"Pandemia zaczęła weryfikować pewne rzeczy". Założyciel S.P. Records ostro o muzykach i politykach

Michał Jośko
Oto Sławomir Pietrzak, czyli człowiek-instytucja: możesz usłyszeć go m. in. na albumach "Spokojnie" Kultu i "W 63 minuty dookoła świata" Kalibra 44. Od roku 1993 prowadzi firmę S.P. Records, która (oprócz wspomnianych powyżej zespołów) wydaje płyty Braci Figo Fagot, Elektrycznych Gitar, Pidżamy Porno, Strachów na Lachy oraz Lao Che. Czas dowiedzieć się, jakich pozytywów można szukać w pandemii koronawirusa i odwołanych koncertów oraz tego, w czym świat muzyki przypomina politykę. W tle: Jarosław Kaczyński oraz Andrzej Duda plus krzyki Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Krystyny Pawłowicz.
Sławomir Pietrzak z S.P. Records Fot. Piotr Małecki
Czy człowiek, który przed laty grał m. in. w zespole Kult, z Kazikiem, Kalibrem 44 i Play Forever pamięta jeszcze, jak to jest być muzykiem? Potrafi pan postawić się w dzisiejszej – niełatwej – sytuacji artystów?

Powiem szczerze, że ta perspektywa jest mi bardzo odległa. Przecież ostatnie koncerty, jakie grałem, to czasy albumu "12 groszy" Kazika, czyli rok 1997. Jednak już pięć lat wcześniej założyłem wytwórnię i skupiałem się głównie na na wydawaniu i promowaniu muzyki, tworzeniu teledysków.

Ciężko postawić się na miejscu artystów, którzy na chleb zarabiają głównie dzięki koncertowaniu. No albo, mówiąc precyzyjniej: zarabiali. Przecież rozmawiamy w momencie, w którym tak naprawdę nikt nie wie, kiedy znów będą mogli to robić.


Nie dziwię się frustracji środowiska artystycznego, zwłaszcza biorąc pod uwagę pewien fakt: artyści zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że Polacy poczuli naprawdę ostry głód słuchania i oglądania artystów na żywo.

W ostatnich dwóch, trzech latach branża koncertowa rozkwitła w Polsce w sposób wręcz niesamowity! woją widownię bezproblemowo znajdowali nie tylko wykonawcy popularni, lecz i bardziej niszowi, ludzie kupowali bilety wręcz hurtowo.

Doskonale widziałem to na przykładzie reprezentantów mojej wytwórni – sytuacje, w których wejściówki na koncert znikały bardzo szybko od rozpoczęcia sprzedaży i stały się niemal normą.


Chce pan powiedzieć, że rację mają tzw. zwykli Polacy (oraz Krzysztof Skiba), zarzucający dziś artystom nieuzasadnione narzekanie na swój los? "Owszem, pandemia uniemożliwiła wam koncertowanie, lecz wcześniej zarabialiście takie kokosy, że można było zabezpieczyć się finansowo. Jeżeli byliście niegospodarni, to wasz problem".

Trudno mi pojąć, dlaczego Skiba pojechał po kolegach po fachu, zamiast stać solidarnie po ich stronie. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli pominąć garstkę naprawdę wielkich gwiazd, nie było mowy o jakichś oszałamiających zarobkach, nawet grając mnóstwo koncertów.

Gdy człowiek zarabiający średnią krajową słyszy, że jakiś rozpoznawalny artysta zgarnia za występ kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy, może być w szoku, wyobraźnia zaczyna pracować.

Jednak trzeba tutaj uwzględnić pewną kwestię: znaczna część tych kwot idzie na opłacanie muzyków i techników, zakup coraz lepszego sprzętu, dojazdy i noclegi. A co ów wykonawca robi z pieniędzmi, które zostają w jego kieszeni? Cóż, są osoby mniej i bardziej gospodarne finansowo, jak w każdej branży.

Przecież widzę kolegów-artystów, którzy zaczynają pracować na budowach albo jeździć na Uberze. Przecież zarówno moja córka, zajmująca się produkcją filmową, jak i syn – operator i reżyser – są dziś bez pracy. A jednak uważam, iż w obecnej sytuacji powinniśmy szukać również jakichś alternatyw. To paradoksalnie może być pozytywne.

