Lekarz ze Śląska apeluje: "Ludzie, róbcie testy i nie czekajcie na rekomendacje rządowe"
Należy jednak pamiętać, co powtarza dr Maciej Jędrzejko: – Testy mogą przynieść wiele pożytku, jednak pod warunkiem wykonywania badań weryfikujących.
"Ludzie, róbcie testy i nie czekajcie na rekomendacje rządowe" – radzi pan. Dlaczego jest to tak ważne, byśmy robili testy?
Dr Maciej Jędrzejko: – Cały czas mamy szum informacyjny, wokół testów pojawia się wiele kontrowersji. Nadal nie mamy polskich producentów testów. Nie mamy też żadnych rzetelnych badań naukowych, które udowadniałyby jednoznacznie, że testy nie są wiarygodne.
Dotychczasowe doświadczenia z leczeniem COVID-19 w szpitalach niemieckich ujawniają, iż układ odpornościowy u niektórych ciężko chorych pacjentów zachowuje się nietypowo, a przebieg zjawisk immunologicznych może drastycznie odbiegać od "typowego modelu". To jeden z powodów ogromnych trudności diagnostyczno-terapeutycznych podczas COVID-19.
Z ministerstwa idzie przekaz, że nie ma sensu robić testów kasetkowych. Pan mówi, żeby wykonywać szybkie testy na obecność przeciwciał IgG i IgM.
Przypominam, że podobnie było z maseczkami – też na początku Ministerstwo Zdrowia nie rekomendowało ich noszenia, potem – tuż po zmianie stanowiska przez WHO oraz po tym, jak dotarły do Polski transporty maseczek – nagle minister zmienił stanowisko.
Patrzmy na Czechy, Koreę i Niemcy – to na tych krajach należy się wzorować, bo one poradziły sobie najlepiej z pandemią. W Korei czy Czechach masowo wykonywane są szybkie testy kasetkowe, oceniające przeciwciała IgG i IgM.
Testy kasetkowe mają swoje ograniczenia. Nie są w pełni wiarygodne, ale oparte są na znanej doskonale od wielu lat immunochromatografii bibułowej. Dokładnie tę samą zasadę wykorzystuje się w kasetkowych testach ciążowych. Test ciążowy też może się mylić, ale już dwa lub trzy dodatnie testy ciążowe, wykonane w odstępie czasu, nigdy w mojej 17-letniej praktyce ginekologiczno-położniczej nie wyszły fałszywie. Testy wykrywające własne przeciwciała – to metoda służąca do badań przesiewowych (skriningowych).
To znaczy?
To oznacza, że wspominane testy mogą się mylić, ale zasadniczo tylko w jedną stronę. Jeśli wynik wyjdzie dodatnio, to niemal na pewno jest prawdziwie dodatni, ale jeśli wyjdzie ujemny, to nie mamy pewności, czy nie jest fałszywie ujemny. A zatem wynik dodatni jest bardziej wiarygodny niż ujemny.
Idealny test skriningowy powinien mieć 100 proc. swoistość i ponad 90 proc. czułość. Testy kasetkowe wykrywające przeciwciała – zgodnie ze specyfikacją producentów – właśnie takie są.
Jak należy obchodzić się z takim testem?
Czytaj także: Lekarz tłumaczy, jak zrobić samodzielnie w domu test na koronawirusa [INSTRUKCJA]
Po pierwsze sprawdzamy, czy pasek kontrolny jest widoczny – to oznacza, że test jest sprawny. Jeśli natomiast jest ujemny, to od razu nadaje się do kosza.
Jeśli pokaże się pasek w miejscu IgM – to oznacza, że test wykrył "przeciwciała walki". One pojawiają się miedzy 3 a 7 dniem od zakażenia SARS-CoV2 i znikają miedzy 14 a 28 dniem.
Jeśli zobaczymy pasek w miejscu IgG, to oznacza, że test wykrył "przeciwciała pamięci" przeciw SARS-CoV2. One pojawiają się między 12 a 14/16 dniem od zakażenia SARS-CoV2 i utrzymują się przez co najmniej kilka miesięcy. Nie wiemy dokładnie jak długo.
