"Większość małolatów ciągnie grubą bekę z tuzów hip-hopu". Jędker, czyli niezgorzkniały realista

Michał Jośko
Warszawiak z rocznika 1977, mający na koncie dwadzieścia cztery lata nawijania do mikrofonu, w międzyczasie współtworząc m. in. legendarne zespoły ZIP Skład i WWO. W roku 2009 założył popowo-klubową grupę Monopol, czego skutkiem był tryliard zarzutów o zdradę hip-hopowych ideałów. Porozmawiajmy o tym, kto wówczas NIE strzelił na niego focha, o życiu na emigracji i zmianach w Polsce – oczywiście również tych, które dotyczą świata muzyki. W jaki sposób rap i trap odbierają różne pokolenia? Nad czym właśnie pracuje człowiek znany jako Jędker Realista? To wszystko (i znacznie więcej) tylko tutaj.
Andrzej "Jędker" Wawrykiewicz Fot. Instagram.com/jedker_aka_jd
Dzisiejszy Jędker to bardziej realista czy naiwny marzyciel?

Z życiową naiwnością rozliczam się na płycie, którą właśnie nagrywam. Stan na dziś: czysty realizm. Ale taki połączony z wesołym hedonizmem, bez jakiegokolwiek zgorzknienia (śmiech).

Wiesz, "od zawsze" jestem optymistą, więc nawet jeżeli w danym momencie czuję wkurwa na świat, który kopie mnie po dupie, to budząc się następnego dnia, znowu mam głowę pełną fajnych planów, patentów na wydostanie się z tego dołka. Mojej głowy po prostu nie da się zabić deskami.

Ciągle mam nowe pomysły, ciągle chcę robić coś nowego, nietypowego, przełomowego. O, na przykład książka! Piszę ją od ośmiu lat i nareszcie wszystko układa się po mojej myśli: pochwalę ci się, że parę dni temu Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS im. Andrzeja Szczypiorskiego przyznał mi na nią stypendium, tak więc mam nadzieję, że "Dzienniki pokładowe rapera", bo taki jest tytuł, ukażą się jesienią tego roku.


Całość będzie nie tylko zbiorem niezwykle ciekawych opowieści, ale i bazą… pierwszego polskiego musicalu hip-hopowego. Tyle mogę zdradzić dziś, i tak już za dużo powiedziałem. Tak więc proponuję przejść do kolejnego pytania (śmiech).

No ale wracając do nowej płyty – zdjęcie ze studia, które wrzuciłeś na swojego Instagrama, opatrzone było hasztagiem "oldschool". Rozumiem, że tym razem nie nagrywasz rzeczy szokująco awangardowej?

Weź którykolwiek z moich albumów, z któregokolwiek roku, a usłyszysz coś awangardowego.

No ale w roku 2009, wydając krążek pod szyldem Monopolu, stworzyłeś coś, co było jednak zbyt awangardowe dla zdecydowanej większości dotychczasowych fanów. Zaczął się hejt, który trwa do dziś…

Stary, to właśnie jedna z tych rzeczy, z którymi rozliczam się na nowym albumie, koniec tematu. Rzeźbimy zbyt głęboko, w nie wiadomo czym… Przecież to nie ma sensu.

Rozumiem, że słowo "Monopol" jest w tej rozmowie zakazane?

Nie, nie o to chodzi. Luz, przecież możesz pytać, o co tylko chcesz. W razie czego po prostu nie udzielę ci odpowiedzi i tyle (śmiech).
Andrzej "Jędker" WawrykiewiczFot. Instagram.com/jedker_aka_jd
A więc: jak często plujesz sobie w brodę, myśląc: "po cholerę wydałem taki materiał już wtedy? Przecież parę lat później słuchacze podchodziliby już do podobnych kawałków ze znacznie mniejszą spiną"?

