"Piszą, czy umówimy się na kawę". Fryzjerzy zeszli do podziemia i tak obchodzą zakazy rządu
Fryzjerzy i kosmetyczki, którzy w internecie ogłaszają swoje usługi, nie mają za dużo czasu na rozmowę. Albo są u klienta, albo właśnie do niego jadą. – Nie obawiam się ogłaszać w sieci. Albo będziemy umierać na koronawirusa, albo z głodu – szczerze przyznaje fryzjerka Marta. Jej koleżanka po fachu już wie, że jeśli zostanie złapana na gorącym uczynku – pracy w czasie pandemii koronawirusa – powie, że strzyże siostrę. Arek – że za darmo szkoli innych adeptów.
Są chętni, którzy przyjęliby fryzjera we własnych progach, ale tego też zakazuje prawo. Dlatego w sieci aż roi się od ogłoszeń: "Podziemie fryzjerskie poszukiwane. Fryzjer męski. Ktoś, coś?"; "Otwieram podziemie fryzjerskie. Ktoś chętny na strzyżenie albo jakieś inne usługi?".
– To wszystko prężnie działa od czasu wprowadzenia pandemii – uświadamia mnie stylistka fryzur. Podobno na początku fryzjerom i kosmetyczkom towarzyszył większy strach. A w małych miasteczkach do salonu można było wejść tylko wcześniej recytując odpowiedni kod.
Plan rządu zakłada, że salony zostaną otwarte w trzecim etapie. Ale wciąż nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Część fryzjerów, kosmetyczek i producentów kosmetyków chce wpłynąć na decyzję władzy, aby uchronić się przed bankructwem. Ruszyli oni z akcją #ChceDoSalonu.
"Nie mogłem na siebie patrzeć"
Blisko 1/3 Polaków wskazuje potrzebę wizyty u fryzjera i kosmetyczki jako najważniejszą do zrealizowania zaraz po zniesieniu ograniczeń w związku z pandemią COVID-19. Tak przynajmniej wynika z analizy Infuture Institute.
Wiele osób – mimo rządowych zakazów – nie chciało dłużej czekać i zdecydowali się na wizytę u fryzjera.
Marek, dziennikarz: – Wróciłem z Barcelony, najbardziej wyludnionego miasta. Nie byłem u fryzjera od 1 marca. Dla mnie ta wizyta w salonie była trzy razy lepsza niż najlepszy seks w moim życiu. Kiedyś jeden z amerykańskich artystów rockowych powiedział, że jest tylko jedna rzecz, która jest lepsza od seksu i że jest nią heroina. Dla mnie w czasach zarazy i zagłady lepszy od seksu jest dobry fryzjer.
Adam, pracownik agencji:– Po dwóch miesiącach kwarantanny skorzystałem z usług fryzjerki, bo występuje czasem publicznie i nie moglem już wytrzymać. Dodatkowo ona akurat przyjeżdżała do klienta, u którego byłem, więc upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu. Trochę się bałem, ale młody jestem, a wszyscy byli w maseczkach.
Kornel w internecie szukał fryzjera. I znalazł go bez większego problemu. Pojechał na miejsce, przy wejściu odkaził ręce, włożył świeże rękawiczki.
– Nie bałem się, bo ostatnio w teście na przeciwciała okazało się, że praktycznie bezobjawowo przeszedłem wirusa. A poszedłem na wizytę, bo pracuję z ludźmi, więc muszę dobrze wyglądać. Poza tym, nie uważam, żeby zagrożenie było tak duże, by czekać z pójściem do fryzjera. A tę branżę też trzeba wesprzeć – tłumaczy.
Klienci przez OLX
Za nieprzestrzeganie obowiązujących obostrzeń fryzjer czy kosmetyczka mogą dostać karę w wysokości nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. – Dla nas to jest wybór między być albo nie być, dlatego ryzykujemy – mówi barber, który ogłasza się na OLX. Celowo nie podał numeru telefonu – choć robi tak wielu. Jeśli ktoś jest zainteresowany usługą, może do niego napisać.
Marta od 19 lat jest fryzjerką, jej numer bez trudu można znaleźć w sieci. – Nie obawiam się ogłaszać w internecie. Albo będziemy umierać na koronawirusa, albo z głodu – szczerze przyznaje. I dodaje: – Nie ma u mnie żadnych haseł. Panie z urzędu skarbowego i ZUS-u też bywają. Jeśli ktoś będzie chciał mi zaszkodzić, to zaszkodzi i może to być zwykły Kowalski – uważa.
