Była legendą "S", przeszła korektę płci. "Dla takich ludzi lepsze byłoby otworzenie komory gazowej"
– Dla takich ludzi, jak ja, gdyby to rozpoznawano zaraz po urodzeniu, to lepsze byłoby otworzenie komory gazowej i natychmiastowe zniszczenie, niż zostawienie przy życiu na tym świecie – mówi Ewa Hołuszko, opozycjonistka w okresie PRL, która działała pod pseudonimem "Harda". Choć niegdyś była legendą, to jej historia została zapomniana, bo w wieku 50 lat przeszła korektę płci. W rozmowie z naTemat opowiada jak wysoką cenę musiała za tę decyzję zapłacić. Działaczka społeczna przygląda się także ostatnim wydarzeniom w Polsce.
Nie. To nie ta Polska. 5 lat temu kraj, o który walczyłam, nagle zaczął iść w jakąś dziwną stronę. Trudno powiedzieć w jaką, ale politycznie jest nam coraz bliżej do Białorusi, bliżej do zasad tam panujących, niż do tych, które obowiązują w demokratycznym kraju.
Kraj o który walczyłam, o który walczyła "Solidarność" złożona z ludzi i bardzo prawicowych – część z nich jest teraz w Sejmie – i bardzo lewicowych. Ci ludzie, którzy razem przeciwstawiali się komunizmowi, nagle podzielili się na dwa różne obozy, z których jeden jest winny, bo zaczął te podziały.
Oczywiście podziały były zawsze, w każdym kraju. Nie można jednak dopuścić do przekroczenia pewnej granicy. Tłum nie może stanąć na przeciwko siebie po dwóch stronach barykady, a to zdarzyło się po wyborach w 2015 roku. Kolejna granica zostanie przekroczona, kiedy zaczną się zamieszki. Zresztą widzimy, że już się to zaczyna...
Boję się, że będzie tak, jak teraz jest na Białorusi. Straszliwie boję się, że poleje się krew. To będzie klęska wszystkiego, o co żeśmy walczyli.
Chciałabym zapytać właśnie o to, co dzieje się dzisiaj. Zdarzyło się, że gdzieś obok pani przejeżdżała ta słynna już homofobiczna ciężarówka?
Przejeżdżała obok mnie na ulicy. Pamiętam jednak pierwsze takie zderzenie się z podobnym działaniem. Rok temu na paradzie równości, na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, narodowcy ustawili szczekaczkę i zaczęli tłumaczyć, że 90 proc. gejów jest zarażonych, że homoseksualiści są odpowiedzialni za rozpad rodziny, że to są ludzie zboczeni...
Zawsze byli ludzie, którzy nas atakowali, wyrywali flagi, chcieli pobić, ale wtedy bombardowano nas tymi hasłami, bzdurami nie wiem skąd wziętymi. Staliśmy tam – ja w grupie "Wiara i tęcza", z którą jestem związana – i to było nie do zniesienia.
Czuje pani złość?
Bezsilność. Te bzdury padają w telewizji publicznej, powtarzają je kapłani w kościołach, organizacje pro-life i ludzie w to wierzą, zwłaszcza wyborcy Andrzeja Dudy. Wiemy przecież, że głosowała na niego Polska małomiasteczkowa. Mało kto zna taką organizację, jak choćby "Wiara i tęcza". Mało kto wie, że osoby ze środowiska LGBT są wierzące.
Pamiętam sytuację sprzed kilku lat, która zdarzyła się na Placu Zbawiciela. Obchodziliśmy wtedy stojącą tam tęczę, a z kościoła Świętego Krzyża wyszły kobiety z krzyżami. Jedna z nich weszła z nim między nas, żebyśmy wszyscy go widzieli, ale wtedy ja wyciągnęłam zza bluzki krzyżyk i pokazałam jej.
Co ona na to?
Była przerażona. Pamiętam jej oczy. Nagle okazało się, że diabły mają krzyż. Nie wiedziała, co zrobić. Ta kobieta nie była zła, ona po prostu wierzyła w to, co jej mówiono.
