Nie wiesz, co to strach, dopóki nie zostaniesz rodzicem. To paraliżujące uczucie można przewalczyć

Anna Dydzik. Artykuł Sponsorowany
Wiedziałam, że tą decyzją zmieniam całe swoje dotychczasowe życie. Odtąd już nic nie miało być tak, jak było. Zawsze twardo stąpałam po ziemi. Byłam kobietą z zasadami. Kilka zdarzeń z przeszłości sprawiło, że często nie kierowałam się sentymentem. Życie pokazało mi, że mięczaki nie mają prawa bytu - albo zaczniesz walczyć o swoje, albo przepadniesz w tłumie. Więc się dostosowałam. Plan na życie i do przodu!
123rf/Tatyana Tomsickova
Artykuł powstał w ramach cyklu #ODPOWIEDZIALNI
W tym planie miałam macierzyństwo. Szczęśliwie zaszłam szybko w ciążę, szczęśliwie paradowałam z wielkim brzuchem, a potem przyszedł kres. W ciągu jednego dnia z ogarniętej i pewnej siebie kobiety stałam się wystraszoną małą dziewczynką, której powierzono bardzo ważne zadanie. Wiedziałam, że jeśli zawiodę i nie wykonam tego zadania należycie, będę przegraną.

Nie rozumiałam sama siebie, własnych myśli, tego ciągłego... strachu, który się we mnie narodził. Najpierw o życie tej małej istoty, a potem już o wszystko. Nie spałam, nie jadłam, musiałam czuwać. Wpatrywałam się w to małe ciałko i liczyłam oddechy. Sprawdzałam milion razy monitor oddechu, czy na pewno działa i jest dobrze podłączony. Dotarła do mnie brutalna prawda, że oto powołałam do życia nowego człowieka, który absolutnie i kompletnie jest zależny ode mnie w każdej dziedzinie życia. Myśl o tej odpowiedzialności nie dawała mi spokoju.

Wypuszczanie spod klosza

Choć w pewnym stopniu przyzwyczaiłam się do tego stanu i nie odbierałam go już tak negatywnie, strach pozostał. Na zawsze. Czy się najada? Dlaczego tak płacze, pewnie jest głodne? Ostatnio nie przybrało na wadze. Czy ja głodzę własne dziecko, nie wiedząc o tym? Dlaczego gorączkuje? Ząbki wychodzą? A może to coś poważniejszego?

Kiedy zaczynała chodzić, ja też chodziłam… po ścianach. Najchętniej owinęłabym ją folią bąbelkową, żeby tylko nigdzie nie upadła. Przecież może uderzyć się w głowę, zrobić sobie krzywdę. I nie chciałam wychodzić na przewrażliwioną matkę, więc stałam cichutko z boku, a wewnątrz krzyczałam z całych sił: UWAŻAJ! Miałam wrażenie, że dopóki jest pod moją opieką, to nic jej nie grozi, że takie trzymanie pod kloszem jest bezpieczniejsze. Tylko dla kogo? Dla niej czy dla mnie? Jak bardzo się wtedy myliłam...

Kiedy moje pierworodne dziecko poszło do przedszkola, nastąpiło chyba apogeum swojego lęku. Ten dzień zapamiętam na zawsze. Odwiozłam ją do placówki (wcześniej przygotowując na ten wielki moment siebie i dziecko), wsiadłam do samochodu i się rozpłakałam. Nie chodziło tylko o to, że od dziś nie będziemy już tylko we dwie (choć bardzo pragnęłam już „wolności”), że ktoś inny przejmie nad nią opiekę na kilka godzin, ale przede wszystkim o to, czy będzie tam miała należytą opiekę. Czy nauczycielka jest w stanie przypilnować taką gromadkę? A jeśli się skaleczy, uderzy, ktoś inny zrobi jej krzywdę?

Oto, jak stałam się "ciapą"

I gdzie się podziała ta twarda kobieta sprzed porodu? Dlaczego nagle zamieniłam się w taką „ciapę”, która boi się zrobić kolejny krok? Musiało sporo czasu minąć, nim zrozumiałam, że to normalne. Że nie tylko ja, jako matka, jestem tak przewrażliwiona na punkcie własnego dziecka. Chcę dla niego wszystkiego, co najlepsze, boję się o jego życie i zdrowie, martwię się tym, że przyjdzie moment, w którym nie będę w stanie mu pomóc, bo zwyczajnie nie będzie mnie obok. Pierwsza szkolna wycieczka, złamane serce, poznanie uczucia porażki, zawodu na kimś, zazdrości, smutku. To wszystko od początku przeżywane jest nie tylko przez samo dziecko. Przeżywamy to razem.

