Po debacie w TVP robi furorę. Zdradza kulisy występu i mówi, co mu najbardziej przeszkadzało

Katarzyna Zuchowicz
Ludzie musieli go namawiać, by wystartował w wyborach. Potem nawet w Unii Pracy byli w szoku, jak zaczęły spływać tysiące podpisów. Ale to, to zadziało się po jego debiucie w TVP Info zaskoczyło jeszcze bardziej. Ludziom spodobało się, jak mówił o imigrantach, że religia w szkole jest fikcją. Piszą o jego spokoju i że jako jedyny odpowiadał konkretnie na pytania. – Nigdy nie miałem tylu lajków i komentarzy na różnych portalach. Jestem mile zaskoczony tą sytuacją – mówi naTemat Waldemar Witkowski.
Waldemar Witkowski wzbudził duże zainteresowanie po debacie prezydenckiej w TVP Info. "Fenomen, odkrycie" – komentują internauci. fot. screen/https://youtu.be/AYKGGVfCCZ0/TVP Info
Waldemar Witkowski, przewodniczący Unii Pracy, został zarejestrowany jako kandydat na prezydenta dopiero przed ostatnim weekendem. Sąd Najwyższy przyjął jego skargę, którą polityk złożył po odrzuceniu przez Państwową Komisją Wyborczą. PKW odmówiła bowiem dołączenia nowych podpisów pod jego kandydaturą do tych złożonych przed wyborami planowanymi na 10 maja.

Dopiero teraz dołączył do kampanii wyborczej. W debacie mówił m.in. o tym, że religia powinna wrócić do kościołów, a państwo musi mieć świecki charakter. Opowiedział się za możliwością adopcji dzieci przez pary homoseksualne. – Dziwię się że dyskutujemy nad czymś, co powinno być naturalną chęcią pomocy innym. Czy bać się ludzi, którzy w niesprawiedliwej wojnie utracili domy? Należy im pomagać. Nie zamykajmy granic – mówił o uchodźcach.


Czytaj także: Waldemar Witkowski jedenastym kandydatem na prezydenta. SN przyjął jego skargę na PKW

Czytał Pan komentarze po debacie prezydenckiej?

Czytałem. Generalnie wydawało mi się, że było gorzej, bo jakieś błędy u siebie zauważyłem. Komentarze są bardziej pozytywne niż się spodziewałem. Nie jestem politykiem warszawskich salonów. Od lat działam na terenie Poznania i Wielkopolski i tam jestem znany. Centralnie nigdy nie byłem tak znany.

Jakie błędy Pan zauważył?

Chciałem zaproponować 7-dniowy tydzień pracy zamiast 7-godzinnego. Poprawiłem się, ale...

Przecież to drobiazgi.

Drobiazgi, ale zawsze. Każdy stara się mówić najbardziej płynnie jak potrafi. Jak się zdarzy jakiś lapsus, to go pamięta.

Internauci chyba tego nie zauważyli. "Fenomen", "Odkrycie" "Był najlepszy" – piszą o Panu. Zrobił Pan furorę, niektórzy twierdzą, że to Pan jest zwycięzcą tej debaty, bo wszyscy mówią o Panu.

Moja żona stwierdziła, że nie wie, czy jak wrócę do domu po wyborach, to w ogóle będę chciał z nią rozmawiać (śmiech). Co Pan odpowiedział?

Nie jestem osobą, której woda sodowa uderza do głowy, ale na pewno cieszę się, że to, co mówiłem, a mówiłem to z przekonania i serca, a nie dlatego, że taka była potrzeba chwili, odpowiada tak wielu Polakom. Nigdy nie miałem tylu lajków i komentarzy na różnych portalach. Jestem mile zaskoczony tą sytuacją.

Czytaj także: "Polski Bernie Sanders" czy... najbogatszy urzędnik? Oto najmniej znany kandydat na prezydenta

Jak Pan myśli, co się spodobało?

Ludzie docenili to, że mówiłem szczerze, otwarcie. Mówię o tym, co robię. Nie okłamuję. Jestem człowiekiem już w dojrzałym wieku, ale aktywnym, praktycznym, konkretnym. Z wykształcenia jestem inżynierem, przez lata byłem nauczycielem akademickim.

