Służby są zaniepokojone, bo kontrola... nie wykazała błędów. Tak wygląda "wsparcie" przedsiębiorców

redakcja naTemat
– Nie tylko my jesteśmy oskarżani. Cała branża drobiarska, zarówno produkcja jaj, jak i mięsa, cały czas jest w Komisji Europejskiej na celowniku. Nikt z polskiej strony nie potrafi nas wybronić i to jest najbardziej niepokojące – mówi Barbara Woźniak, pełnomocnik zarządu firmy "Ferma Woźniak". Rozmawiamy z nią chwilę po tym, jak otrzymała pismo, z którego dowiedziała się, że zarówno resort rolnictwa, jak i inspekcja weterynaryjna, podpisują się pod stanowiskiem Komisarz ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności KE, zaniepokojonej pozytywnymi wynikami kontroli w przedsiębiorstwie. W tym przypadku określenie pozytywne znaczy brak salmonelli.
Choć kontrole nie stwierdziły salmonelli w firmie "Ferma Woźniak", to organy nadzorujące i tak są zaniepokojone taką sytuacją. Fot. Firma "Ferma Woźniak"
Jak firma radzi sobie w czasie epidemii koronawirusa? W kryzysowym czasie dla większości firm.

Paradoksalnie, jeśli chodzi o dodatkowe środki ochronne, o zabezpieczenia, wiele u nas się nie zmieniło. Na naszą branżę oddziałowuje wiele zagrożeń zewnętrznych. Mam na myśli choćby ptasią grypę czy salmonellę. Dlatego też wszelkie kwestie związane z bioasekuracją, podwyższonym reżimem higieny i bezpieczeństwa, były wdrożone dawno, ponieważ jest to nasz standard. Maseczki, środki do dezynfekcji, szkolenia ludzi, pod tym kątem byliśmy przygotowani.

Ludzie w pierwszym momencie trochę panikowali. Kierowcy nie chcieli wyjeżdżać za granicę, niektórzy przeszli na L4. Współpracy odmawiały nam też firmy transportowe.


Po tym, jak minął pierwszy szok, teraz funkcjonujemy w miarę normalnie. Pracownicy przeszli dodatkowe, specjalne szkolenia. Spotykaliśmy się jednak z sytuacjami, gdy osoby trzecie, dziwnie i z niepokojem reagowały na rodziny kierowców.

A jeśli chodzi o sprzedaż?

Bardzo spadła, praktycznie o 50 proc. Obsługujemy dużą część rynku HoReCa na arenie międzynarodowej, więc tutaj odczuwamy dosyć duży spadek sprzedaży w przypadku jaj do przetwórstwa, czy takie, które są poddawane obróbce. Przed świętami Wielkiej Nocy mieliśmy wzrost sprzedaży jaj konsumpcyjnych, ale to jest norma w tym okresie.

A pracownicy? Ich sytuacja jest zagrożona?

Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby utrzymać status quo. Nie planujemy żadnych redukcji kadry pracowniczej.
Większość jaj trafia na eksport.Fot. Firma "Ferma Woźniak"
Gdzie trafiają wasze jajka? Na tej liście są też Włochy?

Tak, jesteśmy bardzo dużym dostawcą jaj i produktów jajecznych - czyli płynnych jaj i proszków do Włoch. Nasze produkty są wykorzystywane później do przygotowania np. makaronów, ale i różnych słodkości. Niestety, jak wiemy, ten rynek dziś stoi. Sytuacja jest zła. Natomiast myślę, że to, co jest odczuwalne dla mnie, jako dla producenta, potrwa jeszcze 2 tygodnie.
 
Zauważamy jednak i plusy. Oczywiście zobaczymy, jak będzie to funkcjonowało w praktyce. Przez wiele lat staraliśmy się jako polscy producenci, o pozwolenia na eksport do kolejnych krajów, mowa chociażby o Singapurze. Te procedury w obecnej sytuacji, przyspieszyły. Otrzymaliśmy w ostatnim czasie zgodę Singapuru, przy spełnieniu odpowiednich warunków, na eksport produktów na tamtejszy rynek, co jest dla nas ogromną szansą.

Mimo tych obostrzeń, które stale towarzyszą produkcji, mimo że wyniki kontroli są pozytywne, to okazuje się, że to i tak za mało, bo otrzymali państwo pismo od Głównego Lekarza Weterynarii, który z kolei otrzymał pismo z Ministerstwa Rozwoju Wsi i Rolnictwa, do którego wpłynęło pismo od Komisarz ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności Komisji Europejskiej "wyrażające zaniepokojenie, że dotychczasowe badania nie doprowadziły do wykrycia żadnych zakażonych stad". Przyznam, że doszukuje się w tym logiki.

