Wyjechałem w teren i cieszyłem się jak dziecko. Nowy Defender wyzwala kilogramy endorfin
Widywałem go na plakatach z najbardziej dzikich zakątków świata. Albo na nagraniach, jak przedzierał się przez błoto czy pustynię. Land Rover Defender to samochód do zadań specjalnych. A ja miałem okazję jako jedna z pierwszych osób w Polsce sprawdzić, co potrafi kultowa terenówka w najnowszej odsłonie. Trzymajcie się mocno.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Na multimedialnej kierownicy w centralnej części znalazł się napis z nazwą modelu. Kierowca przed oczami ma bardzo czytelny, wirtualny kokpit.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Defender – jazda w mieście
Po zajęciu miejsca za kółkiem, poczułem się… jak w ciężarówce. A pasażerowie z tyłu mieli tyle przestrzeni, że mogli układać się w każdej możliwej pozycji. Minusy? Defender jest jednak plastikowy. Oczywiście nie spodziewałem się w środku drewna i skóry, ale część elementów (również na zewnątrz), zużyje się błyskawicznie nawet przy ostrożnym użytkowaniu. A mówimy przecież o aucie, które ma być wystawiane na ciężkie próby.
Fot. naTemat
W ruchu ulicznym zachowywał się nadspodziewanie żwawo, co odczułem choćby ruszając na zielonym świetle. Po mocniejszym dociśnięciu gazu jest taki moment, który nazwałem zbieraniem siły. Land Rover w ułamku sekundy wyrywa do przodu. Wtedy naprawdę czuć jego masę. Przy takim dynamicznym przyspieszaniu efektownie słychać też jego silnik. Wiem, bo kierowcy z boku podpatrywali, co to za monstrum.
Fot. naTemat
Dodajmy, że nie testowałem auta w najmocniejszej konfiguracji. W ofercie dostępny jest choćby 3-litrowy silnik benzynowy o mocy 400 KM, który na pewno robi różnicę, bo do 100 km/h rozpędza się o trzy sekundy szybciej niż mój egzemplarz. W każdej wersji pracuje z kolei 8-biegowy automat.
Fot. naTemat
Defender – jazda w terenie
Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Asfaltowe drogi dla Defendera de facto są tylko po to, by dojechać nimi do jego środowiska naturalnego. Czyli błota, piachu, skał i wszystkiego, gdzie poległoby zwykłe "auto dla ludu".
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Kiedy bawiłem się ustawieniami terenowymi doszedłem do wniosku, że ten samochód prowadzi mnie za rękę. Możecie nic nie wiedzieć o jeździe w błocie, ale dzięki automatycznemu trybowi Defender sam sobie poradzi. Podobnie jest ze żwirem, pochyłą nierówną nawierzchnią czy piaskiem.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Ile kosztuje Land Rover Defender?
Najtańszego Defendera możecie mieć za 241 900 zł. Tyle że to najsłabsza wersja 3-drzwiowa ze standardowym wyposażeniem. Auto, którym ja miałem okazję jeździć, wyceniono dokładnie na 348 380 zł. Znalazły się w nim dodatki za prawie 40 tys. zł, dzięki którym auto nadawało się do swobodnej i bardzo komfortowej jazdy w mieście i w terenie. Dla tych, którzy dalej czują niedosyt, jest jeszcze wspomniany parę akapitów wyżej 3-litrowy benzyniak, który w najbogatszej wersji kosztuje, uwaga: 488 600 zł.
Fot. naTemat
Trudno mi jednak wyobrazić sobie, że ktoś nabędzie Defendera do jazdy na co dzień w miejskim ruchu. Chyba że wcześniej zasmakował wrażeń prosto z Jeepa Wranglera czy Mercedesa Klasy G, ale chciałby coś z mniej surowym designem.
Czytaj także: To podobno idealny samochód do lansu. Nie zmienia to faktu, że przefrunie przez półmetrowe błoto
Land Rover Defender na plus minus:
+ Niesamowity komfort jazdy i przestrzeń w środku
+ Imponujące parametry, choćby głębokość brodzenia
+ To dalej rasowa terenówka, ale bardziej lifestyle’owa
+ Dopracowane gadżety i system. Nic nie działa na pół gwizdka
- Miejscami za bardzo plastikowo
- Trwałość części elementów na zewnątrz jest wątpliwa
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat