"Czy Kaczyński wie, co ci dranie robią?". Kierowcy oskarżają PiS – tak zniszczono ich PKS

Daria Różańska-Danisz
30 czerwca – po 70 latach – PKS Częstochowa, najważniejszy przewoźnik w regionie, zostanie zlikwidowany. Kierowcy twierdzą, że do upadku doprowadziła polityka prezesa spółki z nadania posła PiS Szymona Giżyńskiego. – Najgorsze, że to przypisuje się mojej partii, nadal mówię mojej partii PiS, ale wstyd mi, wstydzę się za Giżyńskiego, bo wierzę, że tam na górze pan Kaczyński chce dobrze. Ale czy on wie, co ci dranie w Częstochowie robią? – zastanawia się kierowca Arkadiusz.
Pracownicy PKS Częstochowa poprosili Izabelę Leszczynę o pomoc. Posłanka Koalicji Obywatelskiej złożyła w tej sprawie interpelację. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
– Zgłosili się do mnie pracownicy, którzy nie otrzymują od stycznia pensji i nie znają swojej sytuacji prawnej, bo mają wypłacane po 300-400 zł miesięcznie – mówiła w poniedziałek przed dworcem PKS w Częstochowie Izabela Leszczyna.

Posłanka Koalicji Obywatelskiej na przykładzie PKS Częstochowa pokazała, jak w praktyce PiS walczy z wykluczeniem komunikacyjnym. Zaznaczyła, że spółkę w stan likwidacji postawiono 18 października 2019 roku, czyli kilka dni po wyborach parlamentarnych. Interpelacja w tej sprawie już trafiła na biurko wicepremiera Jacka Sasina.
Izabela Leszczyna
posłanka Koalicji Obywatelskiej

Bardzo bulwersuje mnie, że kilka miesięcy temu ogłoszono program walki z wykluczeniem komunikacyjnym, mówiono o nowych połączeniach i jednocześnie w tym samym czasie bezwstydnie zlikwidowano spółkę Skarb Państwa, która ma tabor, majątek, świetnych pracowników, doświadczonych kierowców. I to wszystko idzie w niwecz.


Kierowcy: wina PiS


– Z dniem 30 czerwca wszyscy dostajemy wypowiedzenia. Zostało nas w tej chwili 70 kierowców. Jeszcze parę lat temu było nas ponad 300. Wtedy to w ogóle inaczej prosperował PKS, przynosił dochody – przekonuje jeden z kierowców PKS Częstochowa[/b], który prosi o anonimowość.


Jego kolega po fachu Arkadiusz w PKS przepracował 36 lat. Pamięcią wraca do czasów świetności.

– Jeszcze 10 lat temu byliśmy najlepszym PKS-em, kiedy zarządzał nami prawdziwy gospodarz, pan Banaś. To człowiek, który zjadł na tym zęby. Całe nieszczęście zaczęło się, kiedy PiS wygrał wybory – zaznacza Arek, który otwarcie mówi, że sam poparł tę partię.

I kontynuuje: – Legalnie wybrany młody prezes – bo poprzedni dostał zawału – został brutalnie odwołany przez pana Giżyńskiego, który przywiózł swojego człowieka – Artura Piekacza. I tu się zaczęło całe nieszczęścia.

Kierowcy wyliczają listę błędów, jakie popełnił poprzedni prezes PKS Częstochowa: – Bardzo drogo kupował stare autobusy. Niektóre były w tak kiepskim stanie, że po doprowadzeniu do bazy trzeba było je remontować. Otwierał także nierentowne linie – przytacza Arek.

Marek, wieloletni pracownik PKS Częstochowa, jako przykład podaje połączenia: Lublinek – Szklarska Poręba, Warszawa, Ciechocinek.