Wydawało mi się, że już nie jestem w stanie porwać młodych ludzi. A mnóstwo młodych zaczęło mi się teraz przyglądać, wyszukiwać różnych rzeczy w moim życiorysie, akceptować to, co robię. To na pewno jakoś łechce każdego. Mnie też. To był Pana debiut i w TVP Info i w kampanii prezydenckiej. Jak Pan się czuł podczas tej debaty?

Nie ukrywam, że w drodze na debatę koledzy chcieli poćwiczyć, żebym wyuczył się na pamięć formułek. Ale w ty względzie jestem opornym uczniem, nigdy nie lubiłem uczyć się wierszy na pamięć. Dlatego odmówiłem współpracy. Tym bardziej, że pytania nie były znane. Były podane hasła.

Albo człowiek ma coś w głowie, bo przez lata się nauczył, albo operuje się pustymi frazesami odczytywanymi z kartki. Nie chcę nikogo obrazić, ale to było trochę irytujące. Powiedziałem, że to śmieszne. Że są kandydaci na prezydenta i nawet na pytania nie potrafią odpowiedzieć. Mnie w szkole uczono, żeby odpowiadać na pytania. Tak uczyłem studentów.

Jak Pan ocenia odpowiedzi innych kandydatów?

Chcieli sprzedać wyuczone formułki. Myślę, że widzowie odebrali to jako sztuczność. Na miejscu prowadzącego niektórym odebrałbym głos. Mówili w ogóle nie na temat.

Była okazja, żeby uścisnąć sobie dłonie?

To było śmiesznie zorganizowane, bo była określona kolejność wejścia do budynku i wyjścia. Nie mogliśmy wjechać na parking, bo autobus pana Tanajno zablokował wjazd, musieliśmy iść pieszo.

Wchodząc do budynku załapaliśmy się w grono osób, które przyjechało z prezydentem. I przypadek zrządził, że byłem razem z prezydentem w kabinie, gdzie przygotowuje się przed wejściem do studia. Organizatorzy chyba myśleli, że jestem jego bliskim współpracownikiem. Dopiero po czasie okazało się, że mam siedzieć w innym miejscu i czekać na swoją kolejkę.

Nie było możliwości bezpośredniego kontaktu.

Zapytam o tę muchę, która Panu przeszkodziła.

Chyba była duża, bo czułem ją cały czas, ale co miałem zrobić? To jest takie coś, co odwraca uwagę. Cudów nie ma, na pewno odwróciła moją uwagę. Moja córka, która ma 12 lat, jest bardzo wrażliwe na temat ochrony zwierząt, ma wystąpienia w szkole w tej sprawie. Miałem ją strzepnąć, a nie daj Boże bym trafił? (śmiech).

Czytaj także: Ogromny pech Witkowskiego podczas debaty. W jego włosach utknęła... mucha

Dlaczego wystartował Pan w wyborach? Sam Pan powiedział, że namawiano Pana.

Jest to wyzwanie, jak nie jest się z Warszawy. Ale wystartowałem, ponieważ polska lewica powinna mieć swojego reprezentanta. Jestem oburzony. Gdyby SLD wystawiło innego kandydata, nie tak wyrazistego, ale gdyby szukała porozumienia szerzej, to byłby sukces.

W 2005 roku pierwszym kandydatem SLD był Ryszard Kalisz. Nagle zaproponowano Magdalenę Ogórek. To co zdarzyło się potem spowodowało, że Polska lewica, którą naprawdę ma potencjał, wypadła z parlamentu. W ubiegłym roku wróciliśmy, ale to nic nie zmienia. Na dzień dzisiejszy, lewica w Polsce nie ma wpływu na nic. Chyba, że idzie na dziwne układy z partią rządzącą. Jest pan zawiedzony?

Tak. To nie jest ideowa lewica. To jest walka o stołki, o pewien układ w sprawowaniu władzy. Chcę pokazać, że jest inna lewica. Nie spodziewałem się tylu telefonów w sprawie mojego startu w wyborach. Od profesury, od ekspertów, którzy tak się ucieszyli, że startuję. Mailem wysyłają mi programy. Piszą, że jest szansa, że coś się zmieni.

