"Byłyśmy przerażone". Posłanka mówi nam, co zobaczyła w Janowie Podlaskim i pokazuje zdjęcia

Aneta Olender
– Nie pytamy, co one mogą wygrać w tym roku... Zamiast tego cała Polska zastanawia się czy konie przeżyją. To jest skok w jakąś przepaść – mówi posłanka PO i lekarz weterynarii Dorota Niedziela. Razem z Joanną Kluzik-Rostkowską sprawdziła, jak w Janowie Podlaskim dba się o zwierzęta. Jej zdaniem słowo "dramat" to za mało, aby oddać to, co stało się z legendarną stadniną. Parlamentarzystka pokazała nam zdjęcia.
Parlamentarzystki Dorota Niedziela i Joanna Kluzik-Rostkowska pojechały do stadniny w Janowie na interwencję poselską. Fot. Dorota Niedziela
Co zobaczyła pani na miejscu?

Umówiłyśmy się z prezesem, który oprowadzał nas po całej stadninie. Naszym celem było zobaczenie hodowli bydła, ponieważ uzyskałyśmy informacje dotyczące jego stanu, krytyczny raport z ubiegłego roku.

Poszłyśmy jednak także do koni. Sprawdziłyśmy wszystkie stajnie, wszystkie boksy. Większość z boksów była już wyczyszczona, ale kilka nadal się tego nie doczekało. Pracownicy mówili nam, że niektóre nie były czyszczone od sierpnia ubiegłego roku nawet przez pięć miesięcy. Obornika było naprawdę bardzo dużo. Nie wymieniano go, tylko podsypywano.
Fot. Dorota Niedziela
Co było najbardziej szokujące?


To, co nas najbardziej zszokowało, to to, że nie było podstawowej obsługi pielęgnacyjnej tych koni. Chodzi choćby o struganie kopyt, o czyszczenie boksów zwierząt. Oczywiście kiedy my tam przyjechałyśmy, to część boksów koni była już wyczyszczona, ale opowiadano nam, jak wyglądały wcześniej.

O skali zaniedbania mówi liczba kowali, którzy non stop tam pracują. Sześć osób nadrabia cały ten stracony czas. Fachowcy, którzy byli na miejscu, których sprowadził nowy prezes, mówią, że pewnych zmian ortopedycznych nie da się odwrócić. Jeśli noga się inaczej układa, to pojawiają się zmiany ortopedyczne i przykurcze mięśniowe.

Chodzi głównie o młodzież, bo w przypadku starszych koni jest to niewygodne, ale nie powoduje aż takich zmian, które są niebezpieczne.

Specjaliści mówili tez, że konie były wychudzone. Jeśli dostawały taki owies o którym pisano – my tego owsa już nie widziałyśmy, ale z relacji i z wcześniejszego sprawozdania wynika, że nie nadawało się ono do podawania zwierzętom – to musiały być w gorszej kondycji. Natomiast jeżeli da się koniom dobrej jakości owies i siano, to ich stan może się poprawić w ciągu 2, 3 tygodni.

I teraz takie jest?

Owszem teraz jest tam dobrej jakości owies i pachnące siano, ale to się zmieniło, gdy na stanowisko pełniącego obowiązki prezesa stadniny w Janowie powołano Marka Gawlika, a to stało się na początku kwietnia.

Spotkaliśmy też na miejscu ośmiu lekarzy weterynarii przedstawicieli Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, którzy robią audyt. Prezes Gawlik zlecił im badanie wszystkich zwierząt, wszystkich koni i wszystkich krów. Audyt otwarcia jest tak naprawdę w jego interesie, żeby wszystkie te zaniedbania i dramatyczna sytuacja nie trafiły na jego konto.
Fot. Dorota Niedziela
Wcześniej zabrakło jakiejkolwiek troski o zwierzęta?

Wszyscy staliśmy tam osłupiali, łącznie z ludźmi, którzy przeprowadzali audyt. Mówimy o jakiejś niezrozumiałej logice związanej z oszczędzaniem, bo oszczędności w stadninie powodowały ogromne straty finansowe.

Najgorsze jest jednak to, że zabrakło wrażliwości w stosunku do zwierząt. Każdy rolnik, każdy hodowca, wie, że zwierzę jest jego swego rodzaju żywicielem, dlatego traktuje je bardzo dobrze. Prosta zasada, skoro jestem związany ze zwierzętami, to minimalna wrażliwość nie pozwalam zrobić im krzywdy.

