Orban przejęcie mediów podzielił na cztery etapy. W Polsce PiS może zrobić to podobnie

Adam Nowiński
Prawo i Sprawiedliwość tradycyjnie po kolejnych wyborach wraca do tematu repolonizacji mediów, czyli de facto rozprawienia się z nieprzychylnymi obozowi władzy redakcjami. Na Węgrzech proces ten trwał 8 lat i do tej pory jeszcze przejmowane są pozostałości wolnych mediów, ale tam w znacznej mierze rządowi pomógł kapitał prywatny. A jak będzie w Polsce? Zapytaliśmy o to ekspertów.
Viktor Orban zrobił "porządek" z mediami rękami węgierskich oligarchów. Czy tak też będzie w Polsce? Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Jeszcze pod koniec kampanii wyborczej czołowi politycy Prawa i Sprawiedliwości z prezydentem Andrzejem Dudą na czele bardzo narzekali na nieprzychylne artykuły publikowane w niezależnych od obozu rządowego mediach. Szczególnie mocno krytykowano redakcję "Faktu" za publikacje dotyczące sprawy ułaskawienia pedofila przez Dudę.

– Atakowanie nas za to, że my chcemy pomóc ofiarom to skrajna hipokryzja ze strony tych środowisk medialnych, które w sposób świadomy uczestniczą w brudnej kampanii, które są etycznie i moralnie w standardach demokratycznych nieakceptowalne – komentował w TVP artykuły tabloidu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Do tego PiS do obrony prezydenta wykorzystywał argument, że "Fakt" jest w rękach zagranicznego kapitału – niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego Ringier Axel Springer.


– Polska nie ingeruje w proces wyborczy w Niemczech. Liczymy na to, że będzie również tak samo w przypadku niemieckich interwencji w polskim procesie wyborczym. Apeluję do nowego ambasadora Niemiec, żeby porozmawiał z właścicielami gazety "Fakt" – mówił w radiowej Jedynce szef kampanii Dudy Adam Bielan.

Repolonizacja mediów odcinek 125

Nie dziwi więc, że po raz kolejny Prawo i Sprawiedliwość podnosi temat repolonizacji mediów, które mają zagraniczny kapitał i... krytykują "dobrą zmianę". Pozostaje tylko pytanie: jak to zrobić? Na to nie padają już konkretne odpowiedzi. Były wicepremier Jarosław Gowin stwierdził w ostatnim wywiadzie, że "można ją przeprowadzać wyłącznie na zasadach rynkowych". Podobnie zrobił przecież węgierski Fidesz i jego lider Viktor Orban. Od 2010 roku przez osiem kolejnych lat konsekwentnie dążył do przejęcia monopolu medialnego w kraju. W końcu udało mu się to. Zdaniem politologa profesora Bogdana Góralczyka obecnie na Węgrzech zostało bardzo niewiele redakcji, które można zaliczyć do wolnych mediów.

– Jest jedno radio opozycyjne - Klub Radio, jeden dziennik - "Népszava" i może ze trzy tygodniki. Natomiast nie ma już żadnej opozycyjnej i obiektywnej telewizji. Wszystkie media centralne od agencji prasowych przez stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe i główne portale informacyjne po gazety i portale lokalne są w rękach obozu rządzącego – wymienia profesor Góralczyk.

Cztery etapy na Węgrzech

Orban do przejęcia kontroli nad mediami użył prostej strategii – wykupił tych, którzy pisali o nim i jego rządach krytyczne artykuły. Ale nie zrobił tego sam. Miał pomoc węgierskich oligarchów, m.in. Heinricha Peciny, Andy'ego Vajny i Lőrinca Mészárosa. To oni kupili znaczną część mediów opozycyjnych na Węgrzech. Profesor Góralczyk twierdzi, że proces ten można podzielić na cztery etapy.