Ziom, w momencie nagrywania płyty "Product of Poland 100 %" wiedziałem doskonale, że nasz kraj nie jest jeszcze gotowy na takie kawałki. Ale nie przejmowałem się tym, bo chciałem być prekursorem czegoś naprawdę świeżego. No a do tego jestem człowiekiem przekornym (śmiech).

Wiesz, co radził mi szef jednej z największych wytwórni muzycznych, z którą miałem wtedy podpisany kontrakt? "Skitraj to na jakieś pięć lat w szufladzie, poczekaj". Ale odpowiedziałem, że mam to w dupie, że jestem twórcą, który zrobił to teraz i chce wydać to teraz.

Zresztą wszystko działo się w bardzo specyficznym momencie: wróciłem właśnie z Londynu, z zajebiście fachową rapową płytą. Ale wytwórnia Prosto odrzuciła ją i zostałem na lodzie, a miałem do wykarmienia roczną córeczkę; kurwa, musiałem coś zrobić, zarabiać… Tak więc – z młodą na kolanach – napisałem materiał na płytę Monopolu. Tak w kontrze, żeby wbić szpilę branży hip-hopowej, która właśnie zrobiła mnie w chuja.

No i poszło! Wspominany chwilę temu szef wielkiego wydawnictwa płytowego skarżył mi się później, że nienawidzi kawałków "Zodiak na melanżu" i "Lans", bo z ich powodu nie może spać po nocach – stały się takimi hitami, że jego sąsiedzi katowali je w kółko do szóstej nad ranem.

A wiesz o tym, że w pewnym momencie prezydent Ełku zakazał grania tych piosenek przed trzynastą, bo prowokowały zbyt ostre melanże na mieście (śmiech). Tak więc umówmy się, był to projekt kultowy. Zaliczyłem sukces, za który znienawidziła mnie część Polski. Ta niekumata.
Za jakiś czas i tak wybyłeś z owej Polski. Opowiesz, co porabiałeś na obczyznie?

Wiesz, jakiś czas temu uprawiałem wyczynowo wakeskating, startowałem nawet w Pucharze Polski. Pewnego dnia tajlandzka firma Blunt Wakeskate zaproponowała mi kontrakt, no i zacząłem zbierać się do Azji. Jednak wcześniej wpadłem do Australii – niby na chwilę, ale… nieco się tam zasiedziałem. Precyzyjniej: trzy lata i trzy miesiące.

Chodziło o to, że znalazłem na miejscu fajną uczelnię w Sydney i postanowiłem ją ukończyć. Wcześniej, w Polsce, zabierałem się za edukację i jakoś mi to nie wychodziło – trzy razy zapisywałem się na różne kierunki, ale za każdym razem dawałem sobie spokój…
Andrzej "Jędker" WawrykiewiczFot. Instagram.com/jedker_aka_jd
Trzy? Kojarzę tylko dwa – studia w stołecznej SWPS i WSH w Pułtusku…

A widzisz, wcześniej była jeszcze policealna szkoła reklamy. No ale od razu było wiadomo, że nie ma najmniejszych szans na jej ukończenie – zapisaliśmy się tam z całym ZIP Składem, wyłącznie po to, żeby nie pójść do wojska.

Wyobrażasz sobie, co wyczyniała ekipa takich ancymonów? Sterroryzowaliśmy nauczycieli, którzy przemykali się innymi klatkami schodowymi, byleby tylko nas nie spotkać (śmiech). To okres naprawdę grubych baletów, a więc, uwierz, nie było czasu na zakuwanie…

Później, kiedy nieco zmądrzałem i naprawdę chciałem się uczyć, edukację przerwała kariera muzyczna. To, co robiliśmy z Wojtkiem (Sokołem – przyp. red.), w pewnym momencie zażarło – WWO zaczęło zdobywać poważne kontrakty, byliśmy rozchwytywani koncertowo. No i trzeba było wybrać: albo wykształcenie, albo hip-hop. Wybrałem to drugie, bo nie można być prawdziwym raperem na pół etatu.