Od jakiegoś czasu ludzkość zachowywała się w sposób dziwny i szalony - zniszczyliśmy Ziemię i zrujnowaliśmy nasze ciała, spożywając chemię i wdychając opary z kominów oraz samochodów. Zgnuśnieliśmy przed komputerami i telewizorami, palimy bezsensowne papierosy, sporo osób pali marihuanę w przekonaniu, że to zdrowe. Pijemy alkohol i jemy słodycze.

Nagle pojawia się wirus, na który nie jesteśmy odporni. Nie dziwimy się. Może wszystko to będzie dla nas nauczką. Oby tylko nie doszło do jakichś gorszych konsekwencji, np. zamieszek i rozbojów, w których zaczną ginąć ludzie. Aby tak się nie stało, elity powinny mieć plan i sposób na uspokojenie nastrojów.

Ja nie widzę ani tego planu, ani mądrych, bezpiecznych i uczciwych elit, które będą potrafiły ogarnąć zbliżającą się rzeczywistość – nie ma ich po żadnej stronie barykady.

Moim zdaniem pandemia koronawirusa doprowadzi do wielkich przetasowań, których efektem będzie porażka postaci sławnych, choć zarazem nijakich, pustych, totalnie bezwartościowych. Jest cała masa polityków, artystów, influencerów i youtuberów, którzy jeszcze parę miesięcy temu byli głosem narodu, a teraz nikt o nich nie mówi, za parę miesięcy kompletnie o nich zapomnimy.

Mam wierzyć naiwnie, że ziści się utopijna wizja, w której pozamykani w domach ludzie nagle zaczynają szukać w internecie rzeczy mądrych i głębokich?

Ależ to dzieje się już w tym momencie. Wzrosło zainteresowanie muzyką niosącą głębszy przekaz. Natomiast coraz mniej chętnie słucha się disco polo czy w ogóle muzyki tanecznej. Przecież dziś nie myślimy o wesołych pląsach...

Nawiasem mówiąc, ten sam mechanizm można zaobserwować w przypadku filmów – ludzie, siedzący w czterech ścianach dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie chcą już oglądać odmóżdżających produkcji z gatunku "zabili go i uciekł", lecz coraz chętniej odpalają klasykę nawet z sprzed kilkudziesięciu lat. Ja i moi znajomi wróciliśmy do klasyków kina np. stary Polański, Sergio Leone, Martin Scorsese, Visconti, Antonioni, czy nawet Buñuel, Godard i Pasolini.

Doszliśmy do punktu, w którym wykonawcy muszą się dookreślić, bo kryzys przetrwają wyłącznie ci, którzy mają do powiedzenia coś naprawdę ważnego, wyjątkowego; oryginalny, szczery, uważny i prawdziwy sposób. Mówiąc: "uważny", mam na myśli umiejętność przyjrzenia się istotnym problemom innych ludzi, nie tylko swoim, choć – wiadomo – artyści z założenia są raczej egocentrykami.

Wielu z nich zabarykadowało się dziś w domach, dumając nad swym smutnym losem. To bardzo zła strategia w sytuacji, która potrwa nie wiadomo jak długo. Lecz są i tacy, którzy postanowili działać, dodawać otuchy słuchaczom.

Świetnym przykładem mogą być tutaj Elektryczne Gitary – niedługo wydaję nową bardzo ciekawą płytę tego zespołu, nie przejmując się tym, że mnóstwo osób puka się w głowę, mówiąc, że to bardzo zły czas na premiery. Może to czas wręcz dobry, bo to właśnie dziś ludzie potrzebują muzyki naprawdę wartościowej, intrygującej, przekornej, z ciekawym tekstem.
Przyjrzyjmy się dzisiejszemu zestawieniu sprzedaży płyt w Polsce, bazując na liście Związku Producentów Audio-Video: cztery pierwsze pozycje okupuje raper Quebonafide, później mamy Pro8l3m i znów Quebo. Jakoś mądry rock nie zaczął w czasach pandemii dzielić i rządzić nad Wisłą...