Ważną rzeczą dla konia jest jego paszport, czyli taka książeczka zdrowia połączona z dowodem osobistym. Wszystko, co się z nim dzieje jest tam odnotowywane, zabiegi sanitarne, odrobaczanie itd. W Janowie ponad 150 koni nie miało takiego dokumentu. Dla kogoś, kto prowadzi hodowlę jest to rzeczą niepojętą. Świadczy to o tym, że nikt nad tym nie panował i nie da się teraz udowodnić czy konie były szczepione. Śmiem twierdzić, że z powodu oszczędności o wiele rzeczy nie zadbano.

To, co zobaczyłyśmy z posłanką Kluzik-Rostkowską, to zwyczajna bezduszność. Najgorsze jest to, że ta bezduszność dotyczy także działania pracowników. Nikt nie ma ochoty czegokolwiek tam robić. Nikt nie reaguje na to, że padają cielęta. Nikt nie robi nic z tym, że chorują krowy. Jakość mleka jest bardzo zła, stąd bardzo niskie jego ceny.
Fot. Dorota Niedziela
Co z bydłem? Zeszłoroczna kontrola pokazała, że to właśnie tutaj jest najwięcej zaniedbań.

Kontrola doraźna rozpoczęła się w 23 maja 2019 roku, a sprawozdanie z tej komisji jest z 31 maja. W 14 punktach pokazano, że dzieje się tam dramat. W przypadku bydła mówimy choćby o bardzo złej sytuacji z karmą. Krowy są karmione kiszonką, która była źle zabezpieczona i która była zgniła.

W jednym z punktów sprawozdania czytamy, że sianokiszonka w silosie organoleptycznie przypomina obornik. Czyli już w 2019 roku w maju była mowa o złej jakości karmy dla zwierząt i nikt z tym niczego nie zrobił. Po roku jest jeszcze gorzej.

Zwierzęta oczywiście są brudne, a główny zootechnik, który jest za to odpowiedzialny zachowuje się tak, jakby był średnio zainteresowany całą sytuacją. Jego główną odpowiedzią było to, że tak po prostu jest, że on po 17 nie pracuje.

To jest przerażające. Tam jest 600 krów mlecznych, które są zapładniane, które rodzą... dramatyczna sytuacja. Cielęta w cielętnikach powinny mieć sucho, bo to są młode wrażliwe organizmy, ale u tych w Janowie jest mokro.

Widać ewidentnie biegunkowe, pokasłujące zwierzęta. Dla każdego fachowca, który zna się na zwierzętach jest to bardzo niepokojąca sytuacja, bo najgorszymi schorzeniami u cieląt są właśnie biegunki i zapalenia płuc. Okazało się też, że upadki cieląt wynoszą ponad 15 proc. Taki hodowca powinien zlikwidować hodowlę, bo to nie ma sensu i zwierzęta narażone są na cierpienie.

Poza tym, jeśli hodowla prowadzona jest nawet nie wzorowo, ale poprawnie, to okres wycieleniowy w normalnych warunkach trwa około 320 dni, a tam trwa 560. Widać, że nikt się tym nie zajmuje. Problem z płodnością prawdopodobnie wynika z tego, że są one źle karmione i zaniedbane. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze skomplikowany temat paratuberkulozy.
Fot. Dorota Niedziela
O tej chorobie mówi się, że jest "cichym zabójcą bydła"?

Tak, a w Janowie Podlaskim stado jest zarażone paratuberkulozą od dawna. Wskazywaną zasadą postępowania w takiej sytuacji jest coroczne badanie zwierząt i znakowanie chorych i albo wybrakowanie , albo obserwacja. Jeżeli są gorsze wyniki i objawy kliniczne , to bydło usuwa się, bo ono zaraża inne zwierzęta.

Poprzedni prezes, Grzegorz Czochański, zaprzestał tych badań w 2018 roku. Powoływał się na wskazania lekarskie, co było tylko i wyłącznie jego interpretacją zapisów i absolutnym błędem. Było zero jakichkolwiek planów dotyczących zwalczania choroby.

Widać, że od sierpnia, kiedy prezes z wielkimi trudami uzyskał absolutorium – został na siłę przepchnięty kolanem – i przyjęto jego sprawozdanie, które było zresztą odrzucane kilka razy z negatywnymi opiniami, Czochański doszedł chyba do wniosku, że nic nie będzie już robił i generalnie zaczęła się w stadninie dramatyczna sytuacja.

Bydło miało poprawić rentowność stadniny?