No ale wracając do Australii: trafiłem tam jako facet, który dobrze po trzydziestce postanowił nadrobić to, na co nie miał czasu jako młody, buńczuczny wariat, śmigający z mikrofonem po scenie. A więc stanąłem na głowie, żeby ogarnąć kasę na wizę studencką i czesne, które to rzeczy – dodajmy – naprawdę nie jest tanie.

Pracowałem cholernie ciężko, ale się udało – po trzech latach miałem w kieszeni dyplom, stałem się specjalistą od tzw. leadership managementu. Gdy pozamykałem wszystkie sprawy, poleciałem do Europy, ale do Australii jeszcze kiedyś wrócę, bankowo. To naprawdę zajebisty kraj, chociaż – o czym nie wiesz, jeżeli patrzysz na niego z perspektywy turysty – cholernie niebezpieczny.

No bo jakie są najczęstsze skojarzenia? Kangury, plaże, surfing i fajne laski. Jednak człowiek, który posiedzi tam dłużej, widzi kraj, w którym wciąż echem odbija się specyfika jego założycieli. Bo wiesz, czyimi potomkami są Australijczycy

Jeżeli mówimy o tych białych, to odpowiedź brzmi: brytyjskich skazańców.


Brytyjskich i holenderskich. Kilkaset lat temu zwieziono tam najgorszych przestępców; morderców, złodziei oraz piratów, tak więc – uwierz – w tym społeczeństwie na serio czuć geny bandziorów, z którymi w Europie nikt nie mógł już sobie poradzić i postanowiono wykopać ich na drugi koniec świata.

Albo rzecz inna: Australia kojarzy się z otwartością i tolerancją, prawda? OK, tamtejsze władze naprawdę intensywnie walczą z przejawami jakiejkolwiek dyskryminacji, a obywatelom już od dzieciaka wpaja się, że nie wolno prześladować nikogo ze względu na kolor skóry, wiek albo preferencje seksualne. No ale kiedy statystyczny Australijczyk jest we własnym domu, w gronie rodaków, ma wyjebane na całą tę poprawność polityczną.

To jedne z tych rzeczy, których nie dowiesz się, jadąc gdzieś na wycieczkę albo urlop. W ogóle ciekawe jest to, jak świeżo mogłem spojrzeć na nasz kraj po ponad pięciu latach mieszkania za granicą – bo po powrocie z Australii, na 1,5 roku przeniosłem się do Amsterdamu, gdzie kończyłem płytę "X".

No i zobaczyłem Polskę, która w tym czasie zmieniła się naprawdę mocno. Patrzyłem na Warszawę, czyli miasto z równymi, pozbawionymi dziur drogami i dwukrotnie większą ilością wieżowców, niż zaledwie pięć lat wcześniej, do tego na ulicach słyszałem dziesięć języków. Kurwa, szok, prawdziwa Europa!

Najlepsze, że w dokładnie ten sam sposób zaczęli Polskę odbierać obcokrajowcy. Tutaj kolejna ciekawostka: w ubiegłym roku przez cztery miesiące jeździłem na Uberze w Warszawie i Sopocie. No i gadałem z turystami, pytając, co sądzą o tym kraju i ciągle słyszałem, że są pod wrażeniem, że spodziewali się jakiejś dziury zabitej dechami, a tu mile zaskoczenie.
No ale przecież to właśnie ten powierzchowny ogląd sytuacji z perspektywy turysty…

Wiadomo, dopiero gdyby pomieszkali tutaj dłużej, mogliby poznać całą masę naszych problemów. Zobaczyliby kraj, w którym czasami wybija gówno, zalewając Płock (śmiech). Chociaż, podkreślam, nie chodzi mi teraz o jakieś narzekactwo, bo generalnie widzę całe multum plusów.