Och, nawet dla mnie – sześćdziesięciolatka, który od dekad zajmuje się wydawaniem płyt – zestawienia takie jak OLiS są niemiarodajne i niepotrzebne. Ilość sprzedanych albumów? Kogo to interesuje w czasach, gdy nakłady są wręcz symboliczne? Dziś sukces mierzy się odsłonami na YouTube albo odsłuchami w serwisach takich jak Spotify czy Tidal.

Zwiększone zapotrzebowanie na treści mądre i głębokie, o którym mówiłem wcześniej, dotyczy takich właśnie miejsc. Pandemia już zaczęła weryfikować pewne rzeczy, odsiewać ziarno od plew. Paradoksalnie oczyszcza świat sztuki, pokazując, kto jest wart atencji, a kto powinien zniknąć w niebycie.

Ludzie coraz mniej chętnie obcują z wykonawcami po prostu słabymi albo wszelakimi gwiazdami Instagrama, które zyskały wielką sławę wyłącznie dzięki robieniu głupich min, lansujac stroje i szminki albo napinając mięśnie.

Wielkie zmiany dotyczą również branży koncertowej – czy to w sytuacji obecnej, gdy ludzie będą płacić za występy internetowe wyłącznie prawdziwym artystom, a przetrwają, moim zdaniem, jak zresztą wspomniałem, wyjątkowe osobowości.

O ile w ostatnich latach mieliśmy do czynienia – używając terminologii giełdowej – z oszałamiającą hossą na rynku koncertowym, to koronawirus doprowadził do bessy. Teraz czas na korektę, czyli coś zdrowego i potrzebnego.

Mówi to pan z perspektywy wydawcy mającego w swoim portfolio gigantyczną wręcz ilość płyt będących kamieniami milowymi polskiej muzyki. Dzięki temu wizja głodu raczej nie zajrzy panu w oczy...

Tak, mam świadomość, że nie jestem w najgorszej z możliwych sytuacji, jednak proszę pamiętać, że nic na tym świecie nie jest pewne na sto procent i zwłaszcza w czasach kryzysu po prostu nie można spoczywać na laurach. Wszyscy musimy zweryfikować mnóstwo rzeczy – wiem, że stracę w tym roku dużo pieniędzy, że w czerwcu nie pojadę na zaplanowane dawno temu wakacje.

Jednak nie ma co się załamywać, trzymam się tego, że dam radę. Zresztą zawsze mogę się przebranżowić – być lutnikiem, budować ekologiczne domy albo zostać ekologicznym rolnikiem. Choć mam już sześćdziesiątkę na karku, to nie brakuje mi sił, a w życiu zdobyłem niejeden fach.

Choć oczywiście wolałbym pozostać przy wydawaniu płyt, bo to moje ulubione zajęcie i pasja. Nawet pomimo tego, że w tej branży doszło do wielu zmian, które mnie bolą.
Wracamy tutaj do wątku współczesnych słuchaczy, którzy w zdecydowanej większości konsumują muzykę w biegu, byle jak, korzystając głównie ze smartfonów i streamingu?

To zrozumiałe, bo dziś łatwiej i szybciej można sięgać po muzykę za pomocą niniejszych wynalazków, ale z mojej perspektywy słuchacza niedobre zmiany zaczęły się dużo wcześniej. Apogeum muzykowania i rozwoju technik odsłuchu miało miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych, jako umowną cezurę przyjmijmy rok 1994. Wszystko, co zadziało się później, przypominało równię pochyłą.

Już wielki triumf płyt kompaktowych był dla mnie sprawą bolesną. Do dziś czuję i słyszę spadek jakości, gdy słucham takich nagrań, które w porównaniu z winylami brzmią przerażająco płasko. Mamy do czynienia z zaburzonymi proporcjami i brakiem planu.

Na dodatek nie odpoczywamy przy muzyce cyfrowej, bo słyszymy dźwięki, a nasz mózg otrzymuje informacje zerojedynkowe. Warto sprawdzić na własnym przykładzie, ile płyt winylowych można przesłuchać bez poczucia zmęczenia, na luzie, relaksując się... Po takiej samej porcji "cyfry" jestem zwyczajnie zmęczony.

Negatywne zmiany dotyczą absolutnie każdej branży, wszędzie rządzą cięcia kosztów i optymalizacja zysków. Konsumenci, zatraceni w konsumpcjonizmie, chcą mieć dużo, szybko i tanio, nie zamierzają płacić za wysoką jakość.