Stado liczące 600 sztuk krów miało stanowić drugą nogę stadniny. A dziś mówimy o tym, że w wielu przypadkach doszło do podklinicznego zapalenia wymion, które jest spowodowane brudem. Tego nikt nie leczy i nikt nie sprawdza.

Praca hodowlana jest pracą długoletnią, pracą fachowców wybierających, najlepsze źrebięta. W gorszych momentach hodowli koni, to właśnie poprawnie zorganizowane stado krów powinno stanowić wsparcie, na którym się zarabia.
Fot. Dorota Niedziela
Wygląda na to, że w Janowie Podlaskim dobrze nie jest zorganizowane ani jedni, ani drugie.

Wychodzi na to, że zniszczono markę. Kupcy stracili zaufanie do Janowa więc nie kupują koni, dlatego też ich cena spadła. Poza tym tych koni się nie wystawia, a ich wartość zależy od tego, jakie wygrają nagrody, gdzie są uznawane, jakie medale otrzymują .

Jeżeli w tym obszarze się poległo, to logicznym jest, że prezes, aby zadbać o finanse, powinien dbać też o stado bydła, które pomoże sprawić, że stadnina nie będzie miała takich strat. Z raportów, które widziałam, wynika, że w 2018 roku dokupiono nawet 85 drogich, wysokomlecznych krów. Miały one polepszyć wyniki, ale co z tego jeżeli prezes wprowadził je do obory, w której nikt nie dba o podstawowe zasady.

O konkursach raczej ciężko teraz mówić?

Taka konkluzja nasunęła mi się po 4 godzinach pobytu w stadninie. Byłyśmy coraz bardziej przerażone tym, co widzimy. Wtedy też zaczęłam myśleć, że określenia "dramat", "upadek", nie oddają tego, czym stała się stadnina w Janowie Podlaskim.

Wcześniej, co roku, czekaliśmy na informację, jakie nagrody zdobędą konie janowskie, czy będą najwyrzsze tytułyi nagrody Europy, czy może świata. We wszystkich możliwych światowych imprezach dotyczących koni arabskich zawsze gdzieś w najwyższej stawce były konie z Janowa albo z Michałowa.

Dziś rozmawiamy o tym, kto ma wywieźć obornik, kto czyści boksy i o tym, jak pomóc zwierzętom. Nie pytamy, co one mogą wygrać w tym roku... Zamiast tego cała Polska zastanawia się czy konie przeżyją. To jest skok w jakąś przepaść. Nie ma słów określających to, co się tam wydarzyło.
Fot. Dorota Niedziela
Ministerstwo rolnictwa na pytania dziennikarzy odpowiada, że dziś opieka jest dobra, że pasze są wysokiej jakości.

Widziałam odpowiedź ministerstwa, że będzie program naprawczy. Zastanawiam się jednak nad pewną kwestią, mam trzy opinie programu naprawczego na lata 2019-2021 sporządzonego w 2018 roku, każda z nich jest druzgocąca. Każda określa program naprawczy, jako absolutnie niewystarczający, są w nich rekomendacje, żeby go odrzucić. Nikt nie odpowiada za to, co stało się ze stadniną.

Były prezes trafił do KOWR, któremu stadnina podlega...

Tak, on w ogóle z KOWR-u się wywodzi. Kiedyś wyrzucono go z Agencji Nieruchomości Rolnej, później wrócił tam, gdy utworzono KOWR, dlatego, kiedy przestał być prezesem, wrócił do tej pracy.

Wydaje mi się, że stanowisko dyrektorskie, związane z wspieraniem rolnictwa, dla człowieka, który przez dwa lata doprowadził do takie sytuacji w stadninie, jest jakimś nieporozumieniem. Rozumiem, że są jakieś procedury i on musi wróci do KOWR-u, ale nie widzę też żadnej chęci wyciągnięcia odpowiedzialności.

Nie kto inny, tylko prezes Czochański jest odpowiedzialny za to, co się stało. Nie kto inny niż prezes KOWR-u, pan Pięta, jest odpowiedzialny za sytuację w Janowie Podlaskim, bo na to, co wyprawiał prezes, musiała być zgoda kierownictwa KOWR-u.

KOWR przeprowadzał tam kontrolę, więc wiedział o nieprawidłowościach. Co więcej, sprawozdania z kontroli trafiały na biurko ministra. Nic nie zostało zrobione.

Czytaj więcej: "Patrzę na obracanie wszystkiego w ruinę". Były szef stadniny w Janowie przerywa milczenie