Tak policjanci "pilnowali" Borusewicza. Wicemarszałek sam zdemaskował ich po wiecu
Na początku lipca w Wejherowie odbył się wiec wyborczy Rafała Trzaskowskiego, w którym uczestniczył wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Po jego zakończeniu w drodze na parking zauważył jednak, że idzie za nim dwóch mężczyzn. Postanowił podejść do nich. Okazało się, że to policjanci, którzy dla niepoznaki wcielili się w spacerowiczów jedzących lody.
Ale polityk nie zostawił tego incydentu bez wyjaśnienia, o które zwrócił się do policji w Wejherowie. Z listu, który otrzymał od KPP w Wejherowie insp. Beaty Perzyńskiej, wynika, że niemundurowani funkcjonariusze zapewniali ochronę Borusewiczowi.
– Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale jest delikatna różnica między śledzeniem a ochroną, bo jeśli jest ochrona, to osoba ochraniana musi zostać o niej powiadomiona. Podczas wiecu i po nim nie było żadnego zagrożenia. Możliwe, że to jest tylko nadgorliwość – komentuje Bogdan Borusewicz.
Przypomnijmy, że już raz policja musiała tłumaczyć się ze "śledzenia" polityków opozycji. W 2017 roku na opublikowanych nagraniach funkcjonariusze przekazywali sobie, gdzie obecnie znajduje się Ryszard Petru i przywódcy Obywateli RP. Wtedy policja tłumaczył to ochroną parlamentu.
Czytaj także: "Petru opuścił Sejm", "dawaj za nim ogon". Są nagrania rozmów tajniaków dowodzące, jak policja tropi opozycję
źródło: "Gazeta Wyborcza"