"Zawsze jest się obywatelem drugiej kategorii". Polka mówi, jak naprawdę żyje się na Islandii

Aneta Olender
Po pożarze jednego z budynków w Reykjavíku – przeznaczonego dla tymczasowych pracowników – w którym zginęło trzech Polaków, zorganizowano demonstrację przed siedzibą islandzkiego parlamentu. Był to protest przeciwko wykorzystywaniu imigrantów. – Nawet jeśli ktoś tu mieszka już od kilka lat, to też nie jest kolorowo. Nawet jeśli zna się język, ma się wielu znajomych, to i tak zawsze jest się obywatelem drugiej kategorii. Nie znam Polaka, nie znam żadnego imigranta, który przynajmniej raz nie został oszukany w pracy – mówi w rozmowie z naTemat Wiktoria Joana Ginter, która jest działaczką na rzecz imigrantów w Islandii.
Choć Wiktoria Joana Ginter pokochała Islandię, to szczerze przyznaje, że teraz żyje jej się trudniej w tym kraju. Fot. archiwum prywatne
Po tym, jak w Reykjaviku trzech Polaków zginęło w pożarze budynku mieszkalnego dla tymczasowych pracowników, zwracała pani uwagę, że "nie można mówić o wypadku, że to zabójstwo przez zaniedbanie". Dlaczego?

Wiktoria Joanna Ginter: Ludzie, którzy zamieszkiwali budynek, w którym wybuchł pożar, od 2014 roku wielokrotnie mówili o jego złym stanie technicznym. Oni i sąsiedzi zgłaszali tę sprawę w Urzędzie Miasta, na policji, informowali straż pożarną.

Ciągłe wysiłki na nic się zdały. Nikt nie zrobił niczego, aby doprowadzić budynek do stanu używalności, choć nie spełniał żadnych standardów związanych z bezpieczeństwem, zdrowiem, czy też ochroną przeciwpożarową.


W związku z tym nie można mówić o wypadku. Jeśli od co najmniej 6 lat wszyscy wiedzą o tym, że budynek jest nie do użytku – nawet związki zawodowe próbowały działać i alarmowały o sprawie – że może wybuchnąć tam pożar i nic z tym nie zrobiono, to nie jest to wypadek, to jest zabójstwo przez zaniedbanie.

Kto w takim razie powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności? Kto powinien zadziałać wtedy, kiedy ludzie alarmowali o złym stanie budynku?

Problem polega właśnie na tym, że na Islandii nie ma komórki kontrolnej, która powinna zajmować się tego typu rzeczami. Jest komórka, która kontroluje hotele pod kątem ochrony pożarowej, ale nie funkcjonuje to na tych samych zasadach w przypadku hosteli albo budynków, które są wynajmowane wielu osobom naraz.

Budynek który spłonął był w prywatnych rękach?

Tak, to budynek, który należy do firmy remontowej. Właściciel umywa ręce, a tak naprawdę odpowiedzialność powinna spoczywać na nim. To on powinien zadbać o standardy. Poza tym, gdy przez 6 lat alarmuje się o zagrożeniu życia i zdrowia, a nikt tego nie kontroluje, to trzeba także mówić o odpowiedzialności Urzędu Miasta.

Miasto wiedziało, co się dzieje. Radni wiedzieli. Nie można mówić o wypadku. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że coś takiego może się zdarzyć i się wydarzyło...
Po śmierci Polaków w pożarze zorganizowano demonstrację.Fot. Kaja Balejko
Po śmierci tych ludzi rozgorzała dyskusja o tym, jak traktuje się imigrantów na Islandii. Pani zajmuje się tą kwestią od dawna, oznacza to, że jest to problem?

Tak. Takie traktowanie jest notoryczne. Od 2016 roku należę do Partii Piratów, która zwerbowała mnie po to, abym została tłumaczką w sprawie grupy około 20 Polaków, którzy na północy Islandii zostali wykorzystani przez firmę zajmującą się rybołówstwem i przetwórstwem ryb.

Do pracy zostali ściągnięci z kraju, bo obiecano im duże pensje, roztaczano przed nimi wizję wspaniałej Islandii. Kiedy przyjechali na miejsce, zostali wciśnięci w kontenery, w przypadku których nie można mówić o jakichkolwiek warunkach mieszkaniowych, bo kontener nie jest mieszkaniem.

