"Ludzie dzwonią i pytają, czy pobieramy tę extra opłatę". Pacjenci wściekli, stomatolodzy tłumaczą

Katarzyna Zuchowicz
Opłata wynosi od 50 zł w górę. Najczęściej jest to 100-150 zł. – Ja słyszałam od pacjentów, że potrafi wynieść nawet 300 zł – mówi nam pracownik jednego z gabinetów stomatologicznych w Warszawie. U niego żadnych opłat epidemiologicznych nie ma. Jakim cudem? Pacjenci od kilku tygodni są wściekli, że za wizytę u dentysty czy ortodonty muszą przez pandemię płacić więcej.
Gabinety stomatologiczne wprowadziły opłaty epidemiologiczne, pacjenci się złoszczą. Fot. Bartosz Bobkowski/Agencja Gazeta
Marta była wczoraj z wizytą u ortodonty. – Nikt nie pobierał ode mnie żadnej dodatkowej opłaty. Nie miałam pojęcia, że coś takiego jest – powiedziała zdziwiona, gdy spytałam, ile zapłaciła.

– Owszem jest ogromny reżim sanitarny. Weszłam do gabinetu, zmierzono mi temperaturę, dezynfekowałam ręce, założyłam czepek, maseczkę, ochraniacze na buty. Płukałam usta wodą utlenioną w roztworze. Ale nikt nie mówił o żadnej opłacie epidemiologicznej – dodaje.

Podobnie mówi Michał: – Czułem się jak w jakimś szpitalu zakaźnym lub przed operacją. Pani stomatolog i jej pomocniczka był ubrane tak szczelnie, że widziałem tylko oczy zza gogli – opowiada i zaznacza, że żadnej ekstra opłaty nie było.


Z kolei inny znajomy od swojego ortodonty dostał na początku maja wiadomość, że do każdej wizyty w jego gabinecie będzie doliczana opłata w wysokości 100 zł. A kolega z pracy – że u niego kwota ta ma wynosić 50 zł.

"Pacjenci leczeni ortodontycznie i zachowawczo – 61,50 zł. Pacjenci leczeni endodontycznie, chirurgicznie i protetycznie – 98,40 zł" – podaje w cenniku nową opłatę jedna z klinik.

– Wszystkie gabinety tak robią – sama usłyszałam w jednym z nich.

Czy pobierają opłatę epidemiologiczną


Jak się okazuje, nie wszystkie. Niektóre już ogłaszają, że z niej rezygnują. "Uwaga, ważna informacja dla naszych pacjentów. Z dniem 11 maja zniesiona będzie opłata, która była związana z sytuacją epidemiologiczną" – informuje jedna z klinik na FB.

Do tego Rzecznik Praw Pacjenta poinformował kilka dni temu, że gabinety stomatologiczne współpracujące z NFZ-em nie mogą domagać się od pacjentów tej opłaty za środki ochrony osobistej czy dezynfekcji. Dlatego trudno się dziwić, że pacjenci już się w tym wszystkim pogubili. I nawet jeśli rozumieją powody, dodatkowe koszty dla niejednego Kowalskiego mogą być zwyczajnie zawrotne.

– Dzwonią do nas pacjenci i pytają to, czy pobieramy opłatę epidemiologiczną. Słyszałam nawet o 300 zł. My tej opłaty nie wprowadziliśmy, choć myślę, że opłaty są dziś absolutnie zrozumiałe, bo właściciele klinik i przychodni ponoszą dodatkowe koszty w związku z nowymi wytycznymi – słyszę w jednym z gabinetów w Warszawie.

Jakim cudem udało im się uniknąć opłaty? – Generalnie, żeby obniżyć koszty, korzystamy z rzeczy wielorazowych i takich, które można sterylizować – odpowiada. Przyznaje, że gdy pacjenci słyszą, że nie ma opłaty, to decydują się na wizytę u nich.

Ale przyznaje też, że gabinety i kliniki, które stawiają na większą ochronę, ponoszą dziś dużo większe koszty.

Hejt na stomatologów


Temat od kilku tygodni wzbudza ogromne zainteresowanie. Część pacjentów podchodzi ze zrozumieniem, część z oburzeniem i wściekłością. Co prawda gabinety zastrzegają, że to tymczasowe opłaty, ale...

"Pierwsi pozamykali gabinety i ludzie z bólem zębów się męczyli", "Tak jakby nigdy nie musieli sterylizować i dezynfekować zwykłe wyłudzenie i tyle!", "Mnie poinformowano że koszt wyższy bo dochodzi dezynfekcja. I ja mam za to dopłacać???" – w internecie na stomatologów polał się hejt.

Głos zabrali przedstawiciele środowiska, tłumacząc się wytycznymi Ministerstwa Zdrowia i kosztami, które w związku z tym trzeba ponosić. – Ceny są szokowe. Przed pandemią maseczka kosztowała 30 groszy. Teraz nawet w hurcie cena nie schodzi poniżej 4,50 zł. A to nie mogą być zwykłe maseczki. One muszą mieć certyfikat i z nimi jest największy problem, bo nie wszystkie go mają. W ogóle wszystko, co kupujemy do gabinetu musi mieć certyfikat, również płyny do dezynfekcji. Koszty są niesamowite – mówi nam ortodonta z Krakowa.