Od 4 lat  ciągle podwyższamy standardy produkcji . Bezpieczeństwo konsumenta jest dla nas najważniejsze. Wprowadziliśmy autorski program EGGIDA, wychodzący poza ramy obowiązujących przepisów jakościowych w kraju i UE. Wszystkie działania i te wdrożone i te wprowadzane na bieżąco przynoszą pozytywne efekty. Nasze jaja są bezpieczne, a już przy założeniu, że konsument wie, jak obchodzić się z jajem, to ryzyko ewentualnego zagrożenia jest znikome

Natomiast jest jeszcze inna kwestia... W 2015 roku weszliśmy z nową firmą na rynek. Jesteśmy dosyć dużą konkurencją dla innych producentów na arenie europejskiej. Od tego czasu mamy sporo problemów.
Barbara Woźniak pełnomocniczka zarządu firmy / przedstawicielka do mediów "Fermy Woźniak".Fot. Firma "Ferma Woźniak"
Boicie się kontroli?

Nie boimy się kontroli, mamy świadomość, że jesteśmy producentem żywności i że będziemy kontrolowani. Dodam, że od 2019 roku przechodzimy bardzo szczegółowe kontrole co trzy miesiące, takie ponadstandardowe. Trzeba mieć świadomość, że mamy 120 obiektów, w których są utrzymywane kury nioski. Przyjeżdżają organy kontrolujące, pobierają rozszerzone próby, to jest bardzo czasochłonne i kosztowne, ale koszty te pokrywa państwo.
 
W obecnej sytuacji zagrożenia Koronawirusem, takie kontrole są po prostu niebezpieczne. Jesteśmy zobligowani do wpuszczania osób, które nie wiemy gdzie wcześniej się przemieszczały z kim się spotykały w jakim środowisku funkcjonują i czy jest ono bezpieczne 

Treść otrzymanego pisma jest dla nas niezrozumiała. Dlaczego służby są zaniepokojone tym, że wszystko jest w porządku? Jest mi po ludzku przykro.

Czyli można powiedzieć, że podporządkował się w swojej opinii organowi nadzorującemu. O czym jeszcze informowało pismo?

W piśmie zawarte były wytyczne niezgodne z obowiązującym nas na chwilę obecną programem zwalczania salmonelli.

Od dwóch lat przepisy są takie, że jeżeli wystąpiłaby salmonella w kurniku, to obiekt ten  musi  być odseparowany od pozostałych; kury nie muszą być przekazane do uboju, natomiast  jaja z takiego kurnika muszą być przekazywane do przetwórstwa, czyli do obróbki termicznej.
 
Wcześniej, jeżeli wystąpiła salmonella, producent miał nakaz uboju stada kur niosek i otrzymywał odszkodowanie. Dziś czegoś takiego nie ma. Jeżeli wystąpiłaby salmonella i ja dostałabym nakaz z urzędu do likwidacji stada, to nikt za te stada nie zwróci nam pieniędzy.

W tym piśmie otrzymaliśmy takie wytyczne, że jeżeli u nas wykryto by salmonellę, to musielibyśmy bezzwłocznie oddać kury do uboju. I teraz pytanie, czy ktoś by nam za to zapłacił i czy to jest zgodne z prawem?
Fot. Firma "Ferma Woźniak"
Ma pani pretensję do polskiego nadzoru czy do KE?

Produkujemy miliony jajek dziennie, wysyłamy je do wielu krajów – nie otrzymaliśmy żadnej reklamacji od klienta. Gdyby ktoś zachorował z tego powodu, to na pewno oczekiwałby odszkodowania, chciałby pociągnąć nas do odpowiedzialności.

Nasze polskie służby nie potrafią nas, polskiego producenta, rodzinną firmę działającą od ponad 30 lat na rynku obronić. Tym bardziej zabolało mnie to teraz, kiedy mówi się dużo o tej tarczy antykryzysowej, o zachowywaniu miejsc pracy. 8 kwietnia otrzymałam takie pismo i było mi zwyczajnie przykro. Ten absurd, to, że polskie służby są zaniepokojone tym, że u nas jest wszystko w porządku, bardzo mnie dotknął.

Czyli jednak jest to złość na nasze instytucje.

Tak naprawdę, nie sądzę, że jest to jakiś precyzyjny plan czy też bardzo zła wola państwa. To raczej urzędnicze przyzwyczajenia, rodem ze starych czasów.
 
Przecież każdemu zależy, aby miejsca pracy były bezpieczne. Jesteśmy dużym pracodawcą, płacimy kolosalne podatki. Myślę więc, że jest to takie urzędniczo bezrefleksyjne wysyłanie pism.

Dlaczego upatruje pani jakichś nieprawidłowości w działaniu KE?

