Tadeusz Baranowski: legenda polskiego komiksu o cenzurze PRL i machnięciu ręką na karierę zachodnią

Michał Jośko
Jeżeli twoje dzieciństwo przypadło na okres komunizmu, po prostu nie możesz nie znać komiksów "Skąd się bierze woda sodowa i nie tylko", "Na co dybie w wielorybie czubek nosa eskimosa", "Antresolka profesorka Nerwosolka", "Podróż smokiem Diplodokiem", "Porady Praktycznego Pana" i "W pustyni i w paszczy", tudzież postaci takich jak Orient Men, ciotka Fru-Bęc, Bąbelek i Kudłaczek, Jagrys, Tygrys i Ongrys, Lord Hokus-Pokus czy też wampiry Szlurp i Burp.
Tadeusz Baranowski Fot. archiwum własne
To zaledwie niewielka część dokonań tego urodzonego w roku 1945 rysownika i scenarzysty, którego absurdalno-błyskotliwe poczucie humoru ubarwiało życie milionom młodych Polaków wychowujących się w PRL-owskiej szarzyźnie, wpływając również na nasz język.

Dziś Tadeusz Baranowski zajmuje się głównie tworzeniem abstrakcyjnych dzieł sztuki, rozwijając autorską technikę będącą połączeniem obrazu z płaskorzeźbą. Wywiady? Artysta podchodzi do nich w sposób zdystansowany. Cóż, nie raz czytał swoje wypowiedzi ze zdziwieniem, tak zostały przeinaczone... "Ależ wodzu, co wódz?!" Może jednak spróbujemy"?
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Halo, halo, czy połączyłem się ze Światowym Centrum Komiksu we wsi Olbrachtówko koło Susza?


Muszę powiedzieć, że Światowe Centrum Komiksu zmieniło siedzibę i mieści się w małej miejscowości pod Warszawą, nieopodal Jaktorowa. Prawdą jest jednak, że w jednym z trudnych okresów życia postanowiłem uciec z Warszawy i osiąść na Mazurach, czyli w miejscu, o którym marzyłem od dawna. Mieszkałem tam sześć lat, rysując, malując i fotografując. To były piękne dni w cudownych okolicznościach przyrody.Teraz skupiam się głównie na działalności malarskiej. 

Zresztą od takiej właśnie twórczości zaczynałem – w roku 1969 zdobyłem dyplom stołecznej Akademii Sztuk Pięknych, stając się wykształconym artystą malarzem. Przez parę kolejnych lat wystawiałem swoje prace na rozmaitych wystawach, m. in. w Zachęcie, zapowiadając się świetnie.

Jednak tzw. prawdziwe życie sprawiło, że musiałem szukać lepszego pomysłu na zarabianie pieniędzy. Okazało się, że słuszne były przestrogi ojca, który odradzał mi studia na ASP; podkreślał, że to naprawdę ciężki kawałek chleba. 

Aby związać koniec z końcem, zająłem się typografią współpracując z rozmaitymi tygodnikami i miesięcznikami, np. z "Przyjaciółką", dla której tworzyłem czarno-białe rysuneczki już na studiach. Później, w roku 1973 zabłądziłem do "Świata Młodych", gdzie stworzyłem całkowicie nowy layout kolorowych wydań tej gazety dla nastolatków.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
A kiedy w głowie zaczęła świtać myśl "chcę tworzyć komiksy"?

Interesowałem się nimi bardzo mocno już od dziecka. W latach 50. dostęp do takich rzeczy był niemal zerowy, człowiek szukał desperacko historyjek obrazkowych w gazetach lokalnych, od czasu do czasu ktoś przywiózł do Lublina, w którym się wychowywałem, jakieś czasopismo z warszawskiego MPiK-u. Wycinałem je i kopiowałem, choć jeszcze przez wiele lat nie pomyślałem o komiksie jako czymś, z czym zwiążę się zawodowo. 

Wie pan, dorastałem w domu z tradycjami artystycznymi, wspomniany już ojciec był rzeźbiarzem i dyrektorem liceum sztuk plastycznych. A więc cóż mnie otaczało? Albumy ze sztuką renesansową, tudzież innymi dziełami Picassa. 

