Dziennikarze ją skazali, sąd uniewinnił. Podleśna o wygranej nad policją i Ogórek
Niewinna – taki wyrok usłyszała w środę Elżbieta Podleśna, opozycjonistka uliczna, która wraz z kilkoma innymi osobami 2 lutego 2019 roku przez kilka minut blokowała wyjazd BMW Magdaleny Ogórek, pracownicy TVP. Policja skierowała przeciw Podleśnej sprawę do sądu za tamowanie ruchu.
Elżbieta Podleśna: Jestem zmęczona, ale zadowolona. Mam poczucie, że sędzia, który orzekał w naszej sprawie, ma duże zrozumienie dla istoty demokracji. W uzasadnieniu wyroku znać było nie tylko literę, ale i ducha prawa. Ale czuję też niepokój.
Dlaczego?
Bo sprawy osób, które wówczas demonstrowały przed TVP, sądzili trzej różni sędziowie i każdy z nich wydał inny wyrok. Naszą piątkę uniewinniono, ale już dwaj moi znajomi zostali uznani za winnych. Oczywiście odwołają się od tego wyroku, ale nie wiadomo, co będzie w drugiej instancji. Podobnie spodziewam się, że policja nie zaakceptuje oczyszczenia nas z zarzutów i też złoży apelację. Sprawa nie jest więc całkowicie zakończona. Zakończył się dla mnie pewien jej etap.
Nie żałujesz tego wielodniowego protestu przed siedzibą TVP? Tego zamieszania, które nastąpiło potem?
Nie. Po tragicznej śmierci Adamowicza "nasza" strona stała się, co w pewnym sensie zrozumiałe, bardzo asekuracyjna, a druga pewnie kroczyła wyrąbaną ścieżką nienawiści i manipulacji. Poczułam się w osobistym obowiązku zaprotestować przeciw temu i stanęłam przed wejściem do telewizji.
By uświadamiać ludziom wchodzącym i wychodzącym z tego budynku, że biorą udział w czymś złym. Niezależnie od tego, czy są pracownikami TVP czy tylko jej gośćmi. W ciągu 18 dni protestu dołączali do mnie inni opozycjoniści.
W końcu ogłosiłam na Facebooku, że nie mam już sił na dalszy protest i że będę na ulicy po raz ostatni. Tego wieczora zebrało się nas więcej. Tak się złożyło, że po zakończonym programie wyszła przed budynek Magdalena Ogórek…
Kandydatka SLD na prezydenta w 2015 roku, a potem pracownica przejętej przez PiS telewizji. Krzyczeliście do niej, że jest kłamczuchą, że to co robi to wstyd i hańba. W internecie pojawiły się nagrania…
A wtedy niepisowskie media odebrały nam prawo do słusznego gniewu. Na Twitterze posypały się wpisy oburzonych dziennikarzy i polityków. Nazywali nas dziczą, hołotą, uwierzyli Ogórek na słowo, że ją opluliśmy, że była zagrożona. Nie była.
Od początku dziwiło mnie to dziennikarskie wzmożenie. Przecież na filmikach kręconych przed TVP nie widać byście dotknęli Magdalenę Ogórek choćby palcem. Nie ma plucia ani niszczenia auta, które wam zarzucała we wpisie na Twitterze.
Bo jej nie dotknęliśmy, nie opluliśmy i nie zniszczyliśmy jej samochodu, co Ogórek przyznała na sali sądowej. Nasz protest, choć pełen gniewu, był pokojowy. Tymczasem tak zwani demokratyczni dziennikarze woleli uwierzyć w tweeta propagandystki TVP, niż zapoznać się z faktami. To była dla mnie cenna lekcja.
Czego się nauczyłaś?
Nauczyłam się, jak bardzo nie możemy liczyć na własne środowisko. Zrozumiałam, jak intensywnie robi się politykę na Twitterze. Dowiedziałam się, że dziennikarze – nie wszyscy, ale większość z nich – szanuje uliczną opozycję tylko teoretycznie. I przekonałam się, że potrafią się odwrócić od kogoś niesłusznie oskarżonego w mgnieniu oka. Nie myśląc o konsekwencjach. A my te konsekwencje ponosimy do dziś.