W każdej branży, jeśli jest się konkurencją w skali europejskiej, to nie ukrywajmy, działają różne lobby. W styczniu byłam w Brukselii na rozmowach z  KE. Przedstawiłam nasz program ponadstandardowych działań, nasz program podwyższania standardów produkcji naszego produktu. Nie było to miłe i przychylne nam spotkanie,. Padło wiele oskarżeń w naszą stronę. Zaznaczam, przy braku jakichkolwiek dowodów

Ponadto wystosowałam pismo do Ministerstwa Rolnictwa, zaprosiłam ministra do nas, żeby przyjechał, żeby zobaczył firmę, żeby z nami porozmawiał. Nie oczekujemy, żeby ktoś bez żadnej wiedzy nas wychwalał.

Chodzi o to, aby nasze władze , którym bezpośrednio podlegamy potrafiły coś na nasz temat powiedzieć. Cała branża drobiarska, zarówno produkcja jaj, jak i mięsa, cały czas jest w Komisji Europejskiej na celowniku. Nie mamy wsparcia ze strony polskich organów, nie potrafią nas wybronić i to jest najbardziej niepokojące.

Mówi pani, że ciągnie się za wami to, co było w 2016 roku, a jednak równocześnie jesteście jednym z największych producentów jaj w Polsce. Klienci się nie odwrócili?

Jeżeli sprzedajemy jaja do Europy, to są to głównie jaja do przetwórstwa, czyli tych jaj nie spotkamy na półkach w sklepie. Jaja trafiają do dużych przetwórców, którzy przetwarzają je na produkty płynne i dystrybuują. Nie ma szans, żeby po obróbce termicznej znaleźć salmonellę.

Sprzedajny miliony jaj; klienci do nas wracają. To są nabywcy z Niemiec, z Holandii, z całej Europy zachodniej. Nie mamy żadnych, podkreślam żadnych reklamacji od naszych klientów. Oni płacą i wymagają. My z kolei mamy pewność co do wysokiej jakości naszych jaj. Mówię to z pełną świadomością na podstawie wyników naszych wewnętrznych badań. 

Jeśli chcę wejść na rynek z naszym produktem, to muszę przejść audyty. Najlepszą laurką dla nas jest to, że przyjeżdżają do nas kontrahenci z Europy Zachodniej i są zachwyceni zarówno infrastrukturą jak i wysokimi standardami jakości. Zresztą to nie jest tylko opinia dotycząca nas. Mają podobne zdanie o wielu innych polskich producentach.

Polska w zeszłym roku otrzymała zgodę na eksport towarów jajecznych do Dubaju, i to tylko, i wyłącznie, dzięki nam. Jako jedyna firma w Polsce zgodziliśmy się, aby ludzie z ich odpowiednika kontroli bezpieczeństwa żywności, przyjechali do nas. Sprawdzało nas 10 osób. Po tym cała Polska otrzymała zgodę, aby eksportować swoje produkty do Dubaju.

Jest pani teraz zła czy raczej się boi?

Nie boję się. Przerażeni, zdezorientowani i zestresowani są raczej pracownicy, bo jesteśmy non stop ponadprogramowo kontrolowani, a takie kontrole wymagają zebrania zespołu ludzi odpowiedzialnych za dane obiekty, kierownicy poszczególnych ferm nie mogą normalnie zaplanować dnia pracy. Poza tym wiedzą, że są rozliczani nie tylko przez organ kontrolujący, ale i przez pracodawcę. To wzbudza w nich niepokój.

Jakiego wsparcia oczekujecie od państwa?

Nie oczekujemy wsparcicia. Chcielibyśmy, żeby nam nikt nie przeszkadzał. Pytano mnie, czy będziemy korzystali z tarczy kryzysowej ? Powiem szczerze, że moglibyśmy, natomiast stwierdziliśmy, że damy sobie radę, że korzystać z niej powinni ci, którzy są w trudnej sytuacji, którzy stracili wszystko.

Dziś mam wrażenie, że każdy czeka na nasze potknięcie. To jest rodzinna firma, dlatego podchodzimy do wszystkiego, co z nią związane bardzo emocjonalnie. Każdy z nas włożył w nią kawał serca. 

Od ilu lat firma jest na rynku?

Od ponad 30 lat. Jesteśmy największym lokalnym pracodawcą, u którego pracuje kilka pokoleń rodzin. Zatrudniamy około 1600 pracowników. Ci ludzie też się boją, bo gdyby nam coś się przytrafiło, to automatycznie przekłada się na ich osobiste życie. 

Dziennie produkujemy około 10 mln jaj, ale na polskim rynku może kilka procent. Nie mamy w kraju konkurenta podobnych rozmiarów, ale jest bardzo dużo mniejszych producentów. Nasz udział w rynku polskim jest po prostu żaden.

Pomimo że stosujemy się do wszystkich procedur, kontrolujemy się sami wewnętrznie, nigdy nie mieliśmy salmonelli w jajach to dziś rozpoczęła się u nas procedura kontrolna, pomimo wszystko raz jeszcze.


Czyta więcej: Nie wszędzie w Polsce zwalniają. Te branże szukają teraz rąk do pracy

Czytaj więcej: Polska ma najwyższą inflację w Unii Europejskiej. Oto przyczyny