Weszliśmy w niebezpieczny dla demokracji zakręt. Ten tydzień będzie kluczowy

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
"Skoro już przekroczyliśmy granicę, to jedynym sposobem, żeby ją zatrzeć, jest posuwać się do przodu” - żartuje Witold Gombrowicz w sztuce Macieja Wojtyszki „Dowód na istnienie drugiego”, granej w warszawskim Teatrze Narodowym. Wiele było takich przekroczonych granic w polskiej polityce ostatnich lat, począwszy od ataku na Trybunał Konstytucyjny w 2015 roku. PiS - niezrażony obywatelskimi protestami, ani reakcjami Brukseli - szedł wciąż dalej, i dalej, aż doszedł do miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Przed prezesem Kaczyńskim ostatnia granica - wybory.
Karolina Lewicka pisze o pomyśle PiS na wybory korespondencyjne 2020 Fot. Albert Zawada / AG
Dlaczego ostatnia? Bo demokracja to taka forma ustroju politycznego państwa, w którym źródłem władzy jest wola większości obywateli, wyrażana w wyborach. Bez uczciwej, wolnej i konkurencyjnej elekcji nie ma zatem demokracji, bo być nie może. Sytuacja jest krańcowa, a system stracił hamulce. Możemy nie wyrobić na zakręcie.

Wielka Improwizacja


Na sześć dni przed wyborami prezydenckimi nie wiemy właściwie nic, bo wszystko dopiero będzie się rozstrzygać w ciągu tych stukilkudziesięciu najbliższych godzin. Równolegle toczą się dwa procesy - polityczny w parlamencie i organizacyjny, gdzieś pomiędzy Pocztą Polską, Ministerstwem Aktywów Państwowych i PWPW.


Czytaj także: Legł w gruzach plan PiS na wybory. Ale już jest nowy: na ratunek Przyłębska

Zacznijmy od polityki. Obóz rządzący jest wciąż „na kursie i ścieżce” ku głosowaniu korespondencyjnemu już w tę niedzielę. Senat jako pierwszy spróbuje temu postawić tamę. Opozycyjna większość jest tam krucha, stąd pewność, że izba wyższa ustawę odrzuci lub poprawi wcale nie może być stuprocentowa.

Paweł Piskorski zwrócił uwagę na podejrzanie kapitulanckie głosy senatorów PiS. Bo skoro głośno mówią, że sprawa w Senacie jest już przegrana, to może tylko usypiają czujność opozycji, a naprawdę ciężko pracują nad przejęciem potrzebnych jednego-dwóch głosów. Trochę jak na wojnie: niby szykujesz się do ataku w rejonie Calais, ale ostatecznie desantujesz się na plażach Normandii.

Jeżeli jednak Senat wytrzyma, to niemal natychmiast ustawę przejmie Sejm - i mamy już środę. Podczas głosowania istotne będą dwa czynniki: techniczny i ludzki. Zdalne obrady Sejmu pełne są potknięć i niedoróbek - w zeszłym tygodniu cały system padł.
„Część posłów nie ma kodów do głosowania, reszta głosuje. Co się tu będzie działo za tydzień?” - zastanawiał się na TT Paweł Kowal. Wszak jakaś awaria też może się nagle wydarzyć podczas tego kluczowego głosowania.

Czytaj także: Szef PKW ponownie krytykuje organizację wyborów kopertowych! Ma całą listę powodów

W Sejmie dowiemy się też, jakie są efekty politycznego kłusownictwa PiS-u, czyli kto jest pazerny na pieniądze i stanowiska. Jeżeli kręgosłupy członków Porozumienia okażą się elastyczne, Jarosławowi Gowinowi pozostanie do odegrania rola Reytana. Ów zaległ na sejmie rozbiorowym w drzwiach, ale go przekroczono, potem popadł w obłęd i odebrał sobie życie. Jeżeli Gowin zostanie sam lub z dwoma-trzema posłami, ale zagłosuje przeciw wyborom, to też popełni samobójstwo, tyle, że polityczne.

