Zmienne fazy rozrządu w klasie 125? Yamaha modelem MT-125 zawstydziła konkurencję

Paweł Kalisz
Można by powiedzieć, że koń jaki jest każdy widzi, ale akurat w przypadku tego motocykla diabeł tkwi w szczegółach i jest głęboko schowany. A jest to najprawdziwszy szatan, który z motocykla klasy 125 ccm czyni wymiatacza miejskich ulic. Każdy z 15 dostępnych koni to prawdziwy Belfegor. Poznajcie nową Yamahę MT-125.
MT-125 przypomina większych braci. To mały, prosty, ale bardzo zgrabny miejski naked. Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Od kilku już lat osoby posiadające prawo jazdy kategorii B mogą po trzech latach od wydania dokumentu usiąść sobie na motocykl i "na legalu" rozkoszować jazdą na dwóch kołach. Jedynym warunkiem jest to, by pojemność silnika nie przekraczała 125 ccm, a generowana przez niego moc nie była wyższa niż 15 koni mechanicznych. Różni producenci różnie podchodzą do tego tematu, na rynku najwięcej jest maszyn, które mają około 10-12 kucyków i rozpędzają się do mniej więcej 90-100 km/h. Jest jednak producent z dalekiego wschodu, dla którego "toczenie się" po ulicach to zdecydowanie za mało. Yamaha wypuściła na rynek motocykl, który ma wszelkie szanse na to, by pozamiatać konkurencję w swojej klasie.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Chodzi o nowy model MT-125. Jednoślady o takiej nazwie są obecne na rynku już od wielu lat, ale w najnowszej odsłonie inżynierowie z Hamamatsu wprowadzili pewną nowinkę w silniku, czyli zmienne fazy rozrządu. Dzięki temu silnik pięknie ciągnie już od niskich obrotów, ale nie to jest najważniejsze. Dzięki zmiennym fazom rozrządu silnik mniej pali przy jednoczesnym poprawieniu dynamiki i osiągów.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jeśli chodzi o spalanie, to motocykle Yamahy klasy 125 nigdy nie były szczególnie łakome, więc czy maszynka pali 3 litry benzyny na 100 kilometrów, czy 2,5, to i tak nie robi większej różnicy. W praktyce taki pojazd tankuje się raz, góra dwa razy w miesiącu i przy codziennej normalnej eksploatacji można niemal zapomnieć, gdzie jest wlew paliwa. Na trasie MT-125 będzie palić więcej, bo raczej będzie nam zależeć na maksymalnej mocy i maksymalnej prędkości. Mieszanie w biegach będzie towarzyszyć nam od rogatek miasta, ale nie ma w tym nic złego.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Skrzynia w MT-125 działa po japońsku, ale nie jako-tako, tylko po prostu perfekcyjnie. Nic nie haczy, nie skrzypi, nie zgrzyta, nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że właśnie zmieniliśmy bieg na wyższy lub niższy. Co więcej, nie ma też gorączkowego poszukiwania "luzu", bo nawet ten znajduje się bez wysiłku. Jak dorzucimy do tego miękko (choć na lince) działającą klamkę sprzęgła, to temat zmiany biegów można uznać za zakończony. Jeszcze tylko dla porządku wspomnę, że na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu mamy informację o tym, jaki akurat bieg został wrzucony.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Motocykl jest mały. To, co mi przeszkadzało w jego większym bracie MT-03, czyli spore ugięcie nóg kierowcy, w mniejszym MT-125 jest jeszcze zwielokrotnione. Efekt tego jest taki, że po paru godzinach jazdy (da się tym wyjechać w podróż, o czym za chwilę) schodzi się z kanapy na trochę miękkich, obolałych nogach. Ale ja mam 184 cm wzrostu i zwyczajnie jestem za duży na to, żeby wybierać się na MT-125 w trasę. Za to po mieście, na małych dystansach, rozmiar maszyny może być zaletą. Dzięki temu, że jest krótka, wąska i zwinna, z łatwością można się przeciskać w korkach.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Sam jeździłem nią przez tydzień, z czego jednego dnia musiałem wybrać się prawie 100 km od Warszawy, coś zawieźć i wrócić. Jak małym MT jeździ się po drogach krajowych? Wbrew pozorom nie jest tak źle. Motocykl bardzo sprawnie rozpędza się do 90-100 km na godzinę. Później dostaje zadyszki i jeśli chcemy coś wyprzedzić, lepiej żeby nic nie jechało z przeciwka, ale motocykl dalej może się rozpędzać. Kresem pode mną (w końcu niemałym facetem) jest 125 km/h. Tyle udało mi się "polecieć" na MT-125 na płaskim i bez wiatru. Lżejszy kierowca zapewne może zobaczyć na liczniku 130-135 km/h.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
