Hanna Banaszak: Brak umiejętności kompromisu jest naszą cechą narodową

Michał Jośko
Zadebiutowała w roku 1980, stając się jedną z największych gwiazd PRL-u. Dziś, po siedmioletniej przerwie, wydaje nowy album, na który trafiły piosenki z (niezbyt wesołymi, zaznaczmy) tekstami autorstwa m. in. Wisławy Szymborskiej, Witolda Gombrowicza, Tadeusza Różewicza i Wojciecha Młynarskiego. To doskonała okazja do przeprowadzenia wywiadu z artystką, która zazwyczaj unika obecności w mediach – porozmawiajmy o tym, co smuci Hannę Banaszak w dzisiejszej Polsce, skłóconych rodakach, politykach współczesnych oraz działaczach Solidarności w czasach stanu wojennego. Dowiemy się także, w jaki sposób młoda piosenkarka może wydostać się z szufladki z napisem "symbol seksu", do której włożyli ją mężczyźni władający szołbiznesem.
Hanna Banaszak Fot. Agata Preyss
Pani Hanno, czy naprawdę jesteśmy gatunkiem tak niereformowalnie złym, jak wynika to z nowej płyty? Kondycja ludzkości jest aż tak smutna?

Sądzę, że mamy swój awers i rewers. Z jednej strony jesteśmy wspaniali – kształcimy się, coś wymyślamy, rozkwitamy i czynimy mnóstwo wspaniałości, ale z drugiej – dewastujemy świat i zbyt często nie dostrzegamy problemu innego człowieka. Dotyczy to zarówno relacji narodów, jak i nas, podzielonych Polaków. Im dłużej żyję i dłużej na to patrzę, coraz bardziej jestem tym zasmucona, bo wciąż nie wyciągamy wniosków z historii.


Od wieków wszystko przebiega w podobnych cyklach. Ludzie dążą do czegoś pozytywnego, dzieją się rzeczy dobre i nagle bum ! zaczynamy się kłócić, wszczynamy wojenki, potem wojny, robimy sobie nawzajem krzywdę, coś i kogoś niszczymy i znów wszystko trzeba zaczynać od nowa. Naprawiać to, co sami zburzyliśmy.
Hanna BanaszakFot. Agata Preyss
Rozmawiamy w chwili, w której nasz kraj jest skłócony bardzo mocno, pomiędzy dwiema turami wyborów prezydenckich… Gdzie tkwi największy problem?

W nieumiejętności kompromisu. To nasza narodowa cecha, nie mówiąc też o lekko zakorzenionej wzajemnej niechęci. Oczywiście, wszystko ma swoją przyczynę, tak więc można byłoby te cechy uzasadniać historycznie, usprawiedliwiać je i starać się je rozumieć.
Jednak na pewnym etapie świadomości, należy już wyciągać dojrzałe wnioski i w związku z tym próbować coś zmieniać. I to przede wszystkim w sobie.

My, Polacy, wciąż nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że ktoś inny może mieć zupełnie inne poglądy i w naszym wspólnym kraju mieć takie same prawa do życia, jak my. Rzecz polega na tym, aby umieć wyjść sobie naprzeciw, porozumieć się z ludźmi mającymi inne "racje" – nawet jeżeli w naszym mniemaniu one nie są słuszne.

Chodzi o to, aby zastanowić się, dlaczego druga osoba myśli tak a nie inaczej, przez chwilę spróbować popatrzeć jego kryteriami, bo przecież nie tylko my mamy prawo do tej samej, otaczającej nas, wspólnej rzeczywistości. W pewnych momentach trzeba odpuścić, aby także drugiemu człowiekowi pozwolić szczęśliwie żyć i swobodnie oddychać. Egotyzm – to jest nasz problem. Mimo to, wierzę w nas i nasze zdolności do metamorfoz.

A jednak rozmawiam z optymistką!

Bez względu na wszystko staram się o życiu myśleć jasno, zatem nawet jeżeli czasami postrzegam nasz świat jako miejsce smutne, nawet jeżeli nagrywam taką a nie inną płytę, nie oznacza to, że całkowicie utraciłam wiarę w człowieka.

Chciałabym, aby ktoś, kto słucha albumu "Stoję na tobie Ziemio", dostał lekko obuchem w głowę i dzięki temu zreflektował się, zastanowił nad czymś. W gruncie rzeczy idea stojąca za tym pesymistycznym krążkiem jest optymistyczna (śmiech).

Wracając jeszcze na moment do spraw "okołopolitycznych": czy tego rodzaju sprawy angażują panią naprawdę mocno, czy rozmawiam z artystką, która woli jednak żyć z głową w chmurach, uciekać od spraw przyziemnych w świat sztuki?

Obchodzi mnie Polska, obchodzi mnie polityka i to, co dzieje się wokół nas. Żyję w tzw. ciekawych czasach i dużo już widziałam. W latach 80. i 90. byłam człowiekiem jeszcze młodym, ale dorosłym, zatem sporo pojmowałam.