Ich wypłata w ogóle nie była rejestrowana jako legalna. Pracodawca nie opłacał za nich ani podatków, ani składek emerytalnych. Dodatkowo co miesiąc zabierano im pewną kwotę za mieszkanie, dojazd i jedzenie. Zostawało im może 300 euro na cały miesiąc. Jeśli ktoś się orientuje w cenach życia na Islandii, to wie, że tyle starczy może na tydzień życia.

Ludzie byli wykorzystywani. Dzień pracy trwa czasami 12-14 godzin, więc nawet jeśli jest się "ogarniętym" i orientuje się w swoich prawach, to bywa tak, że po całym dniu człowiek nie ma już siły i nie myśli o tym, żeby zwrócić się po pomoc do związku zawodowego. Poza tym jest też strach o to, że straci się pracę.

Jak skończyła się ta sprawa? Udało się pociągnąć tamtego pracodawcę do odpowiedzialności?



Czy tak traktowani są tylko ci, którzy nie znają języka, którzy dopiero trafili na Islandię?

Takie ekstremalne wykorzystywanie zdarza się właśnie w przypadku ludzi, którzy dopiero przyjechali. Choć nawet jeśli ktoś tu mieszka już od kilka lat, to też nie jest kolorowo. Nawet jeśli zna się język, ma się wielu znajomych znajomych, to i tak zawsze jest się obywatelem drugiej kategorii. Wszystko tylko dlatego, że jest się z innego kraju. Nie znam Polaka, nie znam żadnego imigranta, który przynajmniej raz nie został oszukany w pracy.

Standardem jest płacenie najniższej stawki krajowej na początku zatrudnienia, którą później trudno jest w jakikolwiek sposób zmienić. Wmawia się nam, że tylko tyle firma może nam zapłacić, co często okazuje się kompletną nieprawdą.

Mniej wykwalifikowani Islandczycy dostają praktycznie dwukrotnie więcej za godzinę pracy, więc nie możemy mówić o jakichkolwiek równouprawnieniach.

Poza nierównymi stawkami, gdzie dochodzi jeszcze do nadużyć?

Rynek wynajmu mieszkań jest w okropnym stanie. Przez ostatnich kilka lat Islandia była bardzo nastawiona na turystykę. Turystyka stanowiła 40 proc. produktu krajowego brutto.

W kraju gdzie mieszka 350 tys. ludzi mieliśmy 2 mln turystów rocznie. Infrastruktura absolutnie nie jest do tego przystosowana. Hotele i hostele nie mogły zmieścić wszystkich turystów, więc część osób zaczęła kupować i wynajmować mieszkania. To zniszczyło taki przystępny rynek wynajmu. Ciężko jest teraz znaleźć mieszkanie, które zwykłemu człowiekowi nie wyrwie dziury w wypłacie.

Nam w Polsce wydaje się, że na Islandii żyje się naprawdę dobrze.

Jest taki mit islandzki, że wszyscy są równi, że kobiety tutaj mają najwięcej praw, że jest tu czyste powietrze, że wszyscy są nastawieni na naturę, elfy, muzyka i nie wiem, co jeszcze... My wszyscy tutaj łapiemy się za głowę, kiedy słyszymy takie rzeczy. To jest kompletną nieprawdą.

Islandia była zmodernizowana dopiero w latach 70. A o jakichkolwiek kulturalnych zmianach można mówić dopiero od dwóch, trzech dekad. Islandczycy mają przestarzałą konstytucję, która ma 150 lat. Była napisana przez duńskich feudali dla duńskiego króla, a nie dla Islandii. Kodeks pracy też jest przestarzały, ciężko cokolwiek zmienić.
Fot. Kaja Balejko
Nie boi się pani, że ktoś powie: "Nie podoba się, to wracaj do siebie"?

Jest grupa Islandczyków, która tak mówi. Rząd na Islandii jest w tym momencie koalicją poniekąd lewicowo-prawicową. Tak miało być z założenia. Partia, która wygrała wybory parlamentarne, to Zielona Lewica. Niestety wybrała sobie do tanga najbardziej skorumpowaną partię polityczną na Islandii, bardzo prawicową.

Teraz to ona zarządza praktycznie wszystkim. Odsunęła lewicową partię od urzędu. Jest strasznie konserwatywna, wprowadza ciągle jakieś obostrzenia w stosunku do imigrantów. Jest naprawdę źle. Jest tak, jak w Polsce – a nawet gorzej – zachęca się do tego, aby odnosić się źle do imigrantów.

Społeczeństwo się z tym zgadza?