– Prezes wysyłał nas na dalekobieżne linie, a zawieszał lokalne kursy – opowiada Marek. A problemem PKS-u były też braki kadrowe. Chciano nawet za darmo szkolić kierowców, którzy w zamian za to mieliby przepracować w spółce przynajmniej trzy lata. Chętnych nie było.
Łukasz Banaś
szef klubu Koalicji Obywatelskiej w Radzie Miasta

Kierowcy poinformowali nas, że kiedy w 2015 roku wygrało PiS, poseł Szymon Giżyński wraz z panią Lidią Burzyńską, jej członkiem rodziny i prezesem z nadania Giżyńskiego zarządzali PKS Częstochowa. Kierowcy jego zarządzanie PKS Częstochowa odbierają jako ewidentne działania na niekorzyść spółki, prowadzące do jej upadku.

– Nie było komu jeździć i w taki sposób straciliśmy rynek. Np. gminy Blachownia czy Konopiska nie chciały współpracować z przewoźnikiem, który nie jeździ regularnie. Kierowcy chodzili do prezesa i mu tłumaczyli, że musimy wysłuchiwać skarg pasażerów – opowiada Arek.

Izabela Leszczyna mówi nam: – Od 2016 roku PKS Częstochowa była coraz mniej rentowna, zarząd nie umiał rozmawiać z samorządami, nie potrafił podjąć efektywnych kroków.


Działanie celowe


Pracownicy PKS Częstochowa powtarzają, że alarmowali o złej sytuacji firmy, podpowiadali też ówczesnemu prezesowi lepsze rozwiązania. Zależało im na spółce, w której przepracowali często całe życie.

– Wielokrotnie naprowadzaliśmy prezesa, mówiliśmy, że robi błędy. Na jednym z zebrań kolega zapytał, dlaczego nam to robi. Odpowiedział, że on tu rządzi – powtarza Arek.

Zdaniem kierowców było to działanie celowe. – Nie przystąpił do ważnego przetargu – na Blachownię, główne źródło utrzymania. To był sabotaż. Przejął to prywaciarz. Wtedy zaczęliśmy tracić płynność. Prawdopodobnie o to mu chodziło. Jako załoga robiliśmy wszystko.

Inny kierowca dodaje: – Poszliśmy do rady nadzorczej i poprosiliśmy, by tego prezesa odwołać.

Tak się stało w czerwcu 2019 roku. Dariusz Jadczyk, pełniący wówczas obowiązki prezesa spółki, tak tę decyzję tłumaczył dziennikarzom "GW": – Rada nadzorcza po przeanalizowaniu dokumentów, w tym finansowych za pierwszy kwartał oraz kwiecień i prognozie za maj, uznała, że prezes Piekacz zakończył swoją misję.

Zwrot akcji


Ale wtedy dopiero rozpoczęły się poważne kłopoty PKS Częstochowa. Firma od lat borykająca się z problemami finansowymi, zdecydowała się sprzedać swoje nieruchomości – a konkretnie ogłoszono licytację dworca autobusowego przy al. Wolności.

Za 12,6 mln zł nieruchomość chciał kupić PKP SA. Kierowcy PKS Częstochowa cieszyli się, że dzięki temu spółka stanie na nogi i spłaci długi.

Łukasz Banaś, szef klubu Koalicji Obywatelskiej w Radzie Miasta, mówi: – Liczyliśmy na to, że jest plan naprawczy. Było kilka pomysłów, np. opcja sprzedaży częstochowskiego PKS-u do PKP, a PKP miało tam zainwestować: wybudować galerię, mieszkania.

W sprawie jednak nastąpił gwałtowny zwrot akcji. Jak podała "Gazeta Wyborcza": "Likwidator PKS-u Ludwik Kubasiak podczas spotkania z załogą poinformował, że do transakcji z PKP jednak nie dojdzie".

Przy okazji wyszło na jaw, że firma jest już w stanie likwidacji. Prezes Ludwik Kubasiak figurował w dokumentach jako likwidator, a na pieczątce widniał napis: "Przedsiębiorstwo Komunikacji Samochodowej Częstochowa w Częstochowie. Spółka Akcyjna w Likwidacji".