Co, jeśli wynik testu nie jest dodatni, a my czujemy się kiepsko – mamy objawy zakażenia?
JAK INTERPRETOWAĆ WYNIKI TESTU KASETKOWEGO?
Test może pokazać nam 4 sytuacje:
1) IgM (-); IgG (-) – test nie wykrył żadnych przeciwciał
2) IgM (+); IgG (-) – test wykrył "przeciwciała walki", czyli pacjent jest na początku zakażenia, jest wysoko zakaźny dla otoczenia. Taka osoba może mieć objawy (20 proc.) lub może być bezobjawowy (80 proc.). Należy potwierdzić taki test badaniem przeciwciał z krwi metodą ELISA (koszt 120-250 zł). Jeśli się potwierdzi, to dopiero należy wykonać test PCR na obecność RNA wirusa (koszt 500-600 zł). Można to zrobić jednocześnie.
3) IgM (+); IgG (+) – test wykrył zarówno "przeciwciała walki", jak i "przeciwciała pamięci", czyli pacjent jest w okolicach szczytu (przed, w trakcie lub po) swojego zakażenia, jest wysoko zakaźny dla otoczenia. Może mieć objawy (20 proc.) lub może być bezobjawowy (80 proc.) Należy potwierdzić taki test badaniem przeciwciał z krwi np. metodą ELISA (koszt 120-250zł). Jeśli się potwierdzi, to dopiero należy wykonać test PCR na obecność RNA wirusa (koszt 500-600zł). Można to zrobić jednocześnie.
4) IgM (-); IgG (+) – test wykrył tylko "przeciwciała pamięci", czyli pacjent jest w fazie eliminacji wirusa z organizmu, ale do 28 dni może nadal być zakaźny dla otoczenia, po upływie tego czasu można założyć, że taki pacjent jest ozdrowieńcem i jest bezpieczny dla otoczenia.
W takiej sytuacji należy założyć, że test wyszedł fałszywie ujemny albo chorujemy na inną chorobę – np. na grypę. Należy rozważyć wykonanie testu immunologicznego z krwi lub testu PCR z wymazu z gardła i nosa.
Jeśli test w zakresie IgM wychodzi dodatnio, a w zakresie IgG – ujemnie, to oznacza, że jesteśmy w początkowej fazie choroby. Jeśli wynik jest podwójnie dodatni, to znaczy, że jesteśmy w okolicach szczytu zakażenia. Jeśli czujemy się dobrze, to tylko należy chronić nasze otoczenie, dbać o siebie, nie doziębić się, prawidłowo się nawadniać, odżywiać, nie nadwyrężać fizycznie.
Czy wiadomo, jak długo przeciwciała utrzymują się jako dodatnie?
Na ten moment uważa się, że IgM przestają być dodatnie najpóźniej po około 28 dniach od zakażenia, ale mogą zaniknąć wcześniej. Badania nadal trwają.
Natomiast, jeśli będziemy mieli taki przebieg: ujemne IgM i ujemne IgG, później dodatnie IgM i ujemne IgG, a kolejno dodatnie IgM i dodatnie IgG, a następnie ujemne IgM a dodatnie IgG – to oznacza, że już przeszliśmy infekcję, już jesteśmy bezpieczni.
I w tym sezonie wirusem już się nie zakazimy?
Tak, jeśli mamy IgM (-) i IgG (+) i minęło 28 dni od początku zakażenia, to w tym sezonie nie powinniśmy się już zakazić, chyba że pojawi się nowy mutant wirusa. Nie wiemy bowiem, jak będzie mutował ten wirus, a nasze przeciwciała są wytwarzane tylko przeciwko jednemu konkretnemu typowi wirusa, który miał kontakt z naszym układem odpornościowym.
Dlaczego wykonywanie testów kasetkowych nie jest polecane?
Być może wynika to z nieporozumienia. Na rynku istnieją dwa rodzaje testów kasetkowych immunochromatograficznych: badające obecność przeciwciał i obecność antygenu, czyli wirusa.
Pierwsze są wysoce skuteczne i wydają się wiarygodne, choć mają też swoje ograniczenia, drugie natomiast – jak na razie – są faktycznie bardzo zawodne.
