Skandal w Radomiu. Staruszka zabrała karetka, odnaleziono go w rowie przy szpitalu
93–letni mężczyzna został zabrany przez karetkę do szpitala po tym, jak zemdlał na podwórku przed swoim domem. Dwa dni później policjanci odnaleźli go w rowie znajdującym się 100 metrów od placówki. "Brutalnie mówiąc, zostaliśmy spuszczeni na drzewo" – opisuje zachowanie funkcjonariuszy syn mężczyzny. 93–latek zmarł wkrótce po odnalezieniu.
Na miejscu okazało się, że z powodu epidemii koronawirusa nie mogą wejść na SOR i przekazać staruszkowi jego rzeczy osobistych. Zostawili je w specjalnym namiocie przed szpitalem. W sobotę rano do szpitala zadzwoniła synowa pana Bogusława. Chciała się dowiedzieć o stan zdrowia powinowatego. – Powiedzieli nam, że się wypisał. Nieprzytomny 93–latek. Z cukrzycą, miażdżycą i początkami Alzheimera – relacjonuje w rozmowie z TVN24.
W sobotę przed 9:00 szpital złożył na policji zawiadomienie o zaginięciu pacjenta, o 12:00 zrobiła to rodzina. Syn zaginionego twierdzi, że ani w szpitalu, ani na policji nie mógł uzyskać dostępu do monitoringu, który pomógłby w ustaleniu w jakim kierunku udał się staruszek. – Brutalnie mówiąc, zostaliśmy spuszczeni na drzewo – mówi syn 93–letniego mężczyzny.
Rodzina chciała szukać staruszka na własną rękę, w tym wewnątrz szpitala – podejrzewali, że mógł zatrzasnąć się w jakimś pomieszczeniu. Okazało się jednak, że nie mają tam wstępu z powodu epidemii. – I w szpitalu nie można było się doprosić o nic. Nikt z personelu nam nie pomógł – opowiada syn pana Bogusława. Mówi, że policjanci na równe nogi zerwali się w niedzielę rano.
Przed południem funkcjonariusze znaleźli przemarzniętego 93–latka – w rowie w odległości 100 metrów od szpitala. Przez dwie noce, które spędził leżąc w krzakach na gołej ziemi, nad Radomiem przechodziły gwałtowne ulewy. 93–letni mężczyzna zmarł w poniedziałek nad ranem.
Przeczytaj także: Aż trudno uwierzyć. 33 lata temu w Warszawie doszło do podobnego wypadku autobusu
Szpital tłumaczy, że staruszek po przywiezieniu w piątek do szpitala czekał na konsultację lekarską. Gdy około 16–16:30 poproszono go do gabinetu okazało się, że go nie ma. Jak twierdzi rzeczniczka szpitala, placówka powiadomiła policję. Zawiadomienie wpłynęło jednak nie w piątek po południu, ale w sobotę przed 9:00 rano, gdy szpital dowiedział się od rodziny, że pan Bogusław nie dotarł do domu.
Z kolei policja twierdzi, że do poszukiwań staruszka oddelegowała kilkudziesięciu funkcjonariuszy. W tym czasie 237 policjantów pilnowało pustego stadionu, na którym rozgrywano mecz piłki nożnej bez udziału publiczności. Według informacji Wojsk Obrony Terytorialnej dopiero w niedzielę przed południem policjanci zwrócili się do "terytorialsów" o pomoc w poszukiwaniach pana Bogusława. Kilkadziesiąt minut później policjanci odwołali akcję, bo odnaleźli wycieńczonego pana Bogusława.
– Ze szpitala do dziś nikt nawet nie zadzwonił i nie powiedział, że ojciec umarł. Sąsiadka ojca jest pielęgniarką, zadzwoniła do kogoś z naszej rodziny i poinformowała, że ojciec nie żyje. A policja dzwoniła i pytała, jaki jest stan ojca. Powiedziałem, że zmarł. I tyle – relacjonuje syn mężczyzny.
TVN24 informuje, że badaniem przebiegu poszukiwań pana Bogusława zajmuje się już Komenda Główna Policji, trwa także postępowanie dyscyplinarne.
Przeczytaj także: Ma na aucie grafikę krytykującą Dudę. Policjanci zatrzymali go za obrazę prezydenta
źródło: TVN 24