Marta klientów przyjmuje dopiero od tygodnia. Dalej się boi, że zakazi się wirusem.
– Ruszyłam za namową jednego z panów, który można powiedzieć, że ma wpływ na wprowadzane obostrzenia. Panowie posłowie i ich żony też prężnie korzystają z usług, więc jest to hipokryzja – zaznacza.
Marta stara się zabezpieczać na wszystkie możliwe sposoby, dlatego też dziennie przyjmuje tylko dwie-trzy klientki. Wyłącznie w salonie, gdzie wszystko odkaża, stosuje też jednorazowe czepki, pelerynki, ochraniacze, maski i rękawiczki.
– Dużo osób wykonuje usługi w domach klientów. Tego bym się nie podjęła, bo muszę wiedzieć i widzieć, że wszystko zostało odpowiednio odkażone – zaznacza.
Zależy jej, żeby zarobić tyle, by przetrwać. – Mimo że jest zakaz pracy, to nikt nie zakazał najemcom pobierania opłat. A z drugiej strony najemca też chce mieć pieniądze. Z trzeciej: skoro mamy taką sytuację w kraju, a państwo potrzebuje dochodu, który pozyskuje z podatków, to powinno dać usługodawcom możliwość pracy. Nie wiem, skąd państwo chce brać środki, skoro gospodarka już praktycznie leży – podkreśla Marta.
"Powiedziałabym, że robię siostrę"
– Rząd zostawił nas w bardzo trudnej sytuacji. Zostaliśmy kompletnie bez pomocy, zamknęli nas z dnia na dzień. I to w najlepszym dla nas okresie zarobkowym – narzeka Iza, fryzjerka z 23-letnim stażem.
Ona od razu postanowiła, że będzie pracować mimo zakazów. – Zarabiam przede wszystkim na to, żeby zapłacić czynsz – mówi.
Iza wyposażyła się w maski, przyłbice, rękawiczki i całą siatkę środków do dezynfekcji. Klientów przyjmuje we własnym domu, ale dojeżdża też do ich mieszkań. Warunek jest jeden: ostrzyże, zrobi kolor tylko osobom, do których ma zaufanie.
– Z ulicy nikogo bym nie wzięła. Przyjmuję tylko osoby, które od lat do mnie przychodzą – zastrzega. Najczęściej klientki piszą do niej pod pretekstem spotkania na kawę czy herbatę.
– Gdyby przyszła kontrola, powiedziałabym, że robię swoją siostrę. Nikt mi nie może zabronić mi strzyc rodziny – mówi Iza i śmieje się, że nie dałaby się złapać.
Iza nie boi się koronawirusa, ale część jej klienteli już tak, zwłaszcza osoby starsze czy schorowane. Są i tacy, którzy ryzykują. – Mam np. klientkę ze stwardnieniem rozsianym, pojechałam do niej z przyłbicą i maską, nic się nie wydarzyło – opowiada Iza.Nikt nie może wejść na moją posesję. Mieszkam w domu jednorodzinnym, więc nawet jeśli klientka wjedzie do mnie na podwórko, to otwieram garaż i samochód zostawia w środku – opowiada.
Nie pracuję, bezpłatnie szkolę
Arek ma salon fryzjerski w kamienicy w centrum Warszawy. – Przyjmuję w nim od początku wprowadzenia zakazu. Klientki i klienci piszą, czy wpadnę na kawę, czy oni mają przyjechać – opowiada.
Zaprasza ich do salonu. Dziennie zapisuje maksymalnie cztery osoby w trzydziestominutowych odstępach. Tyle czasu potrzebuje, by dokładnie wyczyścić sprzęt i stanowisko pracy.
– Gdyby zdarzyła się kontrola, powiedziałbym, że mam szkolenie. Nie pracuję, tylko bezpłatnie szkolę – odpowiada Arek. W czasie pandemii mógłby zrobić sobie przerwę od pracy, bo ma oszczędności na trzy miesiące. – Ale jeśli mam możliwość zarabiać w "ukrytym lokalu", to pracuje – mówi.
Wirusa się nie boi. – Przyjmuję lekarzy, którzy sami mówią o tym, że wiele osób umiera na inne choroby, a teraz wszystko jest "winą" koronawirusa – mówi. I zaznacza: – Bardziej niż wirusa bałem się o to, jak długo rząd będzie zabraniał nam pracy i czy na ten czas w razie czego wystarczy mi oszczędności, żeby przetrwać – dodaje.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.