Tak więc być może zmiany, jakie dokonują się z powodu pandemii koronawirusa, wpłyną na nasz świat pozytywnie. Wierzę, że ludzie zaczynają rozumieć, że brudny i chory świat to my.

Być może moi współmieszkańcy zaczną bardziej dbać o siebie i o świat, w którym żyjemy; troszczyć się o zdrowy pokarm i o czyste powietrze. Mam też nadzieję, że pewne przełomy nie będą dotyczyły wyłącznie świata sztuki, lecz również polityki. Bo to kolejna sfera, która jest naprawdę mocno zepsuta.

Niedługo będzie mógł pan wpłynąć na to, oddając głos w wyborach prezydenckich. A, przepraszam, zapomniałem: niedawno stwierdził pan, iż te jednak się nie odbędą, że prezydent Duda postanowi dalej trzymać ster.

To sytuacja naprawdę skomplikowana, bo przecież gdybym był politykiem, myślałbym w sposób następujący: organizując wybory, narażam ludzkie zdrowie i życie, będę miał na sumieniu ofiary, których wobec rozszalałej pandemii po prostu uniknąć się nie da.

Co postanowi Andrzej Duda? Zobaczymy choć uważam, że sytuacja jest wyjątkowa i nie powinniśmy wybierać w takim momencie, nawet korespondencyjnie.

Wydaje mi się, że rządzenie dziś jest banalnie proste, przecież jakkolwiek skutecznej opozycji po prostu nie ma. Antypisowskie elity są przerażająco wręcz słabe. Od lat walą łbami w ścianę, a ta ani drgnie. Na czołach pojawiają się kolejne guzy, lecz oni nie wyciągają z nich żadnych wniosków.

Czy w takiej sytuacji Sławomir Pietrzak ma komu kibicować?

Chciałbym kibicować po prostu ludziom mądrym, świadomym i godnym szacunku, niezależnie od ich światopoglądu. Nie ma dla mnie znaczenia to, czy ktoś chodzi do kościoła katolickiego, do sangi buddyjskiej, czy religia nie kręci go w ogóle. Dobrzy ludzie są wszędzie.

Nie dzielę polityki na strony, bo uważam, że nie ma prawdziwych rywali po prawej czy po lewej; to podział, który nie istnieje już od dawna. Prawdziwej prawicy przecież w naszym świecie nie ma.

PiS, PO, SLD ? Tak naprawdę wszystko jest walczącą ze sobą – mniej lub bardziej populistyczną – lewicą. No i każde z ugrupowań skupia się głównie na walce o swoje racje, zamiast zajmować się problemami naprawdę istotnymi.
Sławomir Pietrzak z S.P. RecordsFot. Piotr Małecki
Czyli jakimi?

Dotyczącymi np. służby zdrowia albo potwornych zaniedbań dotyczących środowiska naturalnego. Niemal cała polska ziemia uprawna jest skażona chemicznie. Mamy też ogromny problem z gospodarką wodną i choć czekają nas coraz większe susze, to nikt nie robi nic w tej kwestii.

Dołóżmy do tego gigantyczne zanieczyszczenie powietrza, które nie tylko zabija całe masy ludzi, lecz także osłabia nasz system immunologiczny, czego efektem jest taka a nie inna skala pandemii koronawirusa, która może pokazać również to, jak krótkowzroczne są działania podejmowane w sejmie i senacie.

Tymczasem dla zdecydowanej większości polityków wszystko, o czym mówię, to kwestie drugorzędne. Z perspektywy warszawiaków świetnym przykładem mogą być działania Rafała Trzaskowskiego, na którego zresztą głosowałem.

Dla mnie to niepojęte, że ktoś wykształcony, z dobrą prezencją, elokwentny, sprawiający wrażenie człowieka sympatycznego oraz inteligentnego, pełniąc funkcję prezydenta stolicy – dodajmy: miasta z fatalną jakością powietrza – nie próbuje załatwić tego, co udało się już w wielu polskich miejscowościach. Chodzi o kwestię tzw. kopciuchów, czyli pieców, które zatruwają nas potwornie.