Cieszę się, bo teraz dzwonią działacze SLD, że wreszcie będą mieli na kogo głosować, bo nawet członków swojej partii nie byli w stanie przekonać, by głosować za Biedroniem. Czego najbardziej brakuje lewicy?

Walki o prawa pracownicze. Ignacy Daszyński 100 lat temu wprowadził 8-godzinny dzień pracy. Mija 100 lat, a my pracujemy najdłużej w EU. Sprawiedliwe? Nie. Wydajność polskiego pracownika jest taka sama jak pracownika za zachodnią granicą. To czemu ma zarabiać 3-4 razy mniej?

Jaki jest Pana program, bo nigdzie go nie ma? Oprócz postulatów UP na stronie partii.

To nie tylko poglądy UP, jest kilka partii pozaparlamentarnych, wyrzuconych za margines życia politycznego przez Włodzimierza Czarzastego, który postawił takie warunki wspólnego startu w jesiennych wyborach, na które nie mogliśmy przystać.

Realizuję program Unii Pracy, Polskiej Lewicy, Krajowej Partii Emerytów i Rencistów. Opiera się na trzech rzeczach. Mój program to 7-godzinny dzień pracy, równa płaca za równą płacę dla kobiet i mężczyzn. Emerytura od minimalnego wynagrodzenia wolna od podatku. I darmowe leki na receptę.

Drugi element to środowisko ważniejsze od biznesu. Tu zdecydowanie wypowiadam się likwidacją wszystkich domowych palenisk węglowych. Sam ponad 20 lat temu zlikwidowałem wszystkie paleniska węglowe na Wildze w Poznaniu. Mieszkańcy protestowali, ale dziś mamy czyste powietrze. Jestem za tym, żeby wszelkimi sposobami wspierać elektromobilność. Wszelkie możliwe pojazdy elektryczne powinny być promowane.

Wyraźnie opowiadam się za współpracą z UE i innymi państwami Europy. Z sąsiadami trzeba żyć dobrze, a nie szukać na siłę przyjaźni w USA. Ta przyjaźń kosztuje nas olbrzymie miliardy złotych i nie koniecznie służy dobrze Polsce. Za kilka lat na polu walki nie będą liczyły się samoloty załogowe, tylko drony. Już dziś, to drony zdalnie sterowane są wielokrotnie skuteczniejsze. A my kupujemy coś, co będzie służyło jako zabawka dla wojskowych. Ich zdolność bojowa będzie żadna.

Kwestii LGBT Pan nie podnosi.

To nie jest dla mnie kluczowy temat. Nie stygmatyzuję ludzi, jestem tolerancyjny. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Kim są Pana zwolennicy?

Od lat jestem związany ze spółdzielczością, jestem we władzach Krajowej Rady Spółdzielczej, więc wszędzie gdzie miałem kontakty, robiliśmy listy.

Spółdzielczość, UP, Polska Lewica, Krajowa Partia Emerytów i Rencistów, trochę działkowcy – to moim zwolennicy.

Ma Pan sztab wyborczy?

Nie mam. Dopiero dziś siedzę cały dzień z kolegami w Warszawie, właśnie nad działaniami sztabowymi. Przyznam, że decyzja Sądu Najwyższego mnie zaskoczyła. Raczej nastawiałem się na skarżenie całych wyborów. Dziękuję za decyzję sądu, ale gdyby była dwa miesiące temu, można by przeprowadzić normalną kampanię. A pojawiła się w piątek późnym wieczorem, przed weekendem.

Spot był nagrywany w poniedziałek. W radio jest moja wypowiedź, która była nagrywana komórką. Przyzwyczajam się do sytuacji.

Do tej pory nie uwzględniano Pana w sondażach. Na jaki procent głosów Pan liczy?

Nie zastanawiałem się. To wróżenie z fusów.

Zapytam na koniec. Niektórzy wytykają Panu przeszłość. Przypominają sprawę eksmisji zadłużonej rodziny z osobą niepełnosprawną i procesu wytoczonego znanej działaczce lokatorskiej i szefowej Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów.

Nigdy nikogo na bruk nie wyrzuciłem. Ta sprawa toczyła się 15 lat, byłem wtedy wicewojewodą. W tej sprawie mój błąd polegał na tym, że niepotrzebnie namówiono mnie by pozwać działaczkę lokatorską za to, że naruszyła moje dobre osobiste.