I tu dochodzimy do pytania: dla kogo jest MT-125? Moim zdaniem zainteresować się nim powinni odbiorcy z trzech kręgów. Jedni to osoby posiadające prawo jazdy B i mające dość stania w korkach. Druga grupa to młodzież posiadająca prawko kategorii A2. Pewną grupą odbiorców będą też z pewnością kobiety, którym nie zależy na siłowaniu się z ciężką maszyną, przepychaniu prawie 200 kg po parkingu i szukają czegoś lżejszego, ale jednocześnie nie chcą jeździć miejskim skuterkiem. Mała Yamaha waży zaledwie 140 kg z pełnym bakiem, w dodatku jest świetnie wyważona, więc nawet drobne kobiety bez problemu sobie z nią poradzą podczas codziennej eksploatacji.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Yamaha MT-125, jak na motocykl klasy 125 ccm, nie jest jednak tania. Jednoślad w podstawowej konfiguracji kosztuje prawie 21 tysięcy złotych, zaledwie 3 tysiące mniej niż MT-03, które bije ją na głowę pod względem osiągów, i 8 tysięcy mniej niż "dorosła" MT-07, znany i popularny naked o mocy niemal 75 koni mechanicznych. Czy warto? Każdy chyba musi sam sobie zadać to pytanie. Jeśli nie planujemy robienia kursu na prawo jazdy kategorii A, to chyba nie ma na dzień dzisiejszy lepszej oferty, jeśli chodzi o osiągi motocykla. Mały "emtek" świetnie wkręca się na obroty i potrafi zaskoczyć.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Na testy dostarczono Yamahę w malowaniu Ice Fluo. Dostępne są jeszcze Tech Black i Icon Blue. Mnie osobiście nie podoba się niebieski kolor Yamahy, ale muszę przyznać, że zarówno szara z czerwonymi dodatkami, jak i czarna maszyna wyglądają super. Jednocześnie należy podkreślić fakt, że bardzo przypominają MT-03. Kształt świateł budzi skojarzenie z Transformserami i przypadł mi do gustu.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Oprócz zmiennych faz rozrządu motocykl nie zaskakuje jakąś niesamowitą liczbą nowoczesnych rozwiązań. Z elektronicznych gadżetów mamy tylko ABS. Inna rzecz, że kontrola trakcji w motocyklu z silnikiem o mocy 15 koni nie jest chyba potrzebna, raczej trudno się spodziewać uślizgu tylnego koła przy starcie. Wheelie control też nam się nie przyda, bo MT-125 nie ma tendencji do stawania na gumie. Jedyne, czego można by się spodziewać w nowym motocyklu, to fajny kolorowy wyświetlacz. Tu niestety księgowi Yamahy postanowili zaoszczędzić i na pokładzie mamy wyświetlacz monochromatyczny.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Producent chwali się, że na pokładzie jest sprzęgło antyhoppingowe, dzięki czemu koło nie wpadnie w uślizg na mokrej nawierzchni podczas redukcji biegów. W mojej ocenie to przerost formy nad treścią, ale nie można wykluczyć, że to po prostu ukłon w stronę mniej doświadczonych kierowców. Na pokładzie mamy też światła LED, które świetnie rozświetlają drogę. W specyfikacji technicznej znajdziemy sportową ramę Deltabox i aluminiowy wahacz. W praktyce wszystko oznacza to, że choć MT-125 jest maszyną dość prostą, to nowoczesną.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jeśli chodzi o wykonanie, to nie ma się czego przyczepić. Wszystkie plastiki są dobrej jakości i świetnie spasowane. Kanapa jest twarda, ale o dziwno całkiem wygodna. Klamki hamulca i sprzęgła chodzą miękko i nie kołyszą się bez powodu. Motocykl naprawdę może się podobać. Nic zresztą dziwnego, czerwone felgi naprawdę wyglądają zjawiskowo.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Tydzień spędzony z tym motocyklem szybko minął i oddawałem go z dużym żalem. Bardzo łatwo przyzwyczaić się do tego, że jeździ się praktycznie za darmo, czyli "o kropelce". 12 zł za paliwo potrzebne do przejechania 100 km to naprawdę świetna oferta, tym bardziej, że jazda ta może być nad podziw dynamiczna i przyjemna. Pewnie, że nie będziemy z wyciem silnika i rykiem tłumika straszyć wszystkich dookoła, ale do sprawnego poruszania się po mieście MT-125 w zupełności wystarczy.