Kierowca: – Myśmy o tym nie wiedzieli. Okazuje się, że PKP wygrało przetarg na sprzedaż dworca, po czym prezes odstąpił, uzasadniając, że PKP chce za dużą kwotę za dzierżawę tego dworca. Sugerowaliśmy mu, że na innym planie moglibyśmy zrobić stanowiska odjazdowe, a za tą kwotę spłacić długi i dalej funkcjonować. Jednak on nas nie słuchał.


Nie mamy z czego żyć


Kierowcy PKS Częstochowa dopiero kilka tygodni temu dowiedzieli się o likwidacji zakładu, choć od stycznia nie mieli płaconych pełnych pensji. Otrzymują po kilkaset złotych.

– Niektórzy naprawdę nie mają za co żyć. Nawet na chleb nie mają – żali się kierowca Marek.

Inny dodaje, że żyje z oszczędności. I nie wie, co będzie robił od czerwca, kiedy PKS Częstochowa zostanie zlikwidowany.

– U nas ludzie są zniszczeni, styrani, niektórym brakuje trzech albo czterech lat do emerytury, kto ich przyjmie? Z tej firmy młodzi odeszli. Zostali patrioci i idioci – mówi Arek.

Podczas spotkania z pracownikami PKS Częstochowa prezes miał im zaproponować, żeby w najbliższym czasie wznowili działalność i indywidualnie wynajęli
autobusy od PKS-u.

– To człowiek o wielkiej fantazji. I na tym skończę. Jeszcze pół roku temu nam wciskał, że to nie likwidacja, a restrukturyzacja. Już w kwietniu decyzja była podjęta, a nam nikt o tym nie powiedział. Byśmy sobie szukali innej pracy. A teraz rozkłada ręce – mówi Arkadiusz.

I dodaje: – Najgorsze, że to przypisuje się mojej partii, nadal mówię mojej partii PiS, ale wstyd mi, wstydzę się za Giżyńskiego, bo wierzę, że tam na górze pan Kaczyński chce dobrze. Ale czy on wie, co ci dranie w Częstochowie robią? Napisałem wiersz i nawałem to układem zamkniętym, którym rządzi Giżyński. To święta krowa, tyle zła, co zrobił, nadwyrężył autorytet.

Kierowcy PKS Częstochowa powtarzają, że interweniowali u posła PiS Szymona Giżyńskiego.

– Wielokrotnie byłem w biurze u pana Giżyńskiego. Dzwoniłem nawet do jego żony, która jest redaktorką. Kiedy dowiedziała się o co chodzi, odłożyła słuchawkę. Byłem u pani Burzyńskiej, pani Wiśniewskiej – nie dostałem odpowiedzi. To ja zdradziłem PiS, czy PiS mnie zdradził? Głosowałem na nich, ale teraz to już nie wiem, czy zagłosuję – szczerze przyznaje Arek.

Z podobnego założenia wychodzą inni mieszkańcy powiatu, którzy oburzeni są brakiem połączeń autobusowych.

– Bez zaangażowania państwa nie ma szans na uratowanie czegokolwiek. Są wprawdzie firmy prywatne, które zapewne zaraz przejmą rynek, ale jak wszyscy wiemy: one raz jeżdżą raz nie, wybierają bardziej rentowne linie. Kierowcy też podawali przykład firmy, która się pojawiła, zagarnęła całą linię po czym nagle zniknęła. I z dnia na dzień bez żadnej informacji mieszkańcy zostali na lodzie – podkreśla radny Łukasz Banaś.

Imiona bohaterów – na ich prośbę – zostały zmienione.

Czytaj także: Jak Szydło nabiła mieszkańców Kłobucka w butelkę

Czytaj także: Tak żyjemy bez PKS-ów. “Nie stać cię na auto – nie istniejesz"