Wspomina jeszcze o fartuchach. – Lekarz ma bawełniane ubranie, jak wcześniej. Na to zakłada fartuch chirurgiczny, który my sterylizujemy, ale nie można go sterylizować w nieskończoność. I jeszcze na to zakłada tzw. zrywkę. Jeśli mam fartuchy jednorazowe, a dziennie przyjmuję 30 pacjentów, to muszę mieć 30 fartuchów – mówi. Ile kosztuje fartuch? – Wszystko zależy od jakości – od 10 do 35 zł za sztukę – odpowiada.

Nie ma wytycznych dot. opłat


Skąd różne ceny w gabinetach? – Lekarze dentyści zaopatrują się w środki ochrony indywidualnej w różnych miejscach, nie ma jednej, odgórnie ustalonej ceny za maseczki, kombinezony czy fartuchy. Rozbieżności w wysokości dodatkowych opłat szukałbym w różnej dostępności i cen produktów w sklepach czy hurtowniach. Również w indywidualnej sytuacji ekonomicznej praktyki stomatologicznej – mówi naTemat Łukasz Sowa, rzecznik Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego.

Przyznaje, że żadnych wytycznych dotyczących opłat nie ma. – Nie ma czegoś takiego jak zalecany cennik związany z opłatą sanitarną. Opłaty te nie wynikają z żadnego rozporządzenia, zalecenia, czy wytycznych. Nie jest to również sugestia PTS. To jest opłata, którą wdrożyli lekarze dentyści, przedsiębiorcy, argumentując to tym, że prowadzenie biznesu jest teraz droższe. Ale nie ma tu żadnej reguły. Niektórzy pobierają opłatę, niektórzy uważają, że to nieetyczne. Z pewnością trudno wytłumaczyć zawyżanie cen w sytuacji, gdy ktoś nie musi tego robić – mówi.

Przeciętny pacjent może zgłupieć? Na pewno można odczuwać dyskomfort, że trzeba więcej zapłacić.
Komentarze Facebook.Fot. Screen/Facebook
– PTS jest zaniepokojone wszelkimi sytuacjami, z których wynika, że ceny są zawyżane w sposób znaczny, ale potrafimy również zrozumieć logikę nieznacznej zmiany cenników. Choć w gabinetach zawsze było bezpiecznie, teraz liczba zakupów, które muszą zrobić dentyści znacznie się wydłużyła. A równocześnie znacznie ograniczono liczbę procedur, które można realizować w gabinetach. Stomatologia to nie tylko wielofotelowe kliniki, które owszem również mają swoje problemy, ale także małe praktyki, posiadające stałe, niemałe koszty prowadzenia działalności – tłumaczy rzecznik PTS.
Łukasz Sowa

Mówienie, że polscy dentyści chcą zarobić na pandemii jest nadużyciem. Warto przypomnieć, że większość praktyk zamknęła działalność na wiele tygodni z obaw o zdrowie pacjentów i personelu. Decyzja o wznowieniu pracy dla wielu nie jest łatwa, tym bardziej, że według pobieżnych wyliczeń, koszt środków ochrony indywidualnej, czyli ubioru, środków dezynfekujących etc. to nawet kilkaset złotych dziennie. Dentyści nie mogą liczyć na refundację czy zakupy po niższych cenach. Rząd nie wspiera lekarzy w tym zakresie.

Dodaje: – To nie jest tak, że lekarz zmienia rękawiczkę i to wszystko. Po każdym pacjencie właściwie przebiera się na nowo, a w międzyczasie, wszystko, każdy mebel, urządzenie, którym leczy, musi zdezynfekować.

Czytaj także: Do dentysty tylko na pilną interwencję? Ministerstwo Zdrowia określiło nowe wytyczne

Apele w obronie dentystów


Już pod koniec kwietnia PTS wydało oświadczenie w obronie dentystów. O powstrzymanie hejtu apelowała w mediach prezydent towarzystwa Marzena Dominiak.
Ale jak uspokoić przeciętnego Kowalskiego, który denerwuje się, że za wszystko musi płacić więcej?

– Kluczowa jest kwestia bezpieczeństwa pacjenta i personelu. Podkreślam, w polskich gabinetach stomatologicznych przed epidemią również stosowano wygórowane standardy higieny i sterylizacji, nie można powiedzieć, że było mniej bezpieczniej niż teraz. Zmieniają się jednak koszty, a obowiązujące jeszcze zalecenia nie pozwalają praktykom stomatologicznym pracować standardowo – odpowiada Łukasz Sowa.

– Nie możemy zapominać, że mówimy o procedurach medycznych, prowadzonych na żywym organizmie. Lekarz musi pracować w komfortowych warunkach, pozwalających na skuteczne i bezpieczne leczenia. Pacjenci nie mogą odczuć, że w obecnej, trudnej sytuacji epidemicznej, nie warto leczyć zębów, bać się, że wizyta może być bardziej stresująca czy wręcz niebezpieczna – dodaje.