Wiemy, jaka jest skala skuteczności tych testów?
Jak na razie nie dysponujemy żadnymi wiarygodnymi badaniami walidującymi testy kasetkowe. Musimy wierzyć producentom – zgodnie z zasadą domniemania niewinności. Jeśli zakładamy, że producenci są łajdakami, to nie róbmy tych testów. Ale jeśli założymy, że producenci znacznie więcej zarobią, sprzedając dobrze działający test, to należy je wykonać.
Tak czy owak – zalecam ostrożność w podejściu do wyników, ale nie zamierzam absolutnie zniechęcać nikogo do wykonywania testów.
Jeśli zdobędę informacje potwierdzające, że wykonywanie wspominanych testów nie ma sensu, natychmiast je opublikuję. Ale póki takich danych nie ma, to uważam, że testy mogą przynieść wiele pożytku, jednak pod warunkiem wykonywania badań weryfikujących.
Taki szybki test należy jeszcze weryfikować dokładniejszą metodą: serologiczną albo testami PCR?
Wyniki serologiczne z krwi są metodą bardzo dokładną, ale nie stuprocentową. Podobnie jak PCR. Ale to najlepsze testy, jakie mamy.
Bardzo przydatne są serologiczne testy ilościowe wykonywane w laboratorium z krwi pobranej w punkcie. Kiedy znamy miano (ilość) przeciwciał, to możemy też sprawdzać, jak ono narasta w kolejnych badaniach kontrolnych i wyciągać z tego wnioski.
Ale wiedza na ten temat obecnie dopiero się tworzy. Nie wiemy, jak zachowują się przeciwciała u różnych ludzi. Nie wiemy też, jakie wzrosty miana należy uznać za klinicznie istotne – badania trwają.
Czy wystarczy, że raz wykonamy sobie taki test w domu?
Testy przesiewowe mają ten plus, że są stosunkowo tanie, można je powtarzać i szybko uzyskiwać wyniki. Jednokrotne wykonanie testu i np. jego wynik ujemny w praktyce niewiele dla nas oznacza, a jedynie sugeruje, iż raczej nie mamy aktywnej infekcji oraz że nie mamy odporności.
Bowiem ryzyko wyniku fałszywie ujemnego każdego testu skriningowego jest wyższe, niż ryzyko wyniku fałszywie dodatniego.
Zatem bardziej wiarygodny jest wynik dodatni niż ujemny. Co za tym idzie, jeżeli test wyjdzie dodatnio, to musimy uruchomić procedurę weryfikacji oraz tymczasową kwarantannę do czasu potwierdzenia lub odrzucenia wyniku.
Niemożliwym do spełnienia ideałem byłoby testowanie szybkimi testami całą populację co 7-10 dni. Oczywiście to niemożliwe, ale możemy tak testować medyków i osoby zagrożone zgonem z powodu chorób towarzyszących, czy tych, którzy mają kontakt z wieloma osobami, np. duchownych, nauczycieli, artystów scenicznych.
W jednym z ośrodków, w którym pracuję, udało się za pomocą tych testów zidentyfikować czterech zakażonych pracowników i ich odizolować. Dalsze wyniki badań pokazały, że osoby te właśnie przechodzą bezobjawowo COVID, a ich izolacja zatrzymała łańcuch transmisji zakażenia.
Podsumowując: sens badań skriningowych w kierunku COVID jest tylko wtedy, gdy obejmujemy nimi całe podejrzane grupy (np. wszystkich pracowników) oraz powtarzamy je regularnie.
Ministerstwo Zdrowia chce teraz wydać 30 mln dolarów na zakup testów antygenowych. Dziennikarze wyjaśniają, że są one kiepskiej jakości i wykrywają koronawirusa tylko u jednego na pięciu zakażonych.
Na ten moment istnieją dane naukowe, które mówią, że testy kasetkowe antygenowe mają bardzo niską skuteczność. Nie znam ani dokumentacji, ani badań testów, które zamierza zamówić rząd, więc nie mam narzędzi do tego, żeby się krytycznie wypowiadać na temat tej decyzji, ale sugeruję daleko idącą ostrożność.
