się płakać. A więc sięga po coś, co przyniesie jakąś ulgę. Jesteś chłopakiem z porządnego, inteligenckiego Krakowa, który przeniósł się do Warszawy, czyli miasta zepsutego do szpiku kości. Broniłeś się mocno przed nocnym życiem Stolicy?

Trafiłem do miasta, w którym okazji do nieskrępowanej niczym zabawy jest znacznie więcej, niż w Krakowie. Do tego doszedł splot pewnych czynników: dwadzieścia lat na karku, sporo środków na imprezowanie i rozpoznawalność. To na serio niebezpieczne zestawienie.

Zwłaszcza, gdy owa rozpoznawalność nie wynika z tego, że jesteś jakimś utytułowanym szachistą albo naukowcem, tylko raperem. Znienacka pojawia się mnóstwo pokus; głosów namawiających cię, żebyś żył na krawędzi, bawił się na całego. Owszem, słychać też głosy ostrzegające, że to niebezpieczne, że w tym wszystkim łatwo się zatracić.

No ale kto by ich słuchał? Przecież pewnych rzeczy chcesz doświadczyć na własnej skórze, przekonać się, jak będzie. Jednym z tego wiru udaje się w pewnym momencie wydostać, innym nie. Docierają do dna i nie potrafią się od niego odbić, toną.

Ty chyba należysz do świetnych pływaków?

Zaliczyłem jakieś 1,5 roku naprawdę ostrej jazdy i zwolniłem. Dotarłem do punktu, w którym wiedziałem, co z czym się je, poznałem pewne rzeczy i uznałem, że jestem już wybawiony. Chociaż, żeby nie było, od czasu do czasu będę wskakiwał do tego wiru. Powiedzmy tak: chociaż imprezowy break dance nie jest już dla mnie, to jeszcze nie raz sobie potuptam.

Oczywiście tuptać można również w parach. Porozmawiajmy o szczęściu do kobiet, czyli czymś, na co sława może mieć wpływ i pozytywny, i negatywny.

Pełna zgoda. Powiedzmy sobie uczciwie: gdy jesteś młodym, rozpoznawalnym raperem z jakąś tam prezencją, naprawdę nie masz problemów z budowaniem relacji atrakcyjnymi dziewczynami. Nie wiem w sumie, z czego to wynika, ale pod względem powodzenia u płci przeciwnej zajmujemy drugą pozycję, zaraz po piłkarzach (śmiech).

No i wielu kolegów po fachu korzysta z tego naprawdę chętnie. Oczywiście fajnie, jeżeli przy okazji pamięta się o tym, żeby nikomu nie wyrządzać krzywdy. Chcesz się bawić? Luz, tylko najpierw upewnij się, że tej drugiej osobie również chodzi wyłącznie o zabawę, a nie o uczucia.

Lecz jest i druga grupa raperów: zamykają się w skorupach, bo każdą dziewczynę podejrzewają o złe intencje. Zaczyna się myślenie typu: o ty zła dziewczyno, uśmiechasz się do mnie wyłącznie dlatego, bo chcesz ogrzać się przy mojej popularności, podniecają cię moje pieniądze, a tak naprawdę chcesz wyrządzić mi krzywdę. Zasadniczo należę do tej właśnie grupy, chociaż z drugiej strony, wiesz, zbliżają się wakacje. Kto wie, co się jeszcze wydarzy (śmiech). Przejdźmy do wzorcowego przykładu człowieka ze złymi intencjami, czyli hejtera. Jaką strategię stosujesz w ramach samoobrony przed takimi postaciami?

W realu nikt nigdy nie powiedział mi w twarz, czegoś obraźliwego w stosunku do tego, co robię. Na spotkania z hejterami narażam się, wchodząc do internetu. Mogę przeczytać tysiąc komentarzy pozytywnych i wszystkie spłyną po mnie jak po kaczce. Później trafię na jeden negatyw, który mnie dotyka.

Nie lubię zwłaszcza tego, że ktoś kłamie z premedytacją na mój temat albo krytykuje moją twórczość, dlatego, że nie zrozumiał/nie wie pewnych rzeczy. Nakręcam się wtedy, bo chciałbym wyjaśnić mu, co i jak, przez sekundę wierząc, że w ten sposób zmienię jego podejście.

Chociaż po chwili uświadamiam sobie, że z trolami nie powinno się dyskutować. Jestem hejtowany coraz mocniej, co jest normalną rzeczą, gdy twoja kariera się rozkręca. Tak więc coraz ambitniej uczę się wcielania w życie zasady, że najlepszą reakcją jest brak reakcji.

Na koniec tej rozmowy wybiegnijmy w przód – nagrałeś trzy płyty z producentem Nocnym i wasze drogi się rozeszły, wiesz już, w którą stronę pójdziesz?

Nie. Na razie zamknąłem pewien rozdział, podkreślmy: zamknąłem w sposób naprawdę miły i sympatyczny, bo współpraca z Nocnym zakończyła się w koleżeńskiej atmosferze. Mam poczucie, że te trzy wspólne płyty stały się czymś istotnym dla całego mnóstwa ludzi, że słuchacze będą do nich wracać przez wiele lat. A dziś powstaje niewiele takich albumów.

Co dalej? Tutaj wracamy do początku rozmowy – na razie sycę się spokojem, odcinam się od zgiełku i chcę cieszyć się tym jak najdłużej. Ile to potrwa? Tego nie wie nikt, zwłaszcza biorąc pod uwagę pandemię koronawirusa.

Dlatego niczego nie planuję. Nie piszę nawet nowych tekstów, chociaż w głowie świtają różne pomysły. Do tego odrzucam propozycje współpracy – w ostatnim czasie odmówiłem kilkunastu featuringów, chociaż w niektórych przypadkach chodziło o artystów, którym naprawdę chętnie dograłbym się do kawałka. Konsekwentnie trzymam się planu, który wygląda następująco: jestem na etapie kumulowania w sobie świeżości i będę lenił się tak długo, jak tylko się da.