Tam liczba zgonów nie przekracza 10. Trzy kobiety pokazują światu, jak walczyć z koronawirusem

Katarzyna Zuchowicz
"Kraje mające stosunkowo niewielką liczbę śmiertelnych ofiar koronawirusa łączy jedno: ich liderami są kobiety" – zauważył kilka dni temu magazyn "Forbes". Wymienił siedem państw, wśród nich Tajwan, w których przywódczynie dobrze radzą sobie z epidemią. My wybraliśmy trzy. To w tych miejscach na świecie, którymi rządzą kobiety, liczba zgonów nie przekracza 10.
Premier Nowej Zelandii Jacinda Andern podczas zdalnej pracy, w rozmowie z ministrami Fot. Facebook/Jacinda Ardern
Wybraliśmy Nową Zelandię, Tajwan i Islandię. Wszystkimi rządzą kobiety, wszędzie śmiertelność z powodu koronawirusa jest bardzo niska i wszędzie widać, że walka przynosi efekty.

Jak sobie radzą? Zobaczcie. Każdy z tych krajów wyróżnia się czymś innym.

Premier Nowej Zelandii – jak prawdziwy przywódca


"Ten kraj zahamował rozwój pandemii w... 10 dni? Eksperci twierdzą, że dosłownie "miażdży" statystyki" – pisała kilka dni temu Monika Piorun. Do 16 kwietnia w Nowej Zelandii zanotowano 1491 przypadków koronawirusa i 9 zgonów.

Krajem od 2017 roku rządzi premier Jacinda Ardern, która właśnie ogłosiła, że na pół roku obniża swoje wynagrodzenie o 20 procent – jako wyraz solidarności z tymi, którzy z powodu pandemii koronawirusa utracili pracę i dochody. Zresztą nie tylko ona. Zrobił to cały rząd Nowej Zelandii, a także lider opozycji.


Ludzie nie mogą jej się za to nachwalić. "To mistrzostwo przywództwa", "Wyjątkowe", "Ona pokazuje, że jest z ludźmi, którzy ją wybrali", "Totalne przeciwieństwo Trumpa, potrzebujemy więcej takich przywódców" – płyną komentarze. Internauci piszą, że Ardern wykazuje spokój, opanowanie, jest zdecydowana. A za granicą: "Gdybym miał zmienić nasz rząd, wybrałbym ją", "Inspirujący przywódca", "Modelowy"...

Kim jest Jacinda Ardern


39-letnia socjaldemokratka, przywódczyni Labourzystów, feministka, jest najmłodszym szefem rządu Nowej Zelandii od ponad 150 lat. Gdy została premierem niektórzy porównywali ją do premiera Kanady.

Czytaj także: Trudeau w spódnicy. Oto feministka przeciwna imigrantom, którą poparł nacjonalista, by została premierem Nowej Zelandii Jak poradziła sobie z koronawirusem?

W Nowej Zelandii wprowadzono wiele ograniczeń szybciej niż w Europie. I nieco inaczej. Tu wszystko wydaje się takie przejrzyste i poukładane...

21 marca premier ogłosiła wprowadzenie 4-stopniowego systemu alarmowego. Na tamtem moment określiła stan w Nowej Zelandii na 2. Każdy kolejny oznacza wprowadzenie kolejnych ograniczeń. Jest lista. Wszystko z góry wiadomo.

Dziś obowiązuje stopień 4. Wiadomo już, że 20 kwietnia rząd może podjąć decyzję o obniżeniu zagrożenia do stopnia 3. A jaka już dziś jest informacja na stronie rządowej? Rząd uprzedza, że zanim zmieni "alert level" poinformuje o tym 48 godzin wcześniej. By każdy mógł się przygotować, już dziś przekazuje informacje o ograniczeniach stopnia 3.

A różnic jest sporo. Na przykład przy "czwórce" szkoły są zamknięte. Przy "trójce" część szkół może być otwarta.

Premier wzbudza ogromne zainteresowanie za granicą. Zresztą. Zobaczcie sami, w jaki sposób przekazuje informację o zapowiadanych zmianach ograniczeń. Uśmiechnięta i naturalna.

"Plan Jacindy Ardern na koronawirusa działa, w przeciwieństwie do naszego. Ponieważ ona zachowuje się jak prawdziwy przywódca" – analizuje brytyjski "Independent". Pisze, że premier skupia się na ludziach i na gospodarce.

Jest ludzka w tym, jak tłumaczy wszystko narodowi. Nie jak polityk, raczej jak oni. "Ona nie mówiła: Nie róbcie zapasów w panice". Zamiast tego, z uśmiechem, wyjaśniała, jak będą działać supermarkety, stacje benzynowe, apteki. Mówiła, by byli silni – pisze dziennik. Twierdzi, na podstawie rozmów z mieszkańcami, że gdyby wybory odbyły się dziś, Jacinda Andern by wygrała. Być może podobnie byłoby na Tajwanie?

Empatia prezydent Tsai Ing-wen


Na początku pandemii, gdy świat z niepokojem śledził pierwsze doniesienia z Chin, wydawało się, że na Tajwanie zaraz będzie podobnie. Nic takiego jednak się nie stało.

Wręcz przeciwnie. Do 16 kwietnia zanotowano tu "jedynie" 395 przypadków koronawirusa i 6 zgonów. A Tajwan, zwany oficjalnie Republiką Chińską, szybko stał się wzorem dla innych.