Jakie konsekwencje? Przecież to nie dziennikarze wzięli was do sądu tylko policja.
Zgadza się, ale gdy tylko media demokratyczne zrobiły w tył zwrot, pisowska machina represji zaczęła się rozpędzać. Te gromy od centrowych, liberalnych, a nawet lewicowych redaktorów, a także polityków, którzy wpadli w jakiś mechanizm stadny, pokazały władzy, że teraz może już rozprawić się z nami na ostro. I tak się stało.
Wezwania na przesłuchanie wręczali nam nie listonosze, ale policjanci, którzy pukali w niedzielę rano do drzwi. A "Wiadomości" TVP pokazały nasze twarze, ujawniły nazwiska i miejsca pracy. W tym jednej osoby, której tego dnia nawet tam nie było. Telewizja publiczna musiała mieć przecieki od policji, bo jej pracownicy czaili się na niektórych z nas z kamerą przed komisariatem, gdy stawialiśmy się do składania zeznań. Wokół nas wybuchło piekło.
W efekcie dwie osoby straciły źródło utrzymania. Ich szefowie stwierdzili, że nie chcą kłopotów. Moja pozycja zawodowa jako psycholożki została podważona. W tej sprawie mam nadzieję spotkać się z panią Ogórek w sądzie.
Znowu?
Tak, tym razem to ja złożyłam powództwo. Zarzucam jej naruszenie moich dóbr osobistych, bo wielokrotnie poddawała w wątpliwość moją poczytalność, a także kompetencje do wykonywania zawodu psychologa. Z podobnego powodu pozywam innego pracownika TVP, Rafała Ziemkiewicza.
Tylko raz. Pani Ogórek kilkakrotnie przedstawiała usprawiedliwienia nieobecności
w dniach, gdy sąd wymagał od niej stawiennictwa. Jednak i to jedno spotkanie zapadło mi w pamięć. To było wstrząsające doświadczenie.
Dlaczego?
Magdalena Ogórek wspomniała, że bała się, że jeśli ktoś ma nóż, to ona sama może skończyć jak Adamowicz... A przecież my pokojowo protestowaliśmy od wielu dni właśnie po śmierci Adamowicza, zaszczuwanego przez TVP, której twarzą jest Ogórek!
To kompletne odwrócenie sytuacji zdruzgotało mnie bezmiarem cynizmu. I to właśnie takiej osobie demokratyczni dziennikarze i politycy na wyścigi składali wyrazy współczucia za usłyszenie słowa "kłamczucha"! To by było nawet śmieszne, gdyby nie było takie smutne. Ważne jest jednak to, że sąd ustalił, że żadnego ataku na Ogórek nie było.
A jak ona się tłumaczyła z tych nieprawdziwych twierdzeń o przemocy fizycznej?
Że miała wrażenie, że jej się wydawało i nie była pewna. Przedstawiała się jako osoba przeżywająca głęboki stres, który uniemożliwiał rejestrowanie sytuacji w poprawny sposób.
”Przedstawiała się”? Wiem, że nie tknęliście jej palcem, ale nawet same krzyki kilkorga ludzi wokół mogą wywołać niepokój w ich adresacie. Na nagraniu słychać, że w pewnym momencie krzyczysz do niej "spieprzaj kłamliwa babo obrzydliwa!”.
Magdalena Ogórek była tak zestresowana, że przesyłała nam buziaczki przez cały czas otwarte okno samochodu. I nagrywała nas komórką zamiast posłuchać policji i jechać, gdy policjanci usunęli nas z drogi. Więc sądzę, że to mówienie o wielkim stresie jest nadużyciem.