Wracając do ciężarówki. Te hasła są coraz bardziej brutalne. Przecież to ją trzeba było aresztować, pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy wykrzykują te wszystkie kłamstwa, którzy poniżają i obrażają, szczują, bo taka działalność godzi nie tylko w prawa człowieka, ale i w prawa, które u nas obowiązują.
Nie chcę bronić zniszczenia ciężarówki, bo pewnie nie tędy droga, ale trudno się dziwić reakcji młodych ludzi, którzy nie wytrzymali takiego poniżania i odczłowieczania. Pani też pierwszy raz strajkowała w bardzo młodym wieku, w 1968 w klasie maturalnej.
Tak, ale to był strajk polityczny – choć także walka o prawa człowieka – reakcja na bicie młodych ludzi na Krakowskim Przedmieściu. To był marzec i czuliśmy, że władza bije za prawdę. Z drugiej strony teraz władza także zaczęła agresywnie reagować na prawdę.
Zdaniem wielu, w miniony piątek, policja interweniując przekroczyła granice, o których pani wspominała.
Dzieciaki nie wytrzymały. Rozumiem młodych ludzi, rozumiem ich racje, ale młodzi są także ich przywódcy. Taki ktoś na pewno powinien posłuchać jakichś doradców, bo istnieje ryzyko, że pewne działania będą efektem prowokacji. To są metody pana Kamińskiego, kiedyś mojego kolegi, czy pana Ziobro. Ten pierwszy został przecież skazany za stosowanie niesłusznych metod prowokacyjnych.
Podejrzewam, że pewnej grupie osób u władzy na rękę są zamieszki. To jest walka o władzę. Ci młodzi, ich doradcy, powinni zrozumieć, że druga strona może się posługiwać właśnie takimi metodami.
Poza tym czym innym były zamieszki, które działy się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zmuszono młodych ludzi do pewnych postaw obronnych – to są prawa młodych, że natychmiast reagują – a czym innym była sobota i manifestacja przed Pałacem Kultury, kiedy krzyczano "Raz, dwa, trzy, je***ć psy".
Nie można czegoś takiego skandować, nawet jeżeli policja poprzedniego dnia posłużyła się złymi metodami. Nie wiemy czy funkcjonariusze poprzedniego dnia nie byli jakoś dobrani. Tak, jak w społeczeństwie jest pełno homofobów, tak i tam mogło ich nie brakować, ale przecież nie wszyscy są tacy.
Jedna z osób wypowiadających się podczas protestu powiedziała, że w Polsce powinno w końcu dojść do Stonewall. Jestem przeciwna, nie róbmy tego w Polsce, zwłaszcza w tej sytuacji politycznej. Bunt Stonewall miał inne podłoże, to był 1969 rok i rzeczywiście chodziło o ostre prawo obowiązujące w Ameryce, prawo uderzające w osoby homoseksualne.
Wierzę, że wśród rządzących również są podziały, że są jakieś zdrowo myślące osoby. Nawet liczę na Jarka. Liczę, że on to zatrzyma. Zamieszki w kraju nie są w jego interesie. To by było równoznaczne z całkowitą izolację Polski.
Parę lat temu zniszczono mi samochód, próbowano podpalić mi dom, przed którym po tym zajściu przez pół roku kilka razy dziennie stawała policja. Była pewna ochrona, chociaż dostałam odpowiedź odmowną, gdy złożyłam o to wniosek.
Niektórzy policjanci byli za mną i chcieli dać mi ochronę, ale bali się to oficjalnie zrobić, bo bali się, że wylecieliby z pracy za to. W tej chwili pewnie tak by się stało.
Część sprawców podpalenia policja złapała. Sąd ich uniewinnił, chociaż część się przyznała. Sędzia zapytał mnie wtedy: "Czy pani poznaje tego człowieka?". Odpowiedziałam, że nie, bo wszyscy byli zakapturzeni. Po tych słowach prokurator natychmiast wniósł o uniewinnienie.
Ostatnio, przez kilka tygodni byłam oblężona. Zawiadamiałam służby, że jakieś osoby – z reguły trzy – przechodzą obok mojego domu i wrzeszczą "Pedały won! Wynoście się!" itp. Najgorzej było 1 sierpnia. O 17 wyły syreny, stanęłam w ogrodzie na baczność, a 4 minuty później słyszę pod oknami "Je***ć pedałów". To właśnie byli ci patrioci. Byli podpici, nie bałam się, więc podeszłam pod płot, żeby popatrzeć im w oczy.
