Serial, dla którego nie ma tematu tabu. "Mogę cię zniszczyć" opowiada o ofiarach gwałtu

Zuzanna Tomaszewicz
Myśleliście, że fabuła "Fleabag" jest zaskakująca? "Mogę Cię zniszczyć" to serial, który scenariuszem oraz sposobem prowadzenia narracji faktycznie przypomina dzieło Phoebe Waller-Bridge, jednak jest od niego zdecydowanie bardziej złożony i nowatorski. Takich scen, jakie stworzyła aktorka, scenarzystka i reżyserka Micheala Coel, nie było dotąd na małym ekranem. Poznajcie świat widziany oczami ofiary przemocy seksualnej.
"Mogę cię zniszczyć" to serial o ofierze gwałtu. Fot. kadr z serialu "Mogę cię zniszczyć"
Zacznijmy o tego, że serial "Mogę cię zniszczyć" powstał na podstawie prawdziwych życiowych doświadczeń jego pomysłodawczyni, a także odtwórczyni głównej roli. W swoim dziele czarnoskóra Brytyjka zapoczątkowała wręcz dojrzałą dyskusję na temat tego, jak wygląda życie po gwałcie. Wielu widzów serialu, którzy padli w przeszłości ofiarą napaści seksualnej (w ogólnym znaczeniu), twierdzi, iż Michaela Coel dała im głos. Inne produkcje miały bowiem problem z uchwyceniem autentyczności tej traumy.

Ale wszystko po kolei. Główną bohaterkę, Arabellę, poznajemy w momencie, kiedy wraca z wycieczki do Włoch i żegna się ze swoim "potencjalnym" włoskim chłopakiem, który wyraźnie ucieka od okazywania jej jakichkolwiek uczuć. Okazuje się, że dwudziestoparoletnia kobieta zbierała zagranicą materiał do swojej nowej książki, która ma potencjał powtórzyć sukces jej wcześniejszego bestselleru zatytułowanego "Kroniki rozdrażnionego millenialsa".


Arabella mierzy się z klasycznym dla generacji Y problemem, czyli deadlinem. Po powrocie do Londynu musi szybko przedstawić wydawcy szkic swojej pracy, którą ledwo co zaczęła pisać. Przed zabraniem się do roboty dziewczyna postanawia rozluźnić się i wyjść z przyjacielem na miasto. W towarzystwie swojego kumpla oraz kilku nieznajomych twarzy idzie do klubu nocnego, gdzie pije shota za shotem. Następnego dnia budzi się rano z rozciętym czołem i dziurą w pamięci. Jedynym wspomnieniem z ostatniego wieczoru jest rozmazany obraz mężczyzny, który napastuje ją w kabinie toaletowej.

Przed nami jeszcze długa droga

Bohaterka serialu nie dopuszcza do siebie myśli, że mogła zostać tamtej nocy zgwałcona. Szybko jednak uświadamia sobie, iż ktoś dosypał jej czegoś do drinka. Arabella nie ma problemu z tym, aby udać się ze swoim problemem na komendę policji. Widać, że na sposób ukazania tej sceny duży wpływ miały dyskusje, które w ostatnim czasie były poruszane w kwestii ruchu #MeToo. Funkcjonariuszki nie kwestionują tego, że kobieta była molestowana. Służby zapewniają jej profesjonalną opiekę psychologiczną, a także obdukcję lekarską.

W tym momencie przypomnijmy sobie, jak podobna scena został ukazana w serialu "Niewiarygodne". Nastolatka zwróciła się o pomoc do policji, jednak ta ją zawiodła. Przy przesłuchaniach postaci nie towarzyszył psycholog. Była ona traktowana jako oszustka. "Mogę cię zniszczyć" pokazuje jak faktycznie powinna wyglądać procedura zgłaszania molestowania seksualnego. Arabella nie bała się zgłosić sprawy na policję. Jedyną rzeczą, która nie dawała jej spokoju, była świadomość tego, że obcy mężczyzna ją wykorzystał.

Michaela Coel przekroczyła też inne granice, poruszając wątki, które dla niejednego widza mogą okazać się "niewygodne". Nigdy przedtem nie widziałam, aby w jakiejkolwiek innej produkcji czy to Netflixa czy HBO pokazano w tak graficzny sposób seks podczas miesiączki. Na ekranie widzimy zakrwawionego tamponu oraz skrzep krwi na ręczniku. Niektórym osobom zajmie trochę czasu zbieranie szczęki z podłogi.

Jakby tego było mało, w "Mogę cię zniszczyć" mamy też obrazowe sceny seksu dwóch mężczyzn oraz wątek gwałtu na mężczyźnie. Przyjaciel Arabelli słyszy na komisariacie, że jeżeli do gwałtu doszło od razu po seksie, który odbył się za zgodą obu stron, to sprawa może nie być potraktowana jako przestępstwo.

A skoro jesteśmy przy kwestii przestępstw, w serialu Coel nawiązała też do zjawiska zwanego stealthing. W wolnym tłumaczeniu pojęcie to oznacza zdejmowanie prezerwatywy podczas stosunku tak, aby partnerka tego nie zauważyła. Jak się okazuje, takie zachowanie jest w świetle brytyjskiego prawa uznawane za napaść seksualną.

"Mogę cię zniszczyć" to ważny głos w sprawie tego, jakie mamy prawa i co możemy z nimi uczynić. To też ważny głos w kwestii systematycznego rasizmu i problemu białej supremacji.

Michaela Coel zna swoją wartość

"Mogę cię zniszczyć" nie powstałoby, gdyby nie Michaela Coel. 32-latka z Londynu sama napisała scenariusz do serialu, była także jego współreżyserką, a na dodatek wcieliła się w postać Arabelli. Artystka jest obok Phoebe Waller-Bridge jedną z najbardziej niezależnych twórczyń w świecie kina. Ma już na swoim koncie odpowiednik "Fleabag", czyli zabawną komedię "Chewing Gum" o dziewicy, która bardzo chciałabym stracić... dziewictwo.

Netflix planował wykupić od Coel prawa do "Mogę cię zniszczyć" i prawie już to zrobił. Brytyjce nie spodobała się jednak oferta platformy - firma nie chciała dać jej nawet 5 proc. udziałów. Coel uznała, że to czyste szaleństwo. Ostatecznie podpisała kontrakt z BBC i HBO, gdzie otrzymała tytuł producenta wykonawczego.

"Cieszymy się, że możemy pracować z kimś tak odważnym i nieustraszonym jak Michaela. Stworzyła ona ultranowoczesny program, który bada problemy współczesnego pokolenia z ogromnym współczuciem, humorem i prawdomównością. To niezwykle ważna historia, którą BBC z dumą może opowiadać" – czytamy w oświadczeniu BBC Drama.

Serial "Mogę cię zniszczyć" można oglądać na platformie HBO GO

Czytaj także: Ten serial to godny następca "Seksu w wielkim mieście". Pokazuje miłość taką, jaka jest