Tej jednej „przyjemności” musisz sobie odmówić. W czasie epidemii jest jeszcze niebezpieczniejsza

Monika Przybysz
Stanowisko świata medycznego jest jasne: koronawirus zabija palaczy częściej niż osoby niepalące. Co z tą informacją zrobi 27 proc. naszego społeczeństwa, czyli blisko 9 mln polskich palaczy?
Fot. Unsplash.com / Julia Engel
Jeśli mielibyśmy karnie stosować się do zaleceń lekarzy, to w tym momencie wyrzucilibyśmy do kosza ostatnią paczkę. Rekomendacje Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych (PTChC) nie pozostawiają złudzeń: należy natychmiast zaprzestać palenia. Nie tylko w dobie pandemii.

Członkowie PTChC, reprezentujący różne dziedziny medycyny (od pulmunologii po alergologię, kardiologię i psychiatrię) opracowali zresztą autorski „dekalog” rzucania palenia. Krok po kroku przedstawiają w nim metody, które pomogą doprowadzić palacza do całkowitego zerwania z nałogiem, a w przypadku niepowodzenia – zredukować jego szkodliwy wpływ na zdrowie.


Pytanie, czy skoro „sztuka rzucania” nie udała się palaczom do tej pory (według statystyk palenie z sukcesem rzuca jedynie 1 na 10 palaczy), to czy w czasach niewiarygodnego stresu, jaki wiąże się z funkcjonowaniem w świecie ogarniętym pandemią będzie inaczej? Odpowiedź brzmi: musi być.

I może być inaczej, bo na przestrzeni ostatnich lat w dziedzinie walki z tym właśnie nałogiem dokonał się prawdziwy przełom.

Palacze umierają na Covid-19 dwa razy częściej

Wirus SARS-CoV-2 atakuje układ oddechowy. Nic więc dziwnego, że osoby, które regularnie „podtruwają” go toksynami i substancjami smolistymi z papierosowego dymu będą miały większe trudności z pokonaniem choroby, wywołanej koronawirusem.

Skąd zatem wzięło się przypuszczenie, jakoby palenie mogło ograniczać działanie wirusa? Nie jest ono całkowicie pozbawione medycznej racji. Potencjał tkwi bowiem nie tyle w paleniu papierosów (co jest niestety częstym dzisiaj fake newsem), co w zawartej w nich nikotynie, która miałaby utrudniać wnikanie koronawirusa do organizmu. Rola nikotyny pozostaje jednak naukową hipotezą, którą francuscy badacze właśnie poddają „próbie ognia”.

— Naukowcy z Instytutu Pasteura w Paryżu postawili hipotezę, zgodnie z którą receptor dla nikotyny, receptor acetylocholinowy jest, w pewnym sensie, bardzo podobny do receptora dla SARS-CoV-2. Może więc być tak, że konkurują ze sobą i zmniejszają ryzyko zachorowania — tłumaczył prof. dr hab. n. med. Piotr Kuna, podczas videokonferencji, zorganizowanej przez Polskie Towarzystwo Chorób Cywilizacyjnych.

Mimo że powyższa hipoteza nadal jest weryfikowana — rząd Francji wyłożył już środki na testy, w ramach których sprawdza się skuteczność nikotyny w walce z koronawirusem — większość dowodów nie pozostawia palaczom złudzeń.

Zgodnie z najnowszymi badaniami opublikowanymi w prestiżowym czasopiśmie naukowym "The New England Journal of Medicine” palenie tytoniu zwiększa ryzyko zgonu przez COVID-19 niemal dwukrotnie.

Śmiertelność wśród przyjętych do szpitala osób niepalących wynosi 5,6 proc., a wśród hospitalizowanych palących – 9,4 proc.

„Rzucenie palenia, poza ogólną poprawą stanu zdrowia, przyczynia się do zmniejszenia ryzyka zachorowania i zgonu z powodu Covid-19 i powinno być zalecane wszystkim palącym pacjentom w celu poprawy ich ogólnego stanu zdrowia” — tak brzmi oficjalne stanowisko Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych.

Zalecenia zaleceniami, ale, jak doskonale wie każdy palacz, życie życiem. Nikotyna, z uwagi na silne właściwości uzależniające, skutecznie potrafi zagłuszać zdrowy rozsądek. Mało tego: na tle innych uzależnień, radzi sobie z tym skuteczniej, niż alkohol i seks.

Dlaczego tak trudno rzucić palenie?

„Rzucanie palenia jest bezpieczne, a wręcz zalecane, w czasie epidemii, zarówno u osób zdrowych, jak i tych, u których wystąpiły pierwsze objawy choroby. Nie odnotowano żadnych negatywnych skutków rzucania palenia, które mogłyby potencjalnie usprawiedliwiać odłożenie takiego działania w czasie” — to kolejne z zaleceń, sformułowanych przez PTChC.

Problem w tym, że wielu palaczy odkłada rzucenie palenia „na później”. A to „później” często w ogóle nie przychodzi. Dlaczego? Jak tłumaczył podczas wspomnianej konferencji PTChC prof. dr hab. n. med. Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii, nikotyna to jeden z czynników, które powodują uwalnianie dopaminy w mózgu. To jeden z powodów, dla których palaczom tak trudno zerwać z nałogiem.

Do wyzwolicieli tego „hormonu szczęścia” należą również: smaczne jedzenie (wzrost wydzielania dopaminy do 50 proc.), seks (wzrost do 100 proc.), alkohol (do 200 proc.). Nikotyna plasuje się w tym rankingu wysoko, z wynikiem 225 proc. Dla porównania, zażycie kokainy spowoduje, że poziom dopaminy w naszym mózgu wzrośnie o 400 proc.

