Opozycja znowu jest głupia. Kładzie na szali nie tylko swój los, ale i los Polski

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Kandydaci, którzy odpadli w I turze, ewidentnie postanowili się obrazić. Na swoje mizerne wyniki i na Rafała Trzaskowskiego, sprawcę owego nieszczęścia.
Na zdjęciu autorka materiału Karolina Lewicka, dziennikarka TOK FM i politolog. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Władysław Kosiniak-Kamysz nawet nie maskował olbrzymiego rozczarowania i od razu poszedł na urlop. Robert Biedroń, któremu nie udało się odmienić oblicza tej ziemi, przepadł po wieczorze wyborczym jak kamień w wodę. Obaj panowie przeżuwają teraz zapewne gorycz swej porażki, a w ich obozach nastała wielka smuta i czas rozliczeń. Po ludzku można to z łatwością zrozumieć. Tyle, że tu i teraz nie chodzi o ambicje prezesa PSL-u czy szefa nieistniejącej Wiosny. Właśnie decyduje się los naszego pięknego kraju.

Jeśli Andrzej Duda utrzyma się w Pałacu Prezydenckim, to Jarosław Kaczyński zyska taką swobodę operacyjną, jaką nie dysponował do tej pory. Do kolejnych wyborów będzie bowiem więcej czasu niż wtedy, kiedy PiS brał władzę w 2015 roku. Nie trzeba będzie zatem kalkulować „pod kampanię”, tylko robić to, co się prezesowi żywnie spodoba. A że prezes marzy o zaszczepieniu modelu węgierskiego nad Wisłą – nikomu chyba nie trzeba przypominać. Zjednoczona Prawica jest już na dobrej ku temu drodze, z własnym prezydentem wnet zacznie się proces domykania systemu.


A więc larum grają, nieprzyjaciel w ofensywie, a ludowcy z lewicą i Hołownią na koń nie wsiedli, szabli nie chwycili. Stanęli w pretensjach z boku sceny politycznej i się przypatrują, jak tam idą Trzaskowskiemu zapasy z Dudą. Niby kandydata KO półgębkiem wsparli, ale można odnieść wrażenie, że – jak to w polskim grajdole – czekają tylko na jego porażkę, bo po co jeden z nich ma zatriumfować? Wszak gdy przegra, to będzie można tezą o niezwyciężonym PiS-ie dawać i sobie alibi. Marek Sawicki, prominentny polityk spod znaku zielonej koniczynki, już zdążył wzruszyć ramionami: „Nie ma znaczenia, kto zostanie prezydentem, spór będzie taki sam”. Trudno o bardziej chybione rozpoznanie otaczającej nas rzeczywistości. Oznacza brak kompetencji albo złą wolę.

Oto stoi bowiem przed nami wybór fundamentalny, bo cywilizacyjny. Reelekcja Andrzeja Dudy oznacza kontynuację autorytarnej linii Jarosława Kaczyńskiego, dalszą destrukcję demokracji, osuwanie się naszego kraju w kierunku wschodnim. Wygrana Rafała Trzaskowskiego to zastopowanie tego procesu. To szansa na odwrócenie tendencji, odwojowanie części zagrabionego państwa. Dla opozycji jego zwycięstwo powinno być racją stanu. Czy to nie lewica i ludowcy krzyczeli w ostatnich latach o tym, że PiS morduje demokrację, unicestwia rządy prawa, zawłaszcza instytucje i przywłaszcza sobie publiczny grosz, upokarza i anihiluje opozycję, dzieli naród?

Gdyby opozycja kierowała się racją stanu, to w powyborczy poniedziałek rzuciłaby wszystkie ręce na pokład Rafała Trzaskowskiego. Kandydaci, którzy odpadli, nie hamletyzowaliby, nie mówili o wyborze mniejszego zła, o głosowaniu przeciwko. Po prostu stanęliby po jasnej stronie mocy. Ale polityka to nie jest przestrzeń dla idealistów, a zatem zostawmy ideały i spójrzmy tylko na interesy.

I cóż się okazuje? Że zainstalowanie Trzaskowskiego w Pałacu Prezydenckim jest po prostu w żywotnym interesie całej opozycji – od Bosaka przez Biedronia aż do Hołowni. To tak oczywiste, że aż głupio to tłumaczyć. Porażka Andrzeja Dudy daje ogromną szansę na szybką zmianę polityczną i możliwość pokrojenia tortu władzy na nowo. Nie ma bowiem takiej siły, która – w przypadku porażki urzędującego prezydenta – uchroniłaby PiS przed destrukcją. Kaczyński zacznie buksować, dzięki czemu przestanie psuć Polskę. Konflikty wewnętrzne zaczną rozsadzać Zjednoczoną Prawicę i ten obóz albo będzie gnił przez trzy lata, niezdolny do jakiejkolwiek ofensywy, albo – nie mając żadnego ruchu – zdecyduje się na przyspieszone wybory do parlamentu.

Jeśli zaś Duda wygra, to opozycję będzie czekać jeszcze smutniejszy los niż do tej pory. Konfederaci podzielą los wcześniejszych radykałów, bo Jarosław Kaczyński nie znosi, gdy mu coś wyrasta przy prawej ścianie i zrobi wszystko, by ich wyeliminować z gry. Szymon Hołownia przekona się, że trzy lata to cała epoka, a ugrupowania sejmowe zostaną przyciśnięte pantoflem marszałek Elżbiety Witek i spostponowane przez Ryszarda Terleckiego. Będą sobie siedzieć przy Wiejskiej i jojczyć na konferencjach prasowych, tyle, że nie będzie to już miało żadnego znaczenia.

Jeśli Czarzasty z Biedroniem, Kosiniak z Sawickim, Hołownia z Cichockim tego nie rozumieją, to znaczy ni mniej ni więcej, tylko tyle, że nie potrafią uprawiać polityki. Są w polityce, ale nie potrafią jej robić. Bo zawodowy polityk – choć motywowany osobistymi ambicjami – nie może być ich zakładnikiem, zwłaszcza w sytuacjach nadzwyczajnych. To nie jest czas, by siąść i płakać, że ten zły Rafał ukradł mi kilka punktów procentowych, a może nawet II turę, sławę i popularność. Bo opozycja aktualnie toczy grę o Polskę i o swoje życie. A to jest twarda gra, w której – jak pouczał nas pół tysiąca lat temu Machiavelli – trzeba być lisem i lwem, a nie pierdołą saską.