– Pierwszym było przyjęcie przez węgierski parlament nowej ustawy o mediach, która w zasadzie zmieniała to, co nazywamy mediami publicznymi w media rządowe. Z tym że u nas sytuacja nie wygląda jeszcze tak źle, jak na Węgrzech. Tam dysproporcja w udziale w czasie antenowym Fideszu i polityków rozdrobnionych partii opozycyjnych jest gigantyczna – tłumaczy nasz rozmówca.

W grudniu 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość także zmieniło Ustawę o mediach publicznych, która pozwoliła "dobrej zmianie" m.in. na wymianę kadry kierowniczej w Telewizji Polskiej i innych publicznych podmiotach medialnych. Ale polscy prawodawcy byli łaskawsi w swoich zapisach niż ludzie Orbana.

Na Węgrzech po ustawie medialnej wprowadzono bowiem bardzo restrykcyjną politykę podatkową jeśli chodzi o reklamy w mediach prywatnych, a państwowe spółki dostały wręcz zakaz reklamowania się w mediach, które nie były przychylne władzy. To zmiękczyło grunt pod finansowe przejęcia niezależnych redakcji.

Na pierwszy ogień poszedł koncern Mediaworks, który wykupił przyjaciel Orbana, austriacki biznesmen, Heinrich Pecina. Tym samym stał się on właścicielem dużego opozycyjnego dziennika - "Népszabadság", czyli gazety zbliżonej do polskiej "Gazety Wyborczej". Pecina nie zamierzał go jednak rozwijać lub zmieniać. Po prostu go zamknął, co według profesora Góralczyka było drugim etapem przejmowania mediów przez ludzi Orbana.

– Trzecim było przejęcie w 2018 roku największego dziennika opozycyjnego "Magyar Nemzet" i zamienienie go w sztandarową gazetę rządu, a czwartym - wykupienie mediów lokalnych przez Vajnę i Mészárosa – mówi nam profesor.

Ale wykupienie mediów to jedno. Nowi właściciele długo nie nacieszyli się ze swoich telewizji, rozgłośni radiowych, portali i gazet. Na różne sposoby przekazali je do powołanej przez rząd fundacji KESMA. W listopadzie 2018 roku przejęła ona na raz aż 476 redakcji. W ten sposób rząd Orbana zapewnił sobie monopol na informacje w kraju.

Czytaj także: Tak Orban i jego ekipa rozprawili się z prywatnymi mediami. "Można powiedzieć, że na Węgrzech nie ma już wolnych mediów"

Repolonizacja mediów w praktyce

Ale czy taki model przejęcia mediów sprawdziłby się w Polsce? Zdaniem profesora Macieja Mrozowskiego, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, jest to możliwe, ale całkowicie nieopłacalne.

– Byłoby to przede wszystkim nierentowne i nielogiczne, bo ostatnie wybory pokazały, że młodzi ludzie oraz osoby wykształcone nie dały się nabrać na propagandę PiS-u w mediach. Trzeba jednak pamiętać, że PiS nie posługuje się "normalną" logiką. On ma swoją logikę – mówi naTemat.pl prof. Mrozowski.

Wyjaśnia także, że niektórzy politycy PiS wprowadzają Polaków w błąd, gdy tłumaczą repolonizację mediów zachodnimi standardami. – Takich przepisów, które mówią, że większość udziałów w danym medium misi stanowić kapitał krajowy, nie ma w UE. Zlikwidowały je traktaty o wolnym rynku w Europie i stworzyły jedno pojęcie - wydawcy europejskiego. Dlatego na przykład Francuz może otworzyć gazetę w Polsce, a Polak we Francji – tłumaczy ekspert.

To w takim razie jak może wyglądać repolonizacja mediów w naszym kraju? Nasz rozmówca uważa, że mogą to być naciski zawarte w zmianach legislacyjnych. Ale nie wierzy, że jakiekolwiek przejdą z fazy planów do realizacji.

– Rycerze przed walką też zawsze pokrzykiwali i odgrażali się przeciwnikowi, ale nie było to równoznaczne z tym, że wyjdą z lasu i ruszą w bój. Na razie mamy fazę tupania nogą. Zobaczymy, czy coś z tych gróźb się ziści – dodaje.