Jeżeli PiS utrzyma większość, pseudo-wybory odbędą się w niedzielę, wyborcy PiS karnie wrzucą pakiety do skrzynki i wygra je Andrzej Duda. Pod jednym warunkiem: że wytrzyma logistyka, bo na razie materia ożywiona i nieożywiona stawia Jackowi Sasinowi opór. Wszak minister organizuje coś, co formalnie jeszcze nie istnieje. Tak jakby usiłował rozlać biesiadnikom zupę, nie ustawiwszy na stole talerzy. Karkołomne przedsięwzięcie, przyznają Państwo - zupa obrus zalewa, a nikt się nią nie najada.

Jeśli zaś PiS większość w izbie niższej straci, to... nie wiemy, co się wydarzy. Mnożą się scenariusze działań, także tych wyprzedzających głosowanie w Sejmie. Wszystko jest w głowie Jarosława Kaczyńskiego. Talleyrand mawiał, że żadne pożegnanie nie jest boleśniejsze od pożegnania z władzą. Prezes PiS na pewno jest gotów na wiele, by nie trzeba się było żegnać. Ale czy jest gotów na wszystko?

Państwo to ja


W 1975 roku włoski reżyser i dramaturg Pier Pasolini pisze esej „Poza Pałacem”. Ów Pałac to miejsce władzy. Taki Wersal Króla Słońce. Lub Nowogrodzka Kaczyńskiego, czyli centralny ośrodek dyspozycji politycznej (jak to ujęto w programie PiS-u sprzed dziewięciu lat). Pasolini opisuje tych, którzy do Pałacu trafiają. Ich odklejanie się, krok po kroku, od rzeczywistości - właśnie tej, która jest poza Pałacem, a która jest przecież jedynie prawdziwa. Kaczyński już dawno utracił z nią kontakt.

Jest otoczony przez klakierów, pochlebców, koniunkturalistów oraz starych druhów, którzy może nawet mają go za genialnego stratega. To jest taka sytuacja, jak z tego słynnego zdjęcia sprzed trzech lat z Filharmonii Narodowej, gdy wręczano prezesowi tytuł „Człowieka Wolności”. On jedyny siedział, a wszyscy wokół stali i go oklaskiwali. W takim układzie nie ma miejsca na sprzeciw czy votum separatum. Nikt nie powie Kaczyńskiemu, że wybory w maju to mission impossible. I generalnie głupi pomysł.

Czytaj także: Tak wyglądałby bojkot wyborów. W nowym sondażu Duda z miażdżącą przewagą nad innymi

Poza tym dla prezesa PiS naczelną wartością w polityce jest skuteczność i możność przeprowadzenia własnej woli, realizacja tego, czego sobie życzy. To dyktat - jest w tym i rozkaz, który trzeba z marszu wykonać, i infantylne tupanie nóżką - ja chcę! - i walka prezesa z imposybilizmem, czyli prawem, procedurami oraz instytucjami, które są solą demokratycznej ziemi, a którymi Kaczyński jawnie pogardza.

Nasza mała dyktatura


Dobra koniunktura przeminęła wraz z wirusem. System klientelistyczny - ja wam daję gotówkę, wy na mnie głosujecie - jest nie do utrzymania, choć prezydent Duda przez dwie godziny niezmordowanie przekonywał, że „pieniądze na pewno przyjdą, mogą być Państwo spokojni”. A zatem trzeba domknąć system, czyli utrzymać Pałac Prezydencki i przejąć Sąd Najwyższy. Kaczyński przez ostatnie pięć lat posługiwał się taktyką salami - odkrawał nam demokrację po kawałku. Został ostatni plasterek. A potem... potem możemy się zacząć zastanawiać, jak nazwać system, w którym przyjdzie nam żyć. Ale na pewno nie będziemy go mogli nazywać demokratycznym.