"W karierze liczy się tylko szczęście". Amerykański sen Violet Oliferuk z "The Voice of Poland"

Michał Jośko
W roku 2018, wraz z siostrami Angel i Anną, pojawiła się polskiej edycji programu "Top Model". Rok później tę dziewczynę z Bielska Podlaskiego można było zobaczyć ją (no i usłyszeć) w "The Voice of Poland", gdzie trafiła do drużyny Michała Szpaka, nota bene nazywającego ją swoją "psiapsi–psiapsi siostrą". Co dalej? Violet Oliferuk odpadła z programu, po czym zrobiło się o niej cicho... Aż do dziś, gdy wydała swój debiutancki singiel. Jak do tego doszło? Dowiedzmy się. Czas odpalić Skype'a i zacząć rozmowę na linii Warszawa-Los Angeles.
Violet Oliferuk Fot. Facebook.com/voliferuk
Zacznijmy od kwestii formalnej. Powinienem zwracać się do ciebie w sposób wielkoświatowy, amerykański, czyli per Violet, czy raczej swojsko-podlaski: Wioleto?

Chyba najlepiej będzie umówić się na opcję pośrednią: mów do mnie po prostu Wiola. Według amerykańskich dokumentów jestem już Violet, jednak urodziłam się jako Wioleta i jeszcze nie zmieniłam tego imienia w polskim urzędzie... Wiola jest taką formą uniwersalną, która łączy trop polski z amerykańskim.

No tak, przecież – bazując na informacjach przewijających się przez portale plotkarskie – jesteś "psiapsi–psiapsi" nie tylko Michała Szpaka, lecz i wielkich sław zza Oceanu...


Parę lat temu, mieszkając jeszcze na Florydzie, trafiłam na profil instagramowy Stevie Mackeya, czyli nauczyciela śpiewu gwiazd takich, jak Jennifer Lopez, Selena Gomez i JoJo. Pomyślałam: napiszę wiadomość, muszę się do niego dostać!

Okazało się, że to naprawdę ciężka sprawa – nie odpisał na mojego maila. Podobnie było z kolejnym, wysłanym z innego konta. Nie poddałam się, bo jestem strasznym uparciuchem, jeżeli czegoś chcę, muszę to mieć. Idę po trupach do celu – czasami to cecha zła, czasami dobra.

W tym przypadku ta strategia się opłaciła: co dwa, trzy tygodnie wysyłałam kolejne e-maile, aż wreszcie dostałam odpowiedź. No i jakiś czas później nie tylko trafiłam na zajęcia wokalne u Mackeya, ale i zostałam jego bliską przyjaciółką.

Dzięki tej relacji zaczęłam poznawać amerykańskie gwiazdy. Największym wydarzeniem było spotkanie z Jennifer Lopez: pewnego dnia Stevie zapytał, czy chciałabym polecieć na jej koncert do Las Vegas. No pewnie! Po występie wchodzę do garderoby i słyszę "Cześć, jestem J. Lo".

Wiesz, w ciągu ostatnich pięciu lat, czyli od czasu, gdy mieszkam już w Los Angeles, poznałam całe mnóstwo gwiazd, ale tamto wydarzenie poruszyło mnie najmocniej. Osłupiałam, zaparło mi dech w piersiach...
Violet Oliferuk i Michał SzpakFot. Facebook.com/voliferuk
Jak zaczął się ten amerykański sen?

Do Stanów zaczęłam latać jako osiemnastolatka; na wakacje, do mieszkających tam sióstr. Marzyłam o tym kraju, czułam, że to moje miejsce na ziemi. Jednak przed podjęciem decyzji o przeprowadzce chciałam poznać tamtejszą kulturę i zobaczyć, czy to coś tak fajnego, jak mi się wydaje. No i nauczyć się języka.

W międzyczasie zaczęłam studiować psychologię społeczną oraz turystykę i rekreację, ale po zaledwie roku stwierdziłam, że jedynie tracę czas, nie potrzebuję tego. Tak więc mając 20 lat, przeniosłam się za Ocean na dobre.