Chcę też przypomnieć, że protest uliczny nie jest narzędziem, które ma sprawiać komuś przyjemność. W uzasadnieniu wyroku sąd potwierdził, że o ile protestujący nie stosują przemocy i do niej nie nawołują mają prawo wyrażać swoje poglądy, w efekcie czego ich adresaci mogą czuć dyskomfort. To mieści się w granicach sporu politycznego, co potwierdziła sama Magdalena Ogórek twierdząc, że nie czuła się znieważona.
Owszem, krzyknęłam "spieprzaj kłamliwa babo obrzydliwa”, co nie było eleganckie ani rozsądne. Wątpię jednak, by pani Ogórek mogła usłyszeć te słowa, bo zawołałam tak w momencie, gdy już odjechała spory kawałek. Odjeżdżała na tyle nieostrożnie, że zderzak jej samochodu dotknął nogi jednej z osób protestujących, na szczęście nic się nie stało. Mój okrzyk był wyrazem zdenerwowania tą nonszalancją. Jest wyraźnie zarejestrowany, bo reporter stał tuż obok mnie.
Czy któryś z komentatorów przeprosił za te pierwsze, gorące komentarze, w których was potępiali i stawali po stronie "oplutej" Ogórek?
Z mocnych stwierdzeń wycofało się sporo polityków. Chyba najbardziej wzruszające były przeprosiny wystosowane chyba już następnego dnia przez Waldemara Kuczyńskiego.
Adrian Zandberg potrzebował więcej czasu, około pół roku. Podszedł do mnie z przeprosinami na Marszu Równości. Powiedziałam, że to miło, ale oczekuję, że skoro nazywał nas bydłem na Facebooku i Twitterze, to przeprosi również na forum publicznym w internecie. Zrobił to.
A przeprosili dziennikarki i dziennikarze?
Ależ skąd. Nie przeprosił ani Adam Szostkiewicz, ani Dominika Wielowieyska, ani – przede wszystkim – Wojciech Czuchnowski, który po zajściu wystosował do mnie list otwarty, potępiając mnie za rzekomą przemoc. To bolesna, ale cenna nauczka.
Na szczęście były też osoby, które dały nam przestrzeń do tego, by opowiedzieć, jak było naprawdę. Co prawda nie zrównoważyło to propagandy TVP, ale samo to, że mogliśmy się wypowiedzieć u Jacka Żakowskiego w Superstacji czy Hanny Zielińskiej w TOK FM, czy na łamach "Rzeczpospolitej", wiele dla nas znaczyło.
Czekasz na przeprosiny? Może uniewinniający wyrok sądu to dobry moment, by wrócić do sprawy?
Po 1,5 roku? Nie chcę jakichś wymuszonych pseudoprzeprosin. Już lepiej, by nadal milczeli. Swoją drogą: wiesz, że przed tą całą awanturą z Ogórek naszym wielodniowym protestem zainteresowała się francuska telewizja publiczna? Wysłali dziennikarzy, kamery, zrobili materiał. A polskie media udawały, że to się nie dzieje. Wielu naszych demokratycznych dziennikarzy ma już status ugotowanej żaby.
Kolejną głośną sprawą, w której stanęłaś przed sądem, jest sprawa tzw. tęczowej Maryjki. Liczyłaś w ogóle ile postępowań przeciw tobie się toczy?
Nie. To nie ma sensu, bo są na różnych etapach, więc nie mogę odhaczać, że to mam z głowy, a to nie. Żyję z dnia na dzień. I mogę mieć tylko nadzieję, że będę trafiać na sędziów, dla których prawo do protestu, prawo do wyrażania poglądów, prawo do zgromadzeń stanowią – jak to ujął sąd w uzasadnieniu uniewinniającego nas wyroku – "sól demokracji".
Przeczytaj także:
– TVN24 odpowiada na kłamstwo Magdaleny Ogórek. Po tej ripoście nabrała wody w usta– Ogórek zmieniła zdanie? Tłumaczy dlaczego startowała na prezydenta z poparciem SLD, a teraz bryluje w pisowskiej TVP
– Magdalena Ogórek grozi na Twitterze. Bo Muzeum Historii Żydów Polskich Polin pokazało jej wypowiedź