Komiks jeszcze przez wiele dekad nie miał być traktowany w naszej części świata jako poważna forma ekspresji wizualnej. Jednak, podkreślmy, nie bolało mnie to, ponieważ nigdy nie myślałem nawet o wynoszeniu swoich historyjek obrazkowych do rangi jakiejś wielkiej sztuki – tworzyłem je wyłącznie dlatego, że mnie to po prostu bawiło, naprawdę to lubiłem.   

Nad Wisłą symboliczny przełom w "poważnym" postrzeganiu komiksu nastąpił dopiero w roku 2007, gdy pan, Henryk "Papcio Chmiel" Chmielewski oraz Janusz Christa zostaliście kawalerami medalu Gloria Artis. Jednak już władze PRL-owskie pod pewnymi względami doceniały komiks...

... nader chętnie wykorzystując go do celów propagandowych. Nawiasem mówiąc, nie było to specyfiką wyłącznie tamtego okresu, przecież w podobny sposób używa się go do dziś... No, ale wracając do komunistów: już w latach 60. zaczęli zlecać tworzenie rozmaitych "komiksów ideologicznych" w stylu przygód dzielnego milicjanta, kapitana Żbika, tudzież opowieści o sukcesach naszych piłkarzy, przyjaźni polsko-sowieckiej albo dzieła historyczne, dotyczące liczonej w setkach lat walki ze złymi Germańcami

W tego rodzaju działalność zaangażowała się spora grupa utalentowanych postaci, takich jak Grzegorz Rosiński albo Bogusław Polch. Kochali komiks i chcieli rysować go za wszelką cenę. Ja zawsze byłem zbyt niepokorny, żeby pójść na takie rzeczy.

Były różne naciski, pojawiały się propozycje tworzenia ideologicznie słusznych, jednak odmawiałem. Zdecydowanie bardziej wolałem robić to, co naprawdę czuję, przy okazji robiąc sobie żarty z tych wszystkich rysowników i scenarzystów, którzy do komiksu podchodzili w sposób śmiertelnie poważny.

Mówię tutaj również o twórcach zachodnich, którzy uznawali, że do historyjek trzeba koniecznie wciskać jakiś głęboki przekaz, uprawiać zaawansowane moralizatorstwo i patos. Ja chciałem działać inaczej, to właśnie dlatego niemal wszystkie moje postaci to antybohaterowie; kpiłem sobie z Supermana i jemu podobnych, podchodziłem do swojej działalności na luzie.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
No ale przecież pańskie zeszyty to nie tylko niefrasobliwe, absurdalne żarty, przy których rechotały dzieci i młodzież. Wgryzając się w te komiksy głębiej, można znaleźć spore pokłady krytyki pod adresem realiów komunistycznych. Miał pan kiedykolwiek problemy z cenzurą?

Zaznaczmy wyraźnie: w przeciwieństwie do niektórych kolegów po fachu nie chcę pozować na jakiegoś herosa opozycji, któremu chodziło wyłącznie o bezkompromisową walkę z systemem. Po prostu, żyłem w takich, a nie innych realiach i gdy pewne rzeczy mnie uwierały, odnosiłem się do nich, czasami robiąc to nawet w sposób podświadomy.

Przecież to, co tworzymy, nie bierze się z powietrza; zawsze jest zakorzenione w tym, co nas otacza. Nic więc dziwnego, że przez moją twórczość przewijają się rozmaite purnonsensy, w których można dostrzec odniesienia do Polski Ludowej. Co i ciekawe, i bolesne, część z nich jest aktualna również dziś, co niezbyt dobrze świadczy o sytuacji w naszym kraju.

Wracając do pańskiego pytania: PRL-owscy cenzorzy, ku mojemu zdziwieniu, nigdy nie wyłapali w tej twórczości niepokornych, zakazanych myśli. Nie kumali, o co tam właściwie chodzi – widzieli tylko kolorowe obrazki i śmieszne teksty, które miały bawić młodych ludzi, żadnego drugiego dna.

Przed szereg potrafiły natomiast wyjść osoby pełniące w wydawnictwach zupełnie inne funkcje, wykazując się nadgorliwością, która mogłyby zawstydzić nawet komunistyczną cenzurę. Pamiętam chociażby sytuację następującą: narysowałem historyjkę o świniach, w której – rzeczywiście – przemyciłem pewne niepokorne treści. 