Pamiętam na przykład, jak przez cały lipiec roku 1981 graliśmy z kabaretem Zenona Laskowika w Gdyni. Na nasze spektakle przychodzili też działacze solidarnościowi. Już wtedy dostrzegłam takich, którzy nie potrafili wycofać się ze swych aspiracji, mieli zastrzeżenia, że ktoś się wybił, został symbolem. Wiadomo, o kim mówię…

To zabawne, ale w tamtym czasie zawodowo dość często jeździłam po świecie i wielokrotnie musiałam udzielać wywiadów na temat Lecha Wałęsy. Nawet w połowie lat 80., podczas występów w Japonii, tamtejsi dziennikarze wypytywali mnie głównie o niego i Jana Pawła II. Musiałam mówić o osobach, których nigdy nie poznałam (śmiech).

Od tamtego czasu niezmiennie interesuję się tym, co w Polsce się dzieje i nad wieloma rzeczami ubolewam, dotyczy to również takich, które miały miejsce po roku 1989.
Chce pani powiedzieć, że "plusów dodatnich" było mniej, niż ujemnych?

Nie, nie. Chodzi mi o to, że tamci politycy też popełnili parę błędów. Jednak biorę w tym poprawkę na fakt, że kraj znalazł się w sytuacji, która dla wszystkich była czymś zupełnie nowym. Przecież nie mogliśmy od razu wszystkiego wiedzieć, rozumieć, wszystko robić idealnie. Byliśmy rzuceni na szerokie wody zupełnie dla nas nowej rzeczywistości.

Ale zaniedbaliśmy np. tłumaczenie społeczeństwu, dlaczego wykonujemy takie a nie inne polityczne czy też ekonomiczne ruchy. Ludziom się to należało, bo oni wszyscy o to walczyli, a potem zostali odstawieni na bok. Społeczeństwo trzeba było politycznie edukować. Może nie miałoby później aż tylu zastrzeżeń do rządzących i nie dałoby się aż tak podzielić.

No cóż, podejrzewam jednak, że ci, którzy dziś krzyczą najgłośniej o tym, jak źle rządzono Polską po transformacji ustrojowej, wówczas nie zrobiliby tego lepiej. Gdyby znaleźli się w podobnej sytuacji, tak samo nie wiedzieliby, jak to wszystko poukładać. Łatwo kogoś oceniać, gorzej samemu wykonać.

Można mieć zastrzeżenia do pewnych osób, ale jednak przez tych trzydzieści lat zaszliśmy naprawdę daleko. Nie twierdzę też, że absolutnie wszystko, co obecnie robi partia rządząca, jest złe. Jednak szkoda, że w jej tle jest równocześnie tak wiele dewastacji.

Wracając do mojego politycznego zaangażowania, to chodzę na wybory, lecz unikam demonstracji. Nie akceptuję obrażania przeciwnika, które tam czasem rejestruję. Dla mnie to nie jest najlepszy sposób na zwycięstwo.

Wydaje mi się, że podobnie widzą to ludzie młodzi. Oczywiście nie usprawiedliwiam tego, że spora ich część nie chodzi na wybory, ale domyślam się z czego to może wynikać. W ich młodych, bystrych oczach moje i jeszcze starsze pokolenie trochę się skompromitowały.

Sprawiamy wrażenie ludzi, którzy najpierw wywalczyli demokrację, a teraz, od lat, głównie się o nią kłócą i nawzajem obrażają. Proszę spojrzeć na obecną sytuację: jesteśmy narodem tak zacietrzewionym, że nie może się odbyć nawet debata dwóch kandydatów na prezydenta Polski. Trudno się dziwić, że młodzi ludzie nie mogą już na to patrzeć. To tak, jakby ich mama i tata, wciąż sobie skakali do oczu. Efekt jest taki, że dziecko szybko wyfruwa wtedy z domu.
Hanna BanaszakFot. Agata Preyss

Od kondycji polskiej polityki przejdźmy gładko do kondycji rodzimej muzyki. Jak ocenia ją osoba, której kariera związana była z nazwiskami tak wielkimi, jak Przybora, Wasowski, Kofta, Matuszkiewicz albo Młynarski? Uwiera panią wszechobecny pośpiech i bylejakość oraz to, że większość dzisiejszych gwiazd sprawia wrażenie, jakby powstała w fabryce klonów?

Niespecjalnie słucham muzyki. Po tylu latach pracy jestem zmęczona dźwiękami. Gdy jednak dociera do mnie to, co dzieje się na rynku, czasem czuję smutek. Ubolewam nad tym, że brakuje dziś prawdziwych autorytetów, które z naciskiem mówiłyby młodym ludziom, że sztuka to indywidualizm, a nie powielanie cudzych wzorców.

Nastały czasy, w których liczą się fajerwerki i oglądalność. Wprawdzie ludzi utalentowanych nie brakuje, ale mało kto prawdziwie im pomaga. Raczej służą do chwilowego uatrakcyjniania telewizyjnych show. Gdy ich pięć minut mija, nierzadko zaczynają się nieszczęścia.