Uważam, że inwestować należy publiczne pieniądze w testy badające przeciwciała IgG i IgM (kasetkowe z przepływem bocznym – immunochromatograficzne) – nawet kosztem tego, że część z nich będzie dawała wyniki fałszywe.
Gdybym bym ministrem zdrowia, to zaleciłbym pilne wykonanie badań pilotażowych, które sprawdziłyby jakość i wiarygodność wszelkich testów kasetkowych. Następnie – zanim wydałbym miliony na zamówienie – upubliczniłbym wyniki tych badań wszystkim lekarzom.
Mamy szczyt pandemii, ale zdaje się, że Polacy sobie trochę odpuścili – a tego dowodzą chociażby obrazki znad polskiego morza. O czym wciąż powinniśmy pamiętać?
Powiedziałbym tak: musimy nauczyć się żyć z tym wirusem, nie możemy wiecznie siedzieć w domach, ale nadal musimy stosować wszystkie rytuały dezynfekcyjne oraz zachowywać dystans społeczny.
Nie oznacza to, że nie możemy się w ogóle spotykać z rodziną czy znajomymi – ale chodzi o to, żeby wszyscy ściśle trzymali się zasad podczas takich spotkań oraz wymagali od siebie nawzajem tych zachowań, a nie wyśmiewali je, bo taki śmiech, to śmiech głupców.
Musimy też pamiętać o tym, by nosić maseczki w sposób prawidłowy, odpowiednio często je zmieniać, nie trzymać ich na brodzie, zasłaniać nos. Jak widzimy człowieka w zasięgu wzroku, to powinniśmy mieć maseczkę.
Jeśli chcemy się spotkać z babcią, która jest w grupie ryzyka, to raczej na powietrzu i niech ma ona na sobie przyłbicę albo maseczkę. To my mamy ją chronić. Powinniśmy zacząć wracać do normalności, ale z zachowaniem ścisłych zasad.
Musimy też wiedzieć, że ofiarami tej epidemii przede wszystkim będą ludzie starzy, chorzy i zaniedbani społecznie. Ale pamiętajmy, że żaden z nas nie ma pewności, czy nic mu nie dolega dodatkowo, bo trochę pół-żartem, pół-serio – stary dowcip lekarski mówi: że pacjenci dzielą się tylko na chorych i niezdiagnozowanych.
Ucząc się dobrych nawyków w czasach pandemii lepiej przygotujemy się na ewentualne uderzenie tego wirusa jesienią...
Tak, chociaż nie wiemy, czy i na jaką skalę będzie miało to miejsce. Trzeba mieć świadomość, że podobnych infekcji i pandemii będziemy zapewne mieć coraz więcej ze względu na zmiany klimatyczne. I musimy nauczyć się żyć w świecie, gdzie te problemy są codziennością. Nie można jednak dać się zwariować.
Najgorszy jest chaos informacyjny oraz ludzie, którzy używają internetu, żeby wyśmiewać zagrożenia, a nawet twierdzą, że wirus jest wymysłem mediów. Myślę, że taka negacja to reakcja przerażonych brakiem informacji umysłów i temat dla socjologów i psychologów. Rząd jednak powinien powołać instytucję komentującą rzetelnie każdy taki fakenewsowy filmik.
Mój post na Facebooku ostro skrytykował pewien profesor medycyny, który zarzucił mi, że nakręcam panikę i namawiam do bezsensownych testów. To dla mnie niełatwa sytuacja, bo muszę być w zgodzie z własną wiedzą i przekonaniem.
Pomyślałem sobie tak: jeśli ja się mylę – to ludzie być może stracą kilkaset złotych, za co bardzo z góry przepraszam. natomiast jeśli nie jestem w błędzie, to uratują swoich bliskich, szczególnie seniorów.
Jeśli nie myli się ów pan profesor – to ludzie faktycznie oszczędzą kilkaset złotych, ale jeśli jednak się myli – to stracą swoich bliskich. Kto wówczas za to przeprosi? Ja wolę przepraszać za stracone pieniądze niż za stracone zdrowie i życie. Każdy dorosły człowiek musi podjąć własną decyzję.