Kiedy odeszli, zadzwoniłam na 997, ale poinformowano mnie, że jak policja przyjedzie, to tych ludzi już nie będzie, więc interwencja jest bez sensu. Kazali mi to zgłosić na najbliższej komendzie, ale sąd nauczył mnie, że nawet jeśli to zrobię, to i tak nic to nie da.
Z takimi szykanami ostracyzmem i poniżaniem musi pani radzić sobie od lat. Jak pani to wytrzymuje, a właściwie czy ma pani jeszcze siłę?
Nie wyemigrowałam w stanie wojennym, a miałam taką szansę. Kiesy siedziałam na Rakowieckiej brat przez rząd Kanady załatwił, że mogę wyjechać. Natychmiast dostałabym tam pracę i ileś dolarów na zasiedlenie, ale odpowiedziałam, że nie ruszę się z kraju, bo moi koledzy siedzą.
Zostałam, co było szokiem dla wielu osób, i czasami tę chwilę wspominam. Nie wiem czy gdyby teraz to się zdarzyło, to czy nie podjęłabym innej decyzję. Może gdyby koledzy wyszli z więzienia...
A czy ci koledzy, z których powodu wtedy pani została, koledzy opozycjoniści pamiętają dzisiaj o pani?
Różnie to bywa. Część osób boi się o swoje tyłki. Nie chcą mnie pchnąć na drogę polityczną, bo uważają, że może to zaszkodzić danej organizacji. Po rozmowie z jedną z osób z PO złożyłam wniosek o członkostwo. Do dziś nie mam odpowiedzi, a minęło kilka miesięcy. Mam iść i na kolanach prosić? Na pewno przekładają mój papierek i nie wiedzą, co ze mną zrobić.
Tu nie chodzi o zniszczenie auta, nie chodzi o próbę spalenia domu, nie o to, że mieszkam w piwnicy, której nie jestem w stanie wyremontować. Ludzie się boją. Ci którzy mnie wspierają też się boją. Najchętniej wręczyliby mi pieniądze.
Pani Ewo to wszystko oczywiście jest ściśle związane z korektą płci, którą pani przeszła.
Osoby transseksualne, w tej ścisłej medycznej definicji – nie chodzi o osoby binarne, czy inaczej interseksualne – to są osoby, które muszą spełniać kilka kryteriów. Ja nie podlegam już żadnemu z nich, bo po operacji jestem kobietą, a nie osobą transseksualną.
Jeżeli jednak mówimy o osobie, która wpisuje się w tę definicję, to gdyby w pewnej chwili nie skorygowała ona swojej płci, to zostaje jej praktycznie jedna droga – samobójstwo. Przed rokiem 2000 jakieś 90, 95 proc. z nas popełniało samobójstwa. W tej chwili dotyczy to pewnie jakichś 60 proc. Osoby transseksualne po prostu nie wytrzymują.
Pani też miała takie myśli?
Tak. Przez lata wiedziałam kim jestem, wiedziałam kim jestem, kiedy siedziałam w więzieniu na Rakowieckiej. Zresztą ten mój pseudonim "Harda" był właśnie też dlatego, że zawsze mówiłam, że sobie poradzę. Mówiłam: "Panie Boże pomóż mi, a przejdę przez życie, pokażę, że można".
Jednak znałam literaturę zachodnią i wiedziałam, że to może się źle skończyć. W pewnej chwili dochodzi się do ściany. Byłam znaną osobą, a decyzja o korekcie płci była trudna z wielu powodów. Traciłam i polityczną twarz i naukową, pisałam prace naukowe, wykładałam na uczelni, która obecnie jest Politechniką Radomską.
W najbardziej kryzysowym momencie pomógł mi pan Bóg. Mam taką ikonę w domu i pamiętam, że pewnego dnia poczułam rękę na ramieniu, upadłam na kolana i powiedziałam, że będę żyć, że przyrzekam to Bogu. Następnego dnia zadzwoniłam do lekarza.
