Sasin kłamał? Dziennikarze ustalili, kto tak naprawdę drukuje karty wyborcze
Wicepremier, minister aktywów państwowych przyłapany na kłamstwie? Zaledwie w środę Jacek Sasin z rozbrajającą szczerością przyznał, że ruszyło drukowanie kart wyborczych, choć brak podstawy prawnej, aby w maju zorganizować głosowanie korespondencyjne. Minister oświadczył, że drukowaniem zajmuje się instytucja państwowa. Ale - jak ustalił Onet - coś tu się mocno nie zgadza.
Czytaj także: Kaczyński zagroził Sasinowi dymisją? Wyciekły kulisy przygotowań do wyborów
Jak ustalił portal Onet, minister Jacek Sasin mówił nieprawdę. Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych wcale nie drukuje kart do głosowania. Zlecenie poszło gdzie indziej - do drukarni należącej do niemieckiego koncernu. Jak podaje portal, drukowaniem kart wyborczych zajęła się spółka Samindruk z Brodnicy, kontrolowana przez berlińską firmę Gather Druck und Vertrieb GmbH.
Informator Onetu PWPW twierdzi, że państwowa wytwórnia nie ma takiego sprzętu ani doświadczenia, by w tak krótkim czasie wydrukować 30 mln kart wyborczych, do tego 30 mln oświadczeń o osobistym głosowaniu oraz 90 mln kopert niezbędnych do wysyłki i odbioru pakietów wyborczych. Brodnicka firma zaś posiada wszystkie niezbędne certyfikaty bezpieczeństwa, które gwarantują, że podczas całej operacji nie dojdzie do nieprawidłowości.
Dziennikarze z pytaniami w tej sprawie zwrócili się i do PWPW, i do MSWiA. Obie instytucje milczą. Wcześniej PKW szacowała, że druk kart wyborczych to koszt 9 mln zł, ale drukowanie ich w tak ekspresowym tempie z dodatkowymi zabezpieczeniami koniecznymi przy wyborach korespondencyjnych niemal na pewno będzie droższe.
Czytaj także: "Chcą nas przekupić za 2 zł". Listonosz pokazuje, jak władza stawia pod ścianą pracowników Poczty
źródło: Onet