Wiesz, w Polsce czułam się niedoceniana i nieustannie krytykowana, zawsze coś było nie tak. Natomiast w Stanach spodobało mi się to, że na każdym kroku słyszę "Oh my God, you're amazing"!

Pewnie, po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to kwestia mentalności tych ludzi: chwalą cię z szerokim uśmiechem na twarzy nawet wówczas, gdy im się nie podobasz. Może to nieszczere, ale jednak pomaga człowiekowi uwierzyć w siebie.

Ale, zaznaczmy, to wszystko nie jest wyłącznie pozą – po tych ośmiu latach spędzonych z Stanach mogę powiedzieć, że zasadniczo Amerykanie są naprawdę fajnymi, otwartymi i pomocnymi ludźmi.

Wielu emigrantów mówi coś zgoła innego – wciąż słychać gorzkie opowieści, w których losy dziewczyn z Europy Środkowo-Wschodniej za Oceanem wcale nie są usłane różami...

Cóż, ja odbieram ten kraj bardzo pozytywnie. Nigdy nie byłam tutaj szykanowana z powodu pochodzenia. Nawet gdy jeszcze słabo znałam angielski, Amerykanie wykazywali się wielką wyrozumiałością i cierpliwością. Mówili do mnie powoli i wyraźnie, dzięki czemu opanowałam ten język. No a dziś nikt nie wytyka mi akcentu; ludzie raczej zachwycają się nim, mówią, że jest słodki.

Natomiast gdy od czasu do czasu przylatywałam nad Wisłę, od razu stykałam się z zawiścią i negatywną energią. Ludzie czepiali się mojego akcentu i tego, że od czasu do czasu podczas rozmowy zdarzało mi się odruchowo wtrącić jakieś angielskie słówko: "o, wielka Amerykanka przyjechała"!
Violet OliferukFot. Facebook.com/voliferuk
A jak wyglądają twoje kontakty z Polonią? Rodacy na obczyźnie są dobrym wsparciem?

Powiem tak: człowiek może wybierać, z kim się zadaje. Ja mam tutaj, w Los Angeles, dwie wspaniałe polskie koleżanki.

Wraz z siostrami prowadzisz firmę działającą w branży medycznej. W jaki sposób zaczyna się karierę biznesową w Ameryce?

W karierze liczy się szczęście, tylko i wyłącznie szczęście. Musisz poznać odpowiednią osobę, od której usłyszysz: wierzę w ciebie, chcę ci pomóc w odniesieniu wielkiego sukcesu. W tym przypadku wszystko zaczęło się w chwili, gdy do siostry, pracującej wówczas na lotnisku w Atlancie, podszedł pewien nieznajomy i zapytał, czy chciałaby pracować w jego firmie medycznej.

Zgodziła się, choć nie miała niczego wspólnego z tą branżą. Jakiś czas później pracowałyśmy u niego już w trójkę, aby po paru latach zadać sobie pytanie: czy nie lepiej otworzyć własną firmę? Trzeba spróbować, jeżeli się nie uda, trudno, zatrudnimy się w McDonald'sie (śmiech)

No ale wszystko wypaliło i prowadzimy przedsiębiorstwo zajmujące się dystrybucją sprzętu używanego głównie w terapii komórkami macierzystymi. W sensie: z powodu pandemii koronawirusa ta branża zamarła, wiele klinik zamknięto, tak więc parę tygodni temu przestawiłyśmy się na maseczki, rękawiczki, ogólnie pojęte akcesoria ochronne...

Ale wracając jeszcze do rozpoczynania kariery: to, o czym mówiłam, dotyczy absolutnie każdej branży, również artystycznej. Widzisz, wspominany wcześniej Stevie Mackey co miesiąc organizuje tzw. Taco Tuesday, czyli wielką imprezę, na której pojawiają się tłumy najlepszych piosenkarzy mieszkających w Los Angeles.