To jest coś strasznego, coś co otrzymujemy przez pomyłkę natury. Ktoś ma więcej palców u nóg, ktoś inny rodzi się z niewładną kończyną, a ktoś inny jest głuchy, a ja akurat urodziłam się z taką straszną wadą.
Z tych wszelkich krzyków, że to wbrew Bogu, że to wbrew naturze, można się śmiać. Wiele organizacji, choćby właśnie "Wiara i tęcza", przekonują, że to nie ma nic wspólnego podejściem do wiary. Tak mogą mówić jacyś niedouczeni ludzie, którzy nie rozumieją Kościoła.
W tej chwili nie lubię mówić na ten temat. Teraz czuję się kobietą, ale to społeczeństwo wrzuca mnie do jednej szuflady. Skończyłam cztery fakultety, trzy na Uniwersytecie Warszawskim, a jeden na Politechnice Warszawskiej, ale na skutek tego wszystkiego nie pozwolono mi iść dalej.
Zablokowano panią zawodowo?
Zablokowano zupełnie. Byłam nauczycielką, wykładowczynią, a później tylko roboty biurowe, przynieś, podaj, pozamiataj. Nikt nie powiedział mi w oczy, że korekta płci była powodem, bo przecież mogłam za to podać do sądu.
Zapłaciła pani wysoką cenę.
Noszę bardzo ciężki krzyż i nikomu nie życzę czegoś takiego. Dla takich ludzi, jak ja, gdyby to rozpoznawano zaraz po urodzeniu, to lepsze byłoby otworzenie komory gazowej i natychmiastowe zniszczenie, niż zostawienie przy życiu na tym świecie. Mówię to z pełną świadomością.
Kiedyś powiedziała pani, że nawet rak, na którego pani zachorowała, nie jest tak straszny, jak właśnie to.
Nowotwór to jest pestka. W chwili kiedy stanęło się przed decyzją życie czy samobójstwo, to już nic nie jest tak straszne. Poza tym, gdy byłam w "Solidarności" to strzelano do mnie, więc skoro przeleciały kule, to się nie boję. Wytrzymałam wszystkie przesłuchania, a byłam aresztowana trzykrotnie.
To się czuje od dzieciństwa. Jednak człowiek wierzący, zwłaszcza w tamtych czasach, chce być posłuszny. Poza tym do lat 70. nie było żadnych prac na ten temat. Dopiero w 1976 roku, kiedy byłam na Zachodzie, dowiedziałam się kim jestem.
Czekała pani z tą decyzją ze względu na dzieci? Bała się pani, że je odbiorą?
Tak. Mam trzech synów. Jednej z nich mieszka w Hamburgu, ale nie mam pieniędzy, żeby go często odwiedzać. Chirurgiczną korektę płci ostatecznie przeprowadziłam w 2000 roku, a mój średni syn rok wcześniej skończył 18 lat.
Przez te wszystkie lata nikt nie wiedział?
Nikt nie wiedział. Wszyscy noszą w sobie tę tajemnicę, co mają zrobić? W tamtym czasie taki człowiek zostałby wyrzucony poza margines i mógłby ewentualnie żebrać. Rodzina pewnie zamknęłaby taką osobę w zakładzie psychiatrycznym, przecież wtedy nawet homoseksualizm był zaburzeniem.
Później wiele osób się od pani odwróciło?
Prawie wszyscy. To było ciężkie.
Została pani odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, walczyła pani o ten kraj, a mało kto wie o pani działalności.
Jestem osobą, która nie mieści się w żadne ramy, osobą, która skorygowała płeć. Doszło nawet do tego, że niektórzy przejmowali moją historię. Przypisywali sobie moje działania. Zaczęłam na nowo widzieć się z kolegami dopiero w 2003 i to było bardzo trudne. Bliska mi osoba powiedziała, żebym walczyła o siebie. Wsparli mnie w tym też synowie. Zaczęłam odzyskiwać, co moje. Większość osób w "Solidarności" udaje.
Co udaje?