Można by powiedzieć, że przez jego opieszałość choruje i będzie chorowało – bądź wręcz umierało – mnóstwo ludzi. Trzaskowski mógłby stać się legendarną postacią, która zasłużyła się dla milionów warszawiaków. Przecież zdecydowana większość mieszkańców chce czystego miasta, tak więc pewne działania byłyby politycznie opłacalne.

Dodajmy, że w stolicy tego kraju ciągle mamy całe mnóstwo osiedli pozbawionych wodociągów i kanalizacji, bo po prostu ktoś o tych miejscach zapomniał. Podobne problemy dotyczą również innych miast...

... w których rządzą przecież zupełnie inne opcje polityczne.

Bo nie chodzi tutaj o konkretne partie, lecz świadomość, uczciwość i pracowitość wszystkich osób, które nazywa się elitą polityczną.

Albo inna sytuacja: słyszę panią Kidawę-Błońską, która z pewnością jest przemiłą i sympatyczną osobą, oraz jej hasło wyborcze, że Europa jest najważniejsza. Chwilę później pojawia się Andrzej Duda, głoszący, że to jednak Polska jest najważniejsza.

Proszę powiedzieć, na kogo zagłosuje nasz statystyczny rodak, ten słabiej wyedukowany, mieszkający w niewielkiej miejscowości? Co przemówi do niego bardziej: dobro jakiejś tam Europy czy własnego kraju?

Tak właśnie rozgrywa się mecze na polskim podwórku politycznym, takimi rzeczami zajmują się nasi dygnitarze, a ja chciałbym co dzień czuć, że dbają o mnie, że opiekują się mną i pracują na rzecz wszystkich moich współobywateli. Ważna jest i Europa, i Polska – nie ma tu żadnej dyskusji, ale hasła powinny być inne.

Wierzy pan w siłę sprawczą muzyki? W to, że na polskiej scenie pojawią się artyści, którzy przyczynią się do naprawdę wielkich zmian?

Twórczość rewolucyjna, która naprawdę oddziaływała na tłumy? Skończyła się dawno temu. Ostatnim przykładem był punk, który umarł w latach 80. ubiegłego wieku. Od tamtego czasu sztuka stała się bardziej konformistyczna. Wydaje się, że nawet ci wykonawcy, którzy odgrywają role niepokornych buntowników, robią to trochę na pokaz.

Jest sporo dobrych obserwatorów i artystów świadomych, i jak to mówią: po owocach poznajemy ich siłę i ducha. Ale moim zdaniem rewolucja muzyczna się skończyła. I tylko czasem mam wrażenie, że rewolucyjne jest to, co śpiewa Kazik Staszewski:

"Idę prosto, mam w dupie obie wasze Polski,
Idę prosto, nie zbaczam ni w lewo ni w prawo,
Idę prosto, to dawno już nie jest zabawą,
Idę prosto, nie biorę jeńców żadnych,
Idę prosto, do póki nie padnę".


Być może właśnie w tej chwili powstaje coś nowego, ożywczego i przełomowego, bo Kazik właśnie nagrywa swoją nową płytę.

Rozumiem, że coraz mniej słuchaczy potrzebuje artystów narowistych i wkurwionych, lecz raczej takich, którzy pozwolą się odprężyć, uspokoją w tych ciężkich czasach?

Artyści powinni być wyraziści, pokazywać nam nasze błędy i komunikować swoje nastroje. To dbanie o świat i kolejny przykład podobieństw pomiędzy światem muzyki oraz polityki.

Z jednej strony można działać w sposób rewolucyjny, podążać za ludźmi, którzy chcą zrobić rozpierduchę, zniszczyć dotychczasowy ład, a na jego gruzach zbudować coś zupełnie nowego - dobrego albo złego. Jednak rewolucje kojarzą mi się z ofiarami. Ludzie często reagują na ograniczenia i zamordyzm buntem, zatem możliwe, że zaczną się burzyć i to w agresywny, przemocowy sposób.

Z drugiej: można wybrać drogę znacznie spokojniejszą i bardziej stabilną, czyli przejść przez zawieruchę dziejową na modłę "szwajcarską", stawiając na rozwagę spokój i stabilność. No i, zwłaszcza w tym trudnym czasie, na zdrowie – fizyczne i psychiczne.