Choć ten ukryty przekaz nie został wyłapany, rzecz i tak nie poszła do druku wskutek interwencji pewnej pani korektorki (która, zaznaczmy, po latach pozowała na osobę walczącą w pierwszych szeregach z komuną). Powód? "Rynek zmaga się z przejściowymi problemami z dostępnością mięsa, tak więc jakiekolwiek odniesienia do wieprzowiny są mocno niewskazane".

Jak często stosował pan autocenzurę, odrzucając tematy, o których z góry wiedział, że są niewskazane?

Nigdy. Człowiek musi posiadać kręgosłup moralny i robić to, co uważa za słuszne. Nie mówię tutaj wyłącznie o łaszeniu się do komunistów, lecz i kwestiach materialnych. Wielu artystów tematykę albo sposób rysowania uzależnia od tego, co się najlepiej sprzeda, na czym można zarobić najwięcej. 

Bardzo często usprawiedliwiają się tym, że przecież mają na utrzymaniu rodziny, że czasy są ciężkie itp. Staram się ich zrozumieć, choć takie tłumaczenia nie za bardzo do mnie trafiają. Przecież w ten sposób można mówić zawsze – nawet dziś, gdy czasy są pod wieloma względami cięższe, niż parę dekad temu.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Są twórcy tak zabawni, że w ich kontekście pada pytanie "co trzeba brać, aby wpadać na tak odjechane pomysły"?! Gdzie leżą źródła poczucia humoru Tadeusza Baranowskiego, czy była to forma samoobrony przed szarą, niezbyt wesołą rzeczywistością?

Zasadniczo jestem człowiekiem mocno depresyjnym, a takie osoby – paradoksalnie – bardzo często mają świetne poczucie humoru, bo podchodzą i do siebie, i do całego świata z dużym dystansem. Zwłaszcza żyjąc w realiach naprawdę niefajnych, naprawdę warto stawiać na śmiech, bo jest czymś, co pozwala nie zwariować.

Pamiętam, jak za Gierka telewizja polska zaczęła emitować – choć w wersji nieco ocenzurowanej – "Latający cyrk Monty Pythona". To był szok! Sprawa niesamowicie wręcz genialna! Bardzo spodobało mi się to operowanie absurdalnym poczuciem humoru, czyli czymś, co kocham "od zawsze". Kojarzy pan z internetu arcydzieła malarstwa, do których ktoś dopisuje żartobliwe dialogi?

Chodzi o facebookowe "Sztuczne Fiołki"?

Tak, podobne rzeczy robiłem już jako chłopiec. Z upodobaniem sięgałem chociażby po albumy wydane jeszcze w Trzeciej Rzeszy, które walały się po domu. Przerabiałem zawarte na ich kartach kolorowe obrazki, sławiące wielkie wyczyny Wehrmachtu, dorysowując dymki z żartobliwymi dialogami.

Wie pan, moja rodzina przeszła naprawdę wiele – z okolic Lwowa została przeniesiona pod Zamość, była też więziona na Majdanku. Przerabianie podobizn niemieckich żołnierzy, ośmieszanie ich, było świetnym sposobem na odczarowanie zła. Śmiech to rewelacyjna metoda na poskramianie lęku i ucieczkę przed niefajnymi realiami.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
W roku 1984, na zaproszenie Grzegorza Rosińskiego, wyjechał pan do Belgii, czyli znalazł się w realiach znacznie bardziej kolorowych, niż Polska Rzeczpospolita Ludowa. Dlaczego kariera na zachodzie nie wypaliła?

Mówiąc najkrócej: znów chodziło o moją niepokorną naturę. Grzegorz, z którym się przyjaźniłem, wyjechał do Brukseli po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. W ciągu tych paru lat zyskał już na zachodzie świetną renomę i miał mnóstwo zleceń, z którymi najzwyczajniej w świecie nie wyrabiał. Zaprosił mnie do siebie i tak zaczęła się trwająca rok współpraca.