Jeden z moich kolegów mówił do mnie: "Ewa, to jest niesamowite, oni wszyscy z tobą się witają, podają ci rękę. Nie ma opcji, żeby oni cię szykanowali". Zmienił zdanie jakiś czas później. Szłam z nim na spotkanie Stowarzyszenia Wolnego Słowa, spotkanie związane z 4 czerwca. Po drodze przywitaliśmy się z innymi, po czym poszłam przodem. Kiedy ponownie dołączył do mnie był przybity: "Wiesz, co oni mi powiedzieli? Dlaczego ty z nią chodzisz na różne uroczystości? Czyżbyś także był gejem?".
Będę walczyła do końca, będę próbowała przebijać te podwójne, potrójne szklane sufity. Mam wielkie aspiracje polityczne, ale w tej chwili może to skończyć się pewnie tylko kolejnymi guzami.
Dla części osób problemem jest także to, że nie jestem wyznania rzymsko-katolickiego. W latach 90., kiedy fizycznie byłam jeszcze mężczyzną, potrzebowano konsula na Wschód. Mówili mi, że byłabym idealna, poparł mnie m.in. Jacek Kuroń. Wniosek poszedł wyżej i nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Nieoficjalnie dowiedziałam się, że osoba prawosławna nie może być dyplomatą na Wschodzie.
Moje wykształcenie pozwala mi angażować się w kwestie gospodarcze, czuję sprawy polityczne, sprawy mniejszościowe, ale od wielu lat odrzucałam propozycję Lewicy pójścia z nimi do wyborów. Nie chciałam kłamać, bo nigdy nie byłam lewicowa. Jestem z nimi w ich walce o prawa człowieka, jednak politycznie jestem centrum, a to centrum boi się mnie.
Mówią, że są za mną, ale tak naprawdę boją się mnie pokazać, bo straciliby parę głosów. To, o czym mówię, zdaniem ludzi byłoby pewnie najmniej ważne, ale dla mnie jest czymś najważniejszym.
W zeszłym roku rzuciłam legitymacją Unii Europejskich Demokratów. Zaproponowano mi nawet miejsce na liście Koalicji Polskiej. Jednak nagle dowiedziałam się, że przystępuje do nich Kukiz... Przecież to on wprowadził narodowców do Sejmu.
Nie sprzedam swoich poglądów i siebie, nie sprzedam za nic w świecie tej "Hardej". Nie sprzedam swoich poglądów za miejsce na liście wyborczej. To, co mi zostało, to moja legenda. Są pewne grupy, które krzyczą "Bóg, honor, ojczyzna", ale oni nie wiedzą, co to jest honor, nie wiedzą kim jest Bóg. Wyobrażają go sobie, jak takiego Zeusa strzelającego piorunami.
Patrząc na to, co teraz dzieje się w kraju, myśli pani, że jest szansa na zmianę?
Przynajmniej na razie nic się nie zmieni. Nawet gdyby Jarek tupnął i powiedział, żeby skończyli z prowokacjami. To jest walka o władzę, walka, w której wykorzystuje się tych młodych ludzi. LGBT nadal będzie działało na część społeczeństwa jak płachta na byka, a zatroszczą się o to nie tylko politycy, ale i niektórzy biskupi. Może jak ten rząd upadnie, to będzie lepiej.
Mówiła pani tyle o Bogu, ale czy nigdy nie miała pani do niego żalu, że tak panią doświadczył? Nigdy nie pojawiały się myśli: "Dlaczego ja?".
Pojawiały się. Zastanawiałam się, dlaczego taką mnie stworzył. Wiem jednak, że Bóg się nami opiekuje, ale pewne rzeczy reguluje też natura, regulują prawa fizyki.
Ewa Hołuszko (ur. jako Marek Cyryl Hołuszko 8 lipca 1950 w Białymstoku) – polska fizyczka, działaczka opozycyjna w okresie PRL, badaczka mniejszości narodowych, działaczka na rzecz osób transpłciowych.
Od 1980 była działaczką "Solidarności". W opozycji działała pod pseudonimem "Hardy". Była członkinią zarządu Regionu Mazowsze i przewodniczącą regionalnej Komisji Interwencyjnej. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywała się. Kierowała podziemnym Międzyzakładowym Komitetem Koordynacyjnym, w którym odpowiadała za druk i kolportaż podziemnej prasy.
Czytaj więcej