Jest podział. Intelektualiści walczą o to, żeby włączyć wszystkich imigrantów do społeczeństwa islandzkiego, traktują nas jak braci i siostry. Walczą razem z nami o godne warunki życia. Podkreślają, że mamy dużo do powiedzenia i dużo do wniesienia do kultury islandzkiej.

Po drugiej stronie jest jednak bardzo ksenofobiczne społeczeństwo, które uważa, że jeśli nam się nie podoba to możemy sobie wracać. Nawet jeśli mieszkam tu 30 lat, jeśli jesteśmy obywatelami, znamy język itd.

Jak służby dyplomatyczne reagują na złe traktowanie polskich pracowników?

Ambasador Polski w Reykjaviku, i mówię to z pełną świadomością teoretycznych konsekwencji, jest kompletnie bezużyteczny. Polki i Polacy mieszkający na Islandii nie widzą żadnych działań z jego strony, nie tylko w zakresie swoich obowiązków, ale i w zakresie pomagania ludziom w takich sytuacjach, jak np. ten pożar. Człowiek ten nie ma rozeznania w islandzkim systemie.

Po pożarze w Reykjaviku odbyła się demonstracja. Brali w niej udział i przedstawiciele związków zawodowych, i parlamentarzyści, i burmistrz...

Nawet biskup islandzki, strażacy i policja. Obecnością burmistrza byłam bardzo zdziwiona. Jestem sceptycznie do tego nastawiona, bo dostał najwięcej czasu na wypowiedź w mediach. On, a nie ludzie, którzy zorganizowali protest, nie sąsiedzi ofiar. Oczywiście zapowiedział jakieś działania, ale gdzie był przez ostatnich 6 lat? To jest jego druga kadencja, więc wiedział co się dzieje.

Co było celem demonstracji? Sprzeciw, wprowadzenie zmian?

Powinno zostać zmienione prawo, powinny zostać dodane regulacje, powinna zostać utworzona jakaś komórka, która kontrolowałaby budynki mieszkalne w taki sam sposób jak kontroluje się hotele. Jeśli ktoś chce wynajmować swoje mieszkanie, to musi spełniać wszystkie warunki i pilnować standardów.

Jak ta tragedia przedstawiana jest w islandzkich mediach. Jaka jest narracja?

Już od roku wypominam islandzkim mediom brak profesjonalizmu. Są one nastawione na narrację "my kontra oni". Imigranci to właśnie "oni". Jesteśmy drugą kategorią, jesteśmy jakimiś tam ludźmi, jakimiś numerami.

Media islandzkie najczęściej rozdmuchują negatywne historie związane z obcokrajowcami. Nikt nie próbuje nas przedstawiać takimi, jakimi jesteśmy. Jesteśmy pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Bierzemy udział we wszystkim, od polityki, poprzez kulturę, aż do biznesu.

Jesteśmy zintegrowani, znamy język islandzki, kulturę, historię, promujemy Islandię na wszystkich frontach, a i tak jesteśmy tylko np. dziewczyną z Polski, czy mężczyzną z Rumunii. To jest narracja, która dolewa oliwy do ognia. Tym ogniem jest ksenofobia i rasizm.

Czy mieszkańcy Reykjaviku solidaryzują się z imigrantami, obcokrajowcami po pożarze?

Jest grupa sąsiadów budynku, który spłonął, która ciągle alarmowała władze. Z nimi się zintegrowałyśmy – ja i 3 inne dziewczyny – i teraz tworzymy fundację, która ma pomagać obcokrajowcom, których nie stać na prawników, ubiegać się o swoje prawa na Islandii.

Będziemy też naciskać na parlamentarzystów, żeby jak najszybciej zostały wprowadzone regulacje dotyczące choćby warunków mieszkalnych imigrantów na Islandii.

Mimo wszystko Islandia jest tym miejscem, które pani pokochała?

Jestem tutaj od 13 lat i teraz jest mi ciężko. Zakochałam się w Islandii, kiedy tu przyjechałam. Wtedy było trochę inaczej. Ta zmiana w społeczeństwie zaczęła się uwypuklać przez ostatnich 5 lat. Głównym jej powodem jest chyba wspomniany już przeze mnie masowy napływ turystów.

Na początku mojego pobytu tutaj do obcokrajowców podchodzono z większą otwartością. Islandczycy cieszyli się z tego, że ich kraj jest multikulturowy. Później zaczęły się tworzyć takie ksenofobiczne postawy i teraz już jest żle. Coś musi się złamać w społeczeństwie, żeby to naprawić.