Wiesz, jeżeli ktoś z twojego i mojego pokolenia, albo starszy od nas, chciał skumać, jak wygląda tzw. wielki świat, musiał ruszyć tyłek i śmigać za granicę. Ale współczesne młodziaki nie muszą nawet wsiadać do samolotów, bo dzięki social mediom ten wielki świat przyleciał do nich, jest dla nich czymś zupełnie naturalnym.

W tym kraju żyje się tutaj coraz lepiej, mamy coraz więcej powodów do dumy. W tym miejscu zaznaczmy jasno i wyraźnie: ta gadka nie jest podszyta polityką. Jestem w stu procentach apolityczny i nie zamierzam się opowiadać po którejkolwiek se stron.
Andrzej "Jędker" WawrykiewiczFot. Instagram.com/jedker_aka_jd
No dobra, tak więc porozmawiajmy o kondycji polskiego hip-hopu… Czy również ma się coraz lepiej? Wiele osób z naszego pokolenia płacze nad tym, że zasada "nie dla sławy, nie dla pieniędzy" już umarła. Czy cała rapgra została już sprzedana?

Zajebiście dobre pytanie, chujowe jest tylko ostatnie ze słów, których użyłeś (śmiech). Bo wiesz, definicja tego, co jest sprzedaniem się, jest mocno płynna – to kwestia wieku osoby, z którą rozmawiasz na ten temat.

Mnóstwo naszych równolatków przykłada ideały z czasów swojej młodości do tego, co w muzyce dzieje się teraz. Nie chcą przyjąć do wiadomości tego, że świat się zmienił, że dzieciaki mają zupełnie inne priorytety, jarają się innymi rzeczami.

Debilizmem są próby przekonania ich, że PRAWDZIWY jest wyłącznie oldschool, a młodzi raperzy tworzą wyłącznie szit. Pewnie, powstaje dziś naprawdę dużo gówna, ale przecież dokładnie tak samo było kiedyś. Pamiętam, jak kilkanaście albo dwadzieścia lat temu przesłuchiwało się demówki nowych MC. Jakieś 98 procent stanowiły rzeczy chujowe.

Dla mnie wkręcanie się w jakąś wojnę pokoleń jest nonsensem. Trzymajmy się tego, że kluczowe jest bycie szczerym, uczciwe wyrażanie siebie. W jakiej formie chcesz to robić? Wolisz stary, dobry rap, czy nowoczesny trap? To nieistotne. Traktujmy to jako osobne gatunki muzyczne, jako dwa światy i tyle.

Rozumiem, że znajdujesz z młodziakami nić porozumienia, że szanują twoje kawałki?

Wiadomo, pewnych rzeczy się nie przeskoczy – mam znajomych, którzy urodzili się pod koniec lat 90. i podpytuję ich czasami, co sądzą o najważniejszych raperach z mojego pokolenia. Wiesz, co się okazuje? Większość małolatów ciągnie grubą bekę z tych tuzów polskiego hip-hopu.

Przecież nie ma co się na to oburzać. Wiesz, co się liczy? Kiedy słucham młodych raperów, czuję, że te dwie dekady, które poświęciłem na współtworzenie tej sceny w Polsce, nie poszły na marne. Te dzieciaki miały fajne wzorce i na ich bazie stworzyły coś nowego, swojego. Dzięki temu powstają rzeczy naprawdę zajebiste, genialne – posłuchaj chociażby Pro8l3mu albo Palucha...

No tak, ale Oskar i Steez urodzili się w roku 1983, Paluch dwa lata później. To wciąż kolesie młodsi od ciebie o zaledwie parę lat, nie jakieś pacholęta…

No dobra, ale na scenie jest też paru znacznie młodszych i cholernie utalentowanych raperów. Pierwszy przykład z brzegu: GSP z Mobbyn. Na serio, jeżeli poszukasz, znajdziesz dziś kolesi, którzy są w takim wieku, że mógłbym być ich ojcem, a przy tym robią naprawdę fajny trap. No albo i oldschoolowe rapsy, bo są i takie przypadki.