Nic więc dziwnego, że wielu palaczy ma już za sobą co najmniej kilka bezskutecznych prób rozstania się z papierosami. Naukowcy od lat pracują nad tym, aby liczbę tych podejść do rzucania palenia znacząco obniżyć.

Redukcja szkód: ratunek dla „beznadziejnych” nałogowców?

Z reguły pierwszą deską ratunku, jaką lekarze rzucają osobom uzależnionym od palenia papierosów – po zaleceniu zaprzestania palenia i terapii uzależnień –, jest farmakoterapia.

PTChC, jako lek pierwszego rzutu rekomenduje w tym celu miedzy innymi cytyzynę. Zdaniem przedstawicieli stowarzyszenia, leki zawierające tę właśnie substancję czynną charakteryzują się potwierdzoną skutecznością, a także są najszerzej dostępne. Wytyczne co do ich stosowania w czasie pandemii pozostają niezmienne.

Istnieje jednak spora grupa pacjentów, na których farmakoterapia nie działa. W tym przypadku specjaliści rekomendują strategię tzw. „redukcji szkód”:

„W przypadku pacjentów, którzy pomimo farmakoterapii, nie mogą rzucić palenia, w dalszym ciągu zalecana jest metoda redukcji ryzyka, zarejestrowana przez FDA 30 kwietnia 2019 roku, mająca na celu zmniejszenie szkodliwej ekspozycji na dym tytoniowy, która obejmuje stosowanie urządzeń podgrzewających tytoń, zamiast go spalać” - czytamy w rozporządzeniach PTChC.

Pojęcie „redukcji szkód” funkcjonuje w medycynie od dawna i stosowane jest od lat ‘80. W Polsce po raz pierwszy ten termin przewinął się w Narodowym Programie Zdrowia na lata 1996-2005. Byliśmy zresztą jednym z pierwszych państw w Europie Wschodniej, które podjęły ten temat w swojej polityce zdrowotnej.

Dzisiaj w wielu krajach (np. w USA czy w Wielkiej Brytanii) strategia „harm reduction” święci tryumfy. Przykładowo: brytyjskie NICE, czyli Narodowy Instytut Doskonałości w Medycynie zaleca ją w walce z nikotynizmem.

W Polsce rekomenduje ją Krajowe Biuro Do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii, ale – z niewiadomych względów – strategii tej nie stosuje się w obszarze walki z nikotynizmem. Biorąc pod uwagę liczbę programów bazujących na strategii redukcji szkód, jesteśmy w ogonie Europy, ścigając się m.in. z Białorusią, która jako jedno z nielicznych państw ma takich programów mniej od nas.

Przykładem zastosowania „harm reduction” mogą być programy metadonowe i stosowanie buprenorfiny w terapiach substytucyjnych, na które trafiają osoby uzależnione od heroiny. W ramach terapii śmiertelny narkotyk zastępowany jest metadonem — substancją o podobnym działaniu, która jednak wyrządza znacząco mniej szkód w organizmie.

Redukcja szkód w przypadku palaczy polega na zastępowaniu klasycznych papierosów produktami o mniejszej szkodliwości. Do takich należą niektóre, przebadane medycznie i wystandaryzowane e-papierosy oraz urządzenia podgrzewające tytoń do niskich temperatur.. Obydwa dostarczają nikotynę do organizmu, ale z pominięciem najbardziej szkodliwego dla palaczy dymu papierosowego. Wszystko dzięki temu, że nie dochodzi w nich do procesu spalania i powstawania ciał smolistych.

— Mamy naukowe dowody na to, że produkty „heat not burn” [systemy podgrzewania tytoniu – dop. red.] redukują śmiertelność i redukują zachorowania — stwierdził podczas konferencji prof. Kuna. Profesor powoływał się również na decyzję amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), która po wnikliwych, ponad 2-letnich badaniach, dopuściła do obrotu na rynku w USA pierwsze urządzenie podgrzewające tytoń, jakim był IQOS.

— Jest to specjalny system podgrzewania tytoniu. Podgrzewanie zachodzi tu w temperaturze niższej niż 350 stopni — w normalnym papierosie sięga ona 800 stopni — tłumaczył prof. Kuna, dodając, że w efekcie podczas korzystania z takiego podgrzewacza tytoniu nie dochodzi do wytwarzania substancji smolistych, ani rakotwórczych toksyn.

— Aerozol, który wytwarzany jest w systemie podgrzewania tytoniu , składa się z wody i gliceryny — obie te substancje, jak wiemy, są nieszkodliwe — tłumaczył prof. Kuna.

Specjalista stanowczo podkreślał jednak, że takie urządzenia powinny być stosowane jedynie przez osoby, które chcą zrezygnować z palenia papierosów, a inne metody nie przyniosły rezultatu. To, że produkty tego typu mogą być znacznie mniej szkodliwe w stosunku do tradycyjnych papierosów, nie powinno stanowić zachęty dla osób, które nigdy wcześniej nie paliły.

Najbliższą okazję do rzucenia papierosów palacze będą mieli już 20 maja. Tego dnia ze sprzedaży w całej Unii Europejskiej znikną papierosy mentolowe, po które w Polsce sięga około 4 mln palaczy. Jeśli palacze nie rzucą nałogu po tej dacie, jedynymi legalnymi alternatywami z domieszką mentolu będą dla nich systemy podgrzewające tytoń oraz e-papierosy.