Podkreślmy – nie jest ani członkiem ONZ, ani WHO. Nie jest też przez większość świata uznawany za osobne państwo. Z pandemią musiał radzić sobie sam. I poradził tak, że wysłał już 10 milionów maseczek do innych państw.

– W ciągu ostatnich miesięcy obserwujemy niezliczone akty bohaterstwa i poświęcenia ze strony pracowników służby zdrowia na całym świecie. Naszym obowiązkiem, jako obywateli świata, jest dać im nasze pełne wsparcie – oświadczyła na początku kwietnia prezydent Tsai Ing-wen. Mówiła, że trzeba pomóc, bo żaden kraj nie jestem w stanie sam pokonać wirusa. "Forbes" podkreślał potem jej empatię i poczucie solidarności z innymi.

Tajwan pomaga światu


Maski wyruszyły w świat w ramach akcji "Tajwan może pomóc". 64-letnia przywódczyni – pierwsza kobieta na tym stanowisku w historii – wysłała ich 7 milionów do Europy, 2 mln do USA. A milion do innych, mniejszych państw, z którymi Tajwan utrzymuje stosunki dyplomatyczne.

"9 kwietnia wysłaliśmy je do Belgii, Czech, Francji, Niemiec, Włoch, Luksemburga, Polski i Hiszpanii" – podało MSZ Tajwanu. Według informacji PAP do Polski miało trafić 500 tys. sztuk.

"Duma z pani prezydent!", "Dzięki niej Tajwan pokazuje światu, że można na nas polegać", "Ona wykonuje nieprawdopodobną robotę" – w sieci pod jej adresem płyną peany. Również za granicą.

"Milion maseczek przekazanych przez Tajwan dotarło do Wielkiej Brytanii. Prawdziwy przyjaciel! Dziękujemy pani prezydent Tsai Ing-wen" – tak dziękował jeden z brytyjskich parlamentarzystów. Z całego świata płyną podobne słowa.
Co robiono na Tajwanie
Jak podkreśla "Forbes", na Tajwanie już w styczniu Tsai Ing-wen wprowadziła 124 środki, by zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa – bez lockdown. Takie, które potem zaczęły stosować inne kraje.

Na przykład Tsai Ing-wen bardzo szybko kazała badać pasażerów samolotów, którzy lecieli z Wuhan. Pierwsze badania były już 31 grudnia. Szybko zarządzono też kwarantannę domową, nawet jeszcze zanim potwierdzono pierwszy przypadek na Tajwanie. W korespondencji z Tajwanu Robert Stefanicki tak opisywał w "Wyborczej":

"Na lotnisku żadnych rodzinnych powitań, należy zamówić specjalną taksówkę, która zawiezie ich do domu – w maseczce, rękawicach i przy otwartych oknach. Auto jest każdorazowo dezynfekowane na koszt państwa. (...) Poddani kwarantannie są monitorowani za pomocą telefonu komórkowego ze specjalną aplikacją. Za naruszenie przepisów epidemiologicznych grożą dotkliwe kary". Czytaj więcej

Co ciekawe, na początku epidemii Tajwan sam miał problem z maseczkami. Szybko pojawił się zakaz eksportu, sprzedaż była regulowana. Na przykład osoby z nieparzystymi numerami dokumentów tożsamości mogły kupować je tylko w poniedziałki, środy i piątki. Nie więcej niż dwie sztuki na osobę dorosłą na raz, nie częściej niż co siedem dni. Potem sukcesywnie zwiększano ilość.

Na początku kwietnia Tajwańczycy mogli kupować po 9 masek na dwa tygodnie. Dziś sami codziennie produkują 13 mln maseczek – aż cztery razy więcej niż w lutym.

Czytaj także: Kraje z kobietami u władzy lepiej radzą sobie z koronawirusem. To tam umiera bardzo mało osób

Za to w testach przodują na Islandii.

Bezpłatne testy dla wszystkich na Islandii


44-letnia premier Katrín Jakobsdóttir sama była na kwarantannie po tym, gdy w szkole jej syna potwierdzono przypadek koronawirusa. Była w domu, czekając na wynik testu, który okazał się negatywny.

Jej kraj przoduje na świecie w liczbie wykonywanych testów. I testy są bezpłatne dla wszystkich.

Średnio Islandia przeprowadza ich najwięcej na jednego mieszkańca – od 13 marca do 15 kwietnia przebadano 36 tys. osób, czyli 10 proc. populacji. "Forbes" zauważa, że to pięć razy więcej niż w Korei Południowej, która masowymi testami również wcześnie zdołała zahamować epidemię.

Co ciekawe, badania przesiewowe zaczęto wykonywać tu już... 31 stycznia, czyli wtedy, gdy w Europie mało kto jeszcze o czymś takim w ogóle myślał. Zresztą, w samej Islandii pierwszy przypadek koronawirusa zanotowano dopiero pod koniec lutego. Do 16 kwietnia w Islandii zanotowano 1 727 przypadków koronawirusa i 8 zgonów. Katrín Jakobsdóttir ogłosiła już plan otwierania kraju. Od 4 maja mają zacząć działać m.in. zakłady fryzjerskie, muzea, uniwersytety.

W przeciwieństwie do innych państw, Islandia nie zamknęła szkół dla uczniów w wieku 6-15 lat. Od 16 marca dzieci miały tylko zachować odpowiednią odległość. Od 4 maja szkoły mają działać normalnie. Od tego dnia mają być otwarte również pozostałe placówki.