Czyli sytuacja w świecie muzyki jest wręcz idealna?

Oczywiście, że nie. Widzisz, moja działalność znowu wskoczyła na odpowiedni tor i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ale wszystko to dzieje się powoli, na spokojnie. Bez żadnej spiny i ciśnienia, czyli tych rzeczy, które strasznie zepsuły muzykę, nie tylko polską zresztą.

Typowy scenariusz: raper wydaje jedną albo kilka zajebistych płyt. Później pojawia się coraz grubsza kasa za koncerty i kontrakty reklamowe, no i presja, że trzeba szybko wydać album kolejny, żeby wszystko się kręciło, żeby zainteresowanie jego osobą nie osłabło.

Efekt? Wypuszcza krążek, który jest w najlepszym przypadku średni, w najgorszym: po prostu chujowy. Nienawidzę takich ludzików, stoję do nich w kontrze. Właśnie nagrywam swój jedenasty album, ale nie robię tego, bo muszę. Wszystko wyrzyguję w sposób naturalny. Jest zajebiście!

Do niedawna ponoć nie było – przypomnijmy sobie twój wpis instagramowy z lutego br.; pisałeś w nim m. in. o 162 tysiącach złotych, które zalegasz skarbówce, ciężkiej sytuacji życiowej, braku meldunku… Oznajmiałeś też, że album "X" może być twoim ostatnim…

O, to idealny dowód na to, jak wielką gównoburzę potrafi wywołać jeden głupi wpis (śmiech). A jeżeli chodzi o wątek krążka, wykorzystałem możliwość zabawy językiem polskim – w tym kontekście chodziło mi o "ostatni" w sensie: "najnowszy". Ale mnóstwo osób odebrało to jako moje pożegnanie z wydawaniem płyt.

Tak więc zataczamy koło, wracając do tematu, który poruszyliśmy na początku tej rozmowy: nowa płyta ma być na tyle awangardowa, żeby podjarały się nią dzieciaki, czy tak oldschoolowa, aby wróciła miłość twoich dawnych słuchaczy, którzy strzelili focha z powodu Monopolu?

Ludzie z otwartymi głowami nigdy nie strzelili na mnie focha, bo ci zawsze kumali moje nagrywki. I z tego, co mi wiadomo, jest ich naprawdę sporo, bo jakoś wciąż propsują mnie w internecie.

Ci, którzy czają bazę, wiedzą doskonale, czego dokonałem w życiu i że idiotyzmem są jakieś hejty w stylu: "Jędker był tylko hypemanem Sokoła, jakimś gównojadem, który podczepił się pod bardziej znanego kolegę".

Wracając do nowego krążka: nagrywam go dla swojego pokolenia, dla kolesi w okolicach czterdziestki. Ale jestem przekonany, że całość spodoba się też i osobom o dekadę młodszym, i kumatym dwudziestolatkom. Udało mi się zebrać rewelacyjną ekipę producentów: jest m. in. KMK, który pomagał mi przy #hot16challenge2, oprócz tego WielkiCzarny, KMK, Scoop, Markowy, Pan Pro i DJ DTL, który wjechał ze swoimi skreczami.

Jest też Deemz, tworzący dla najsłynniejszych reprezentantów młodego pokolenia, takich jak Quebonafide, Szpaku, Bedoes albo Żabson. Będą też młodzi i bardzo młodzi raperzy. Na serio, wszystko zadziało się jakoś naturalnie; nie rozkminiałem na zasadzie: "zaproszę tego i tego, żeby poszerzyć sobie target".

Gwarantuję, że po przesłuchaniu tego albumu miłośnicy WWO i solowych albumów Jędkera nie poczują zażenowania, a jednocześnie te kawałki spodobają się młodziakom. Bo wiesz, muzyka na serio łączy pokolenia, zgodnie z tytułem czerstwego programu, który kiedyś emitowała TVP.