Możesz tam bawić się w towarzystwie nie tylko wielkich sław, takich jak chociażby Jessie J, lecz i całego mnóstwa artystów niesamowicie wręcz utalentowanych, o których nie mogłeś słyszeć. Dlaczego? Po prostu, wciąż nie trafili na odpowiednią osobę; na kogoś, kto powiedział: mam na ciebie pomysł, pomogę ci. Bo wiesz, w życiu nie chodzi o talent, ale o szczęście.

Wiesz, że automatycznie zmierzamy do mitycznego wątku tzw. karier przez łóżko?

Powiedzmy sobie szczerze: to metoda w szołbiznesie praktykowana bardzo często, ale nie jedyna, słowo. OK, wiele osób idzie na skróty, bo dzięki przespaniu się z odpowiednią osobą mogą coś zyskać, jednak trzeba mieć świadomość tego, że to strategia niebezpieczna: nigdy nie wiadomo, jak wysoko cię wywinduje.

To tak, jak z polowaniem na bogatych facetów – znam wiele dziewczyn, dla których jest to patent na życie w luksusie, jednak sama tego nie rozumiem... Bycie jedynie atrakcyjnym dodatkiem do zamożnego mężczyzny? Bez sensu. A co, jeżeli mnie rzuci? Przyzwyczaiłam się do wysokiego standardu życia, a tu nagle zostałam z niczym... Jestem silną dziewczyną, która woli sama zarabiać pieniądze.

Mierzyłaś się już z hejtem; wiesz, że niektórzy ludzie alergicznie podchodzą do zamożnych osób, które postanawiają zdobyć wielką sławę – zarobiły odpowiednio dużo i zaczynają odczuwać coraz większe parcie na szkło...

Owszem, takich przypadków jest sporo, ale nie należę do tej grupy. W moim przypadku naprawdę chodzi o potrzebę duchową; to plan na życie, który towarzyszy mi od dawna. Już jako kilkuletnia dziewczynka marzyłam o byciu piosenkarką, ukończyłam szkołę muzyczną pierwszego stopnia...

Muzyka do dla mnie coś więcej, niż tylko metoda na zdobycie sławy. Gdy mam niefajny dzień, podchodzę do fortepianu, zaczynam grać i... wszystko od razu staje się lepsze. Złość, stres znikają.

A hejt? To coś, co już po mnie spływa. Nauczyłam się skupiać wyłącznie na opiniach pozytywnych, na głosach ludzi, którzy we mnie wierzą i wspierają to, co robię. Dzięki nim przestałam zwracać uwagę na hejterów. Wolę iść przez życie z uśmiechem.
Jednak twojego pierwszego singla zdecydowanie nie można nazwać wesołym... Skąd tyle smutku u osoby, która realizuje niemal bajkowy amerykański sen?

Piosenka powstała w naprawdę trudnym dla mnie czasie. Tę smutną balladę o dziewczynie, która marzy o byciu niewidzialną, nie chce, żeby ludzie na nią patrzyli zaśpiewałam po to, żeby uporać się z pewnymi sprawami.
Violet OliferukFot. Facebook.com/voliferuk
Pójdziesz dalej tą drogą smutku, zostając kolejną Laną Del Ray, czy jednak wróci Dua Lipa?

Teraz znów jestem dawną Violet, czyli dziewczyną, która chce motywować ludzi, wspierać ich przy pomocy muzyki wypełnionej dobrej energii. Tak więc etap smutku się skończył, kolejne utwory będą znacznie weselsze.

Plany artystyczne zakładają komponowanie własnej muzyki i pisanie tekstów?

Na razie nie mam do tego drygu, tak więc wolę pozostawiać te rzeczy specjalistom. Jednak chcę wierzyć, że w pewnym momencie wszystko się zmieni, że w głowie nastąpi magiczne "pstryk" i zacznę tworzyć samodzielnie. Daj mi czas, przecież jestem dopiero na początku tej drogi (śmiech).