Pomagałem mu przy tzw. blaudrukach, czyli kolorowaniu plansz, co przed erą komputerów było robotą upiornie wręcz czasochłonną. Wspierałem go nie tylko przy Thorgalach, lecz także cyklu "Hans". W tym miejscu mała ciekawostka: gdy owe komiksy miały ukazać się nad Wisłą, trzeba było zmienić imię głównego bohatera, które zbyt mocno kojarzyło się z Niemcami. Tak więc podsunąłem Grzegorzowi Yansa, no i tak już zostało.

W pewnym momencie postanowiłem zrobić coś więcej, tak więc w wolnym czasie przerobiłem epizod z profesorka Nerwosolka i zaniosłem go do redakcji legendarnego "Tintina" i następnego dnia dowiedziałem się, że... jest już przygotowana dla mnie umowa.

Moje rzeczy zaczęły ukazywać się na łamach tego magazynu, w sumie wydrukowali kilkadziesiąt plansz. Jednak wciąż trzeba było zmagać się z tłumaczeniem moich dymków, nikt nie dawał sobie rady z właściwym przekładem tych absurdalnych tekstów na francuski. Przez jakiś czas pomagał mi w tej kwestii Mateusz Żuławski, brat słynnego reżysera, jednak później zaczęło mu brakować czasu i sprawa się rypła.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Do tego doszło zamieszanie kolejne: pewnego razu, siedząc w domu Grześka Rosińskiego, stworzyłem sześć plansz, które były parodią Thorgala – chodziło o zabawną przeróbkę, w której moje wampiry kąsają jego superbohatera z kosmosu. Później zaniosłem ten żart do "Tintina", którego redaktor naczelny zaczął zachwycać się tym, że rysuję jak ten słynny Rosiński.

Na nic zdały się moje tłumaczenia, że czym innym jest jednorazowe skopiowanie stylu danego artysty, a czym innym tworzenie w podobnej manierze rzeczy własnych, autorskich. Zacząłem mu wyjaśniać, że drugiej z tych rzeczy po prostu nie potrafię, że tak naprawdę jestem amatorem, żaden ze mnie wybitny plastyk. Jednak on się uparł, naciskając, że mam zrobić "kolejnego Thorgala". 

Summa summarum zostałem postawiony w takiej sytuacji: o niewdzięczny i butny Polaku, albo zaczniesz tworzyć tak, jak chcemy, albo zamkną się przed tobą wszystkie drzwi. No i co mógł zrobić człowiek tak uparty, jak ja? Machnąć ręką na tę całą karierę zachodnią... Nie zamierzałem zmieniać swojego podejścia do tworzenia komiksów, czyli tego, że chcę robić to, co czuję, a nie to, czego wymagają inni.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Przejdźmy do sytuacji w Polsce po roku 1989. Zaczęło się nowe, które dla wielu artystów wcale nie oznaczało lepszego...

Tak właśnie było w moim przypadku. Wejście w realia kapitalistyczne było naprawdę twardym lądowaniem. Wie pan, wcześniej znalazłem swoje miejsce w świecie komiksu, robiłem swoje, a ludzie to doceniali. W nowej rzeczywistości pojawiły się problemy takie jak chociażby masowe drukowanie komiksów na tanich licencjach zachodnich. 

Rynek zaczął przyzwyczajać się do myślenia na zasadzie: jeżeli za równowartość 800 dolarów można kupić prawa do wydawania jakiegoś starego tytułu zachodniego, to podobne kwoty zaczniemy oferować twórcom polskim. Jednak pamiętajmy, że stworzenie nowego albumu to nierzadko dwa, trzy lata pracy, tak więc jakby nie liczyć, nie dało się z tego wyżyć.

To właśnie dlatego tak wielu wybitnych rysowników zakończyło swe kariery w latach 90. Ja po prostu zwolniłem, stałem sobie z boku. Raz na jakiś czas mój zeszyt wydała Kultura Gniewu albo Egmont, jednak wszystko to było raczej wegetacją; miałem świadomość, że czasy, w których za moją pracę dostawałem godziwe wynagrodzenie, minęły.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Jednak w pewnym momencie ta sytuacja zaczęła się zmieniać...