Bywa, że zgłasza się do mnie młodzież, która chce, abym uczyła ją śpiewu. Nie mam na to czasu, ale niekiedy zdarza mi się zapoznać z ich piosenkami i słyszę wówczas dziesiątki różnych odniesień albo wręcz podróbek. To kompletnie nie ma sensu!
Porozmawiajmy o początkach pani kariery solowej, czyli czasie, gdy z Hanny Banaszak uczyniono symbol seksu – zmysłowy wizerunek sceniczny, do tego śpiewanie utworów w stylu "Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia" i "Bo we mnie jest seks"… Pamięta pani moment, w którym postanowiła wyrwać się z tej szufladki?

Dość szybko poczułam, że jest mi tam niewygodnie. Postanowiłam zatem przez rok albo półtora nie pokazywać się w telewizji i czekałam na moment, w którym będę mogła zaistnieć na nowo, z dojrzalszymi tekstami. Pomógł mi w tym Jonasz Kofta.

Pamiętam rok 1988, już po śmierci Jonasza, gdy pojawiły się problemy w Opolu związane z jego "Sambą przed rozstaniem". Nie było akceptacji na wykonanie tego utworu, bo choć tekst był polski, jednak muzyka zagraniczna, a ten festiwal preferował piosenkę rodzimą.

Zawalczyłam jednak i udało się to przeforsować. O tej piosence cała Polska mówiła przez kolejne pół roku, a ja wreszcie zaistniałam w zupełnie nowej odsłonie. Od tego momentu artystycznie robiłam już tylko to, o czym sama decydowałam.

Czy seksualizowanie młodych, atrakcyjnych artystek to coś nagminnego?

Nie da się ukryć, że patriarchat rozbestwił się na świecie już dawno temu. Współczesne dziewczyny jednak bronią się już przed tym, co – jako osoba nazywająca siebie feministką – w pełni popieram.

Oczywiście jestem feministką w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi mi o to, że zaraz zacznę jeździć na traktorach (śmiech). Mój feminizm to przeświadczenie, że kobieta ma takie same prawa, jak mężczyzna, że we wszystkim powinniśmy być partnerami, pomagać sobie i mieć dla siebie wzajemny szacunek.

Nie twierdzę, że światem powinny rządzić wyłącznie kobiety, ale fajnie byłoby, gdybyśmy miały na niego nieco większy wpływ, bo z natury jesteśmy istotami łagodniejszymi, a owa łagodność jest światu teraz bardzo potrzebna.

W dobrym, mądrym życiu ogromnie ważna jest inteligencja emocjonalna, a patrząc na wiecznie kłócących się męskich polityków, mam wrażenie, że tej inteligencji kobiety mają więcej. Zatem dobrze, że choć przez wieki dla wielu mężczyzn bywałyśmy tylko dodatkiem do ich męskości, obecnie coraz częściej już na to nie pozwalamy.
Hanna BanaszakFot. Agata Preyss
Nigdy nie była pani jedną z tych artystek, którym zależy na byciu widocznymi zawsze i wszędzie, wyskakującymi z przysłowiowej lodówki. Chodziło pani o to, aby błyszczeć na scenie, a po zejściu z niej, założyć czapkę niewidkę. Czy nowa płyta sprawi, że zmieni pani strategię? Hanna Banaszak zacznie brylować w mediach?

Na pewnym etapie zawodowego życia, stałam się osobą tak popularną, że nie mogłam spokojnie wyjść na ulicę. Zewsząd słyszałam komentarze na swój temat. Zazwyczaj były miłe, więc niby powinnam być zadowolona, ale bycie w centrum zdarzeń nigdy nie było moim priorytetem. Wolałam istnienie skromniejsze, mniej rzucające się w oczy. Zawsze potrzebowałam wolności, także w sferze zawodowej. Bycie znaną twarzą w tym przeszkadza.

Popularność z lat 80-tych i 90-tych była dla mnie udręką. Nie mam w sobie aż takiej dawki artystycznego ekshibicjonizmu, żeby również poza sceną wciąż musieć się przeglądać w cudzych zachwytach. Poza tym z natury jestem samotnikiem.

Jednak w tamtym czasie popularnością dostałam w kość tak bardzo, że w pewnym momencie zamarzyłam, aby móc się realizować na polu sztuki, jednak być anonimową w życiu prywatnym. Nie wiem, jak tego dokonałam, ale… udało się !

Wciąż gromadzę ludzi na koncertach, lecz w innych sytuacjach prawie nikt mnie nie rozpoznaje. Ze zdziwieniem obserwuję niektórych artystów, którzy niepokoją się, gdy dłużej nie ma ich w telewizji, gazetach lub na portalach internetowych. Ja mam odwrotnie. Rozpoznawalność raczej mnie uwiera, niż cieszy.
Z tych też powodów, omawiając niedawno teledysk promujący album "Stoję na tobie Ziemio", z góry poprosiłam, aby mojego wizerunku w nim nie było. Będę też unikać zbyt częstych promocyjnych obecności w telewizji etc.

Bardzo mi odpowiada sytuacja, w której prawie cała Polska kojarzy, kim jest Hanna Banaszak, ale gdy idę ulicą, nikt nie przypuszcza, że "ta pani" to ja (śmiech).