Czekając na pakiet wyborczy. Polacy za granicą wkurzeni tym, że muszą się ścigać z czasem

Anna Dryjańska
Część Polonii zagłosowała bez problemów. Pakiet wyborczy dotarł do nich na tydzień przed drugą turą głosowania, więc mogli spokojnie postawić krzyżyk przy nazwisku jednego z kandydatów i odesłać papiery do ambasady. Jednak nie wszyscy mieli taką luksusową sytuację. Dla reszty Polaków mieszkających za granicą udział w II turze wyborów to stres, wyścig z czasem i… wydatki. – Gdzie moje prawo głosu?! – denerwuje się Marek z Londynu. Jest czwartek, a on nadal nie dostał swojego pakietu wyborczego.
Wybory 2020 za granicą. Polonia nadal czeka na pakiety wyborcze. fot. Alexander Schimmeck / Unsplash
I nie jest jedyny. Zegar tyka, a głosowanie korespondencyjne staje się coraz mniej realne także dla "Najprawdziwszej Polki” z Twittera, która wciąż czeka na swoją przesyłkę. Dobre rady internautów, którzy polecają jej skontaktować się z placówką dyplomatyczną, kwituje z przekąsem. "To dodzwoń się do konsulatu w Manchesterze, miłego słuchania Chopina życzę” – ripostuje.

Wyborcy bez pakietów

O tym, że nie można się połączyć telefonicznie z ambasadą w Londynie mówi Ewa. Przed pierwszą turą chciała się dowiedzieć gdzie jest jej pakiet wyborczy, bo zbliżał się ostatni moment na jego skuteczne odesłanie, ale okazało się, że dodzwonienie się do urzędników w ambasadzie i konsulacie jest trudne, jeśli nie niemożliwe.


– Nikt nie odbierał lub telefon się sam rozłączał, gdy się wybrało jedną z podanych opcji. W końcu zadzwoniłam pod numer automatycznie podawany przez konsulat. Po 15 minutach odebrał ktoś w Warszawie – dostałam 3 inne numery, pod które miałam dzwonić, ale choć długo wisiałam na telefonie żaden z nich nie odpowiadał – relacjonuje kobieta.
Pakiet wyborczy umożliwiający jej udział w głosowaniu na prezydenta dotarł do niej dopiero w czwartek 9 lipca. Pustką w skrzynce na listy denerwowała się od kilku dni, ale nauczona doświadczeniem już nawet nie próbowała dzwonić do ambasady. – Poważnie wątpię w uczciwość tych wyborów – mówi kobieta. Ale i tak cieszy się, że pakiet dotarł do niej przed głosowaniem. – Teraz i ja mogę wesprzeć pana Rafała Trzaskowskiego – dodaje.

Alicja, która wyemigrowała do Niemiec, swój pakiet otrzymała, ale wśród jej znajomych są osoby, które jeszcze go nie dostały. Kobieta mówi, że kontakt z ambasadą RP w Berlinie jest utrudniony lub wręcz niemożliwy.

– Nie odbierają telefonów od wyborców, nie odpowiadają na mejle. Wielokrotnie pisałam na stronie ambasady w Berlinie prośbę do ambasadora (Przyłębskiego), konsula o umieszczenie (przed jej budynkiem) skrzynki na karty wyborcze dla tych , którzy nie zdążą odesłać ich na czas, bo dostali je w ostatniej chwili. W pierwszej turze były przypadki, że zdesperowani wyborcy próbowali dostarczyć przesyłkę osobiście. Niestety nie zostały one przyjęte przez ambasadę – relacjonuje kobieta. Krzysztof, który mieszka w Belgii, już raczej nie wierzy w to, że będzie mógł zagłosować w wyborach prezydenckich. – Nie dostałem (pakietu) i wygląda, że nie dostanę, bo wysłane były priorytetem. Do mojego męża doszły na ten sam adres już w zeszłym tygodniu – mówi mężczyzna.

Andżelika, która mieszka w Niemczech, też ma coraz mniejszą nadzieję na to, że jej głos będzie się liczył w nadchodzących wyborach. Nadal nie dostała pakietu, a konsulat podał jej numer przesyłki, tak by mogła śledzić jej trasę. I cały czas widnieje ta sama informacja – że przesyłka jest w drodze. Jedyne co można robić to sprawdzać skrzynkę.
Dagmara, która niedawno wyemigrowała do Malmö, w czwartek tuż po 12–tej dostała telefon z ambasady RP w Sztokholmie. Okazało się, że jej pakiet wrócił pocztą do urzędników jako niedoręczony. – Dziwne. Jakoś inne listy do mnie dochodzą – mówi kobieta.

Przekonuje, że jest w beznadziejnej sytuacji. Jedyną opcją by skorzystać z prawa głosu byłaby kilkugodzinna i kosztowna podróż do ambasady w stolicy Szwecji, a jej, jako świeżo upieczonej emigrantki, na to nie stać. Na pytanie na kogo by zagłosowała, gdyby mogła, odpowiada: – Na rywala Andrzeja Dudy.

Monika, która mieszka we Francji, w czwartek przed południem podniosła alarm na Twitterze. Ona też nie miała jeszcze pakietu wyborczego, a determinację by zagłosować tak – i to wielką. Kilkadziesiąt minut później napisała, że pakiet z Lyonu wreszcie dotarł. – Nigdy nie myślałam, że będę się tak cieszyć z posiadania koperty do głosowania – napisała wyborczyni. Jednak czasu na dostarczenie go z powrotem do konsulatu zostało bardzo mało. Dlatego Monika wraz z grupą innych Polaków, którzy dostali pakiet w ostatniej chwili, odsyła go do placówki "drogą obywatelską" – prywatnym samochodem. Ale to nie jest najbardziej spektakularny sposób na oddanie głosu w wyborach prezydenckich.