Przypomniano sobie o mnie sześć lat temu, po czym okazało się, że... te komiksy sprzedają się świetnie. Od tamtego czasu wznowienia rozeszły się w jakichś 35 albo 40 tysiącach egzemplarzy. Owszem, w czasach PRL-u liczby były znacznie bardziej imponujące, jednak dziś takie nakłady są naprawdę świetnym wynikiem. Nie tylko jak na realia polskie, gdyż podobne wyniki niełatwo osiągnąć nawet na rynku francuskim.

Zaznaczmy, że wszystko to nie odwróciło sytuacji o 180 stopni, bo wydawnictwa nie walą do mnie drzwiami i oknami. Do nikogo nie mam pretensji, cóż – wciąż znacznie łatwiej zarabiać na licencjach kupowanych za grosze na zachodzie, tak więc nikt nie będzie mi płacił jakichś bajońskich sum za tytuły premierowe.

Działam sobie na spokojnie; w ciągu ostatnich trzech lat, w przerwach pomiędzy tworzeniem kolejnych obrazów, narysowałem nowy zeszyt dla dzieci. Leży niemal gotowy, trzeba go tylko pokolorować, może dożyję wydania go...

Na razie wszystko kręci się wokół wspominanych wznowień, którymi interesuje się naprawdę spora rzesza Polaków oraz aukcji. Ludzie wychowani na mojej twórczości dziś są dorośli i chętnie kupują plansze z komiksów, do których mają wielki sentyment.

Doprowadziło to do sytuacji, w której moje rysunki osiągają zaskakująco wysokie ceny. Na przykład wczoraj dowiedziałem się, że pewien kolekcjoner, któremu trzy lata temu zrobiłem obrazek na zamówienie, biorąc za to 1500 zł, sprzedał go na aukcji w Desie za 8500 zł.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Na ile ten boom na komiksy Tadeusza Baranowskiego przekłada się na działalność malarską?  

Widzi pan, jestem po nieudanej operacji kręgosłupa, z ciągłym zagrożeniem paraliżem. Tak więc, zaciskam zęby i nieustannie tworzę, chociaż w Polsce nie ma specjalnego zainteresowania moim malarstwem. Pojawiały się rozmaite propozycje z zagranicy – czy to z Nowego Jorku, czy Chin – którym, ze względu na moją obecną fizyczność, nie mogę niestety podołać.

Nie trafiłem na człowieka, który zająłby się promocją mojej sztuki w sposób profesjonalny, a sam po prostu nie zdołam latać w tym celu po różnych kontynentach. Nie stać mnie też na zainwestowanie odpowiednio dużych pieniędzy, bez których – nie czarujmy się – wypromowanie malarza w tzw. wielkim świecie, jest niemożliwe. Takie są brutalne realia: artystów, którzy chcą sięgnąć naprawdę wysoko, doi się niemożebnie.

A polskie galerie? Zbyt często ma się w nich do czynienia takim chamstwem, że nie za bardzo silę się na obecność w podobnych miejscach. Zdarza się, że ich właściciele lekceważą artystę, nie potrafią choćby przywitać się, czy powiedzieć "dzień dobry". Nie mam zdrowia, czasu i ochoty na takie rzeczy.
Świat Tadeusza BaranowskiegoFot. archiwum własne
Panie Tadeuszu, aby zakończyć tę rozmowę w klimacie wesołym, chciałbym poruszyć jeden z najbardziej mitycznych wątków w historii popkultury polskiej, czyli legendarny dowcip o Gąsce Balbince. Przypomnijmy czytelnikom: w komiksie "Skąd się bierze woda sodowa" wódz indiański Wielki Niepokój miał go opowiedzieć Kudłaczkowi i Bąbelkowi, jednak nie doszło do tego – żart został wycięty jako nieodpowiedni dla dzieci... Zakładając, że nasz wywiad czytają wyłącznie osoby dorosłe, czy zgodziłby się pan zdradzić, o co chodziło? 

Nie wiem, czy powinienem to robić, bo to rzecz naprawdę obsceniczna, a do tego dziś zapewne nikt go już nie zrozumie. Poza tym, po rodzinnych konsultacjach, ustaliliśmy, że jednak nie jest to dowcip najwyższych lotów i nie powinienem wobec tego zaniżać poziomu. Poza tym, dowcip ten krąży w internecie, kto sprytny – znajdzie.