Dobra wiadomość jest taka, że można sobie z tym poradzić. To nie jest tak, że strach będzie nami kierował albo że to właśnie on będzie nam wyznaczał tor życia. Strach jest przecież częścią pięknej miłości.

Tylko wtedy, gdy kochamy, martwimy się o drugą osobę. Tak właśnie sobie to tłumaczyłam. Zaczęłam oswajać ten własny lęk, a z czasem okazał się dobrym doradcą. Wiedziałam, że wszystkie emocje muszą być w granicach rozsądku. Podzieliłam się tymi obawami z najbliższymi osobami: mężem, mamą i siostrami. Szczera rozmowa i wsparcie z ich strony pomogły mi zrozumieć, że nic złego się ze mną nie dzieje...

Jeśli Ty czujesz, że nadmiar negatywnych emocji ma wpływ na Twoje życie, że kieruje Tobą i nie daje normalnie funkcjonować - to pamiętaj, że żadnym wstydem jest prosić o pomoc. Porozmawiaj z kimś bliskim albo inną mamą. Śmiem twierdzić, że większość z nich czuje to samo. Jeśli wyrzucenie z siebie tych emocji nie pomoże, poszukaj profesjonalnego wsparcia. Coraz więcej osób korzysta z pomocy psychologów i dzięki temu zaczyna stawać na nogi. Buduje swoje życie (a także macierzyństwo) od podstaw. To przecież wspaniałe, mieć możliwość takiego wsparcia i móc naprawiać swoje błędy.

Dziś już wiem też, że są w Polsce firmy ubezpieczeniowe oferujące specjalne ubezpieczenia dla matek i ich dzieci. Co dla mnie najważniejsze, w ramach takiego ubezpieczenia dostaje się m.in. dostęp do rozmów z psychologiem. To duże wsparcie na wypadek jakiegoś kryzysu i zamierzam skorzystać z takiej polisy, zwłaszcza ze względu na tę infolinię z psychologiem „na wyciągnięcie ręki”.

Nie ma ludzi perfekcyjnych. Idealne są zdjęcia w gazetach i na portalach społecznościowych. W życiu jest inaczej, co wcale nie oznacza, że jest gorzej. Ale to właśnie od nas i naszej postawy zależy, jakich barw użyjemy malując własne macierzyństwo.

ANNA DYDZIK


Blogerka (nieperfekcyjnamama.pl), autorka książek, mama trzech dziewczynek (w tym bliźniaczek), Kobieta Sukcesu Opolszczyzny 2016, jedna z najbardziej wpływowych blogerek 2019 r. Jej blog jest nagradzany i wyróżniany w wielu konkursach. Prelegentka na konferencjach dla twórców internetowych. Jej motto: „Nie musi być perfekcyjnie, by było fajnie”.

Natężenie matczynego lęku wcale nie maleje przy kolejnych pociechach. Za każdym razem czuje się to samo. Nagłe: „Mamo! Szybko!” powoduje wrażenia zatrzymania akcji mojego serca. A potem okazuje się, że dziecko znalazło ślimaka i koniecznie musiałam go zobaczyć. A w mojej głowie przewijały się już obrazy jak z horroru. Każdy nagły płacz, gdy nie mam dziecka w zasięgu wzroku, powoduje, że sztywnieję. Zaakceptowanie tego stanu przynosi niejako uwolnienie się z niego. Tak już jest. Tak się dzieje, bo kochamy, bo się troszczymy, bo zawsze chcemy jak najlepiej dla bliskich nam osób.

Perfekcyjnie nieperfekcyjna

Dziś nie brakuje mi już tej twardej kobiety. Pożegnałam ją na zawsze. Teraz dmucham na obolały paluszek, przytulam do snu dłużej niż to konieczne, zbieram z dziećmi polne kwiaty, zawsze uważając na pszczoły, wyciągam drzazgę z małego paluszka najdelikatniej jak to możliwe, myjąc małą główkę, uważam na pianę, by nie wpadła do oczu i wciąż powtarzam „wszystko będzie dobrze”.

Bo wiem, że będzie. I choć martwię się kolejnym dniem, kolejnym etapem w życiu moich córek, kolejnymi nowymi emocjami i zdarzeniami, jakie przyjdzie im przeżyć, to wiem, że nie uwolnię się od zmartwień z miłości. Nawet kiedy będą już dorosłe i samodzielne. Bo taka rola matki: martwić się i kochać. Całym sercem.

Artykuł sponsorowany