Misja: wybory

Anna Malika Binder, organizatorka wypraw w Maroku znana jako „Wędrująca z wielbłądami”, opisuje głosowanie niczym przygodę ze starego filmu. –  W Maroku dostaje się pakiet, który trzeba dostarczyć do Ambasady w Rabacie. Czasem niesamowitą drogę te koperty przebywają, na przykład jak są wysyłane z terenów pustynnych.. Najpierw pan taksówkarz podwozi do autobusu, pan kierowca autobusu zawozi do Casablanki i zanosi na pocztę, poczta wysyła do ambasady. Ludzie czuja się jakby w brali udział w jakiejś bardzo ważnej misji – opowiada podróżniczka.

Dziennikarka Anna Gmiterek–Zabłocka z TOK FM relacjonuje z kolei, że w Meksyku głosy dziesięciu wyborców dotrą do konsulatu… samolotem. Jedną z osób z tej dziesiątki jest Sławomir Grünberg, polski filmowiec, którego wybory zastały w małym miasteczku w Meksyku. Choć dostał pakiet wyborczy w niedzielę, nie było szans na to, by poczta dostarczyła je konsulatowi do piątku. Polacy wymyślili jednak jak to obejść.

– Okazało się, że na szczęście w piątek leci do stolicy nasz znajomy i weźmie ze sobą te dziesięć pakietów. Gdyby nie to, gotowi byliśmy sami kupić bilet dla jednej osoby, by mieć pewność, że nasze głosy na czas trafią do konsulatu. Z lotniska przesyłkę od naszego kolegi odbierze znajoma Angielka – nauczycielka, pracująca w Meksyku – i zawiezie ją do konsulatu. Zrobi to dla nas gratisowo, bo nas popiera i rozumie wagę przedsięwzięcia. Zresztą mamy doświadczenie, bo podobnie zrobiliśmy przy pierwszej turze – relacjonuje filmowiec.

Cena demokracji

Większość osób, które dostały pakiety od placówek MSZ w ostatniej chwili, a mieszkają w kraju ze sprawnie działającą pocztą, decyduje się na odesłanie swojego głosu listem poleconym. Tak, by można było go śledzić i by była gwarancja, że dotrze do ambasady (lub konsulatu) do piątku.

Niektórzy denerwują się, że rząd nie zadbał o to, by do pakietu dołączyć kopertę zwrotną, tak by wyborcy nie musieli ponosić kosztów udziału w głosowaniu. – Oni nie potrafią niczego solidnie zrobić. Tutaj każde Tesco czy sprzedawca dywanów dołącza kopertę zwrotną z pokrytą opłatą pocztową – mówi Marek z Londynu. Wtóruje mu użytkowniczka Twittera o nicku Cztery, która w odpowiedzi na wpis wiceministra MSZ, nazywającego doniesienia o chaosie wyborczym kłamstwem, zamieściła fragment czatu z siostrą. "Odesłałam, kosztowało mnie to 6,70 funta. Żeby państwa polskiego nie było stać na opłaconą kopertę zwrotną, to jest już skandal” – można przeczytać na zrzucie ekranu. Ale wyborcy i wyborczynie inwestują w dostarczenie swojego głosu również większe kwoty. Tak jak na przykład mieszkająca we Francji Blanka. – W pierwszej turze pakiet dotarł do mnie w środę 24.06 późnym popołudniem (data nadania 18.06), przesyłką zwykłą (bez możliwości śledzenia). Musiałam zapłacić 29€ za kuriera, żeby mój głos dotarł na czas (do piątku 26.06). W drugiej turze pakiet dotarł w czwartek 09.07 rano, przesyłką ekonomiczną, ale poleconą (data nadania 03.07). Znów musiałam wydać 29€, żeby mój głos dotarł do konsulatu w piątek – wylicza kobieta.

Obok działań indywidualnych są też grupowe. Na przykład Polki i Polacy z Wielkiej Brytanii skrzyknęli się i na poczekaniu zorganizowali własną pocztę wyborczą pod nazwą Polonia Express. Wszystko po to, by doręczyć ambasadzie głosy z pakietów, które dotarły do wyborców w ostatniej chwili. Miejsca, w których będą zbierać wypełnione pakiety, wrzucili na mapę Google, a akcję finansują ze zbiórki w internecie. Marta, która mieszka w Marsylii, jest zła, że wybory są organizowane na ostatnią chwilę, a udział w głosowaniu często zależy od grubości portfela. – Pakiet powinien dojść najpóźniej 6 dni przed wyborami. Nie interesuje mnie coś, co może dojdzie jutro à może wcale. Nie podam tego obcej osobie (bo nie mam gwarancji, że dowiezie z x powodów, głosuje na innego kandydata niż my), na kuriera mnie nie stać. Piszę teraz o grupie około 10 osób bez pakietu (tylko wśród moich znajomych), skala może być większa. Wygląda to na jakiś celowy chaos, nie wiem, o co chodzi – konkluduje.

Marek z Londynu, od którego wypowiedzi zaczął się ten tekst, dostał swój pakiet wyborczy w czwartek po południu. Okazało się, że ambasada RP wysłała go w niedzielę. Listem zwykłym, a nie poleconym. – Zaoszczędzili 11 pensów. Mam ochotę im nabluzgać – mówi mężczyzna.

Przeczytaj także:

Polonia w Europie woli Trzaskowskiego. Ta mapa pokazuje skalę poparcia dla rywala Dudy

"To właśnie miłość" z... łamaniem Konstytucji w tle. Spot Wolnych Sądów jest hitem internetu

Nowy sondaż: Trzaskowski na czele, ale gra będzie toczyć się o niezdecydowanych