Czy nad Wisłą naprawdę doszło do cudu? Ta książka ukazuje Bitwę Warszawską z nietypowej perspektywy

Michał Jośko
Za nami setna rocznica jednego z najważniejszych wydarzeń w naszej historii, czyli Bitwy Warszawskiej. To doskonały pretekst do rozmowy z Joanną Rolińską, autorką książki "Lato 1920", ukazującą tamte wydarzenia w zupełnie nowym świetle. Dowiedzmy się, czy "Cud nad Wisłą" rzeczywiście był cudem, czy miał wpływ na wybuch Powstania Warszawskiego i jakim miastem była ówczesna stolica Polski oraz jej mieszkańcy – mówiąc o tym naprawdę szczerze i uczciwie, usuwając tak popularne przecież patriotyczne ozdobniki, tudzież poruszając wątki uznawane za niezbyt wygodne dla jedynej słusznej wizji naszej historii.
Joanna Rolińska Fot. Jacek Marczewski
Pani miłość do Warszawy jest…

… zawsze powtarzam, że miłość do miejsca urodzenia jest w pewnym sensie pochodną miłości własnej, elementem tożsamości każdego człowieka – bardziej lub mniej rozwiniętej. Mi jest pod tym względem łatwiej, jestem typem obserwatorki, flanerki, moja miłość rodzi się też z zapatrzenia.

"Osoba samotna, zniszczona przez bolszewików, może przyjąć udział w jadłodajni ze swoją pracą, bez kapitału, lub może też przyjąć pracę w urzędowej jadłodajni. Posiada 35 letnią praktykę. Adres Ząbkowska 41 m 2".*


I z zasłuchania. Jest pani autorką dwóch tomów rozmów, jednego poświęconego Warszawie: "Ale jest Warszawa" i drugiego, dla którego stolica też jest ważnym tłem: "Raz, dwa, trzy za siebie!", zamieściła w nich pani wywiady z postaciami takimi, jak Danuta Szaflarska, Gustaw Holoubek, Edward Dwurnik, Julia Hartwig, Józef Hen czy Bohdan Butenko. Jednak tworząc "Lato 1920", siłą rzeczy nie można było porozmawiać ze świadkami tych wydarzeń. Jaką strategię przyjęła pani, przekopując się przez zakurzone archiwa?


Zależało mi, żeby doprowadzić do spotkania warszawiaków sprzed lat stu i tych dzisiejszych. Chciałam przejść się ulicami tamtej Warszawy, przyjrzeć ludziom, ich problemom, emocjom. To książka pisana z perspektywy ulicy, z punktu widzenia zwykłego warszawiaka, tego, który chciał zaciągnąć się do armii i takiego, którego to kompletnie nie interesowało. Gros tych ludzi spotkałam na łamach ówczesnej prasy.

"Na przechodzącego ulicą Czerniakowską 10 letniego Mariana Kostrzewę, zamieszkałego przy ulicy Czerniakowskiej 148, napadło kilku zbójów, którzy zadając mu nożem ciosy w głowę i w twarz, zabrali poranionemu chłopcu buciki i zbiegli. Poszwankowanego chłopca pogotowie odwiozło do szpitala przy ulicy Kopernika".

Niesamowite wręcz ubóstwo, brak perspektyw i smutek – czy tak wyglądała egzystencja ogromnej części tamtych warszawiaków?

Obraz niekończących się kolejek złożonych z ludzi czekających godzinami na "kawał czarnego, raz na tydzień wydawanego chleba", skłonił kapitana de Gaulle’a, członka przebywającej w Warszawie francuskiej misji wojskowej do wniosku, że "nasza cywilizacja trzyma się na włosku".

Brakowało mieszkań. Do stolicy płynął rwący potok uchodźców, z których większość znajdowała przystań w barakach na Powązkach. Warszawa była miastem, o którym Żeromski pisał, że "jak noga Chinki, wtłoczona w sztuczne więzy, cudacznie pęczniało".
W momencie, w którym rozpoczynam opowieść, w drugiej połowie czerwca, miasto jest sparaliżowane nieustannymi strajkami robotników, po majowych sukcesach Piłsudskiego sytuacja na froncie gwałtownie się zmienia – naciera nawała bolszewicka, a rząd Skulskiego podaje się do dymisji. Dochodzi do niebywałego wprost wzrostu liczby samobójstw. W prasie aż roi się od wzmianek o warszawiakach, którzy odbierają sobie życie wyskakując z okien lub trując się ługiem.
Wymarsz oddziałów ochotniczych na frontFot. Archiwum Bellony

"Restauracja Victoria (Jasna 6), zaprasza na kolacje z trzech dań, w ogrodzie, przy wtórze romansów cygańskich i arii operowych. Usługa szybka".

W kontraście do tej smutnej stolicy stoi miasto ekskluzywnych sklepów, modnych kawiarni, klubów i teatrów, w których można zobaczyć Hankę Ordonównę, Stefana Jaracza, Juliusza Osterwę. Czy Warszawa jest tzw. wielkim światem?

Warszawa lubiła się bawić, była pod tym względem podobna do Lwowa, ale odnalezienie w prasie tamtych dni "wielkomiejskiego lukru" wcale nie jest łatwe do znalezienia, gubi się w oceanie biedy i walki o byt. O beztroskim, imprezowym obliczu Warszawy dowiadujemy się z sarkastycznych utyskiwań rozsianych na łamach prasy.

Nawet w sierpniu, mimo godziny policyjnej i zakazu grania muzyki w knajpach, pośród dochodzących zewsząd, również ze szpalt gazet i ulicznych plakatów okrzyków: "Do broni"!, "bal na Titanicu" był niekiedy trudny do ujarzmienia. Ale nie miał on nic wspólnego z luksusem, to był raczej niesforny duch.

"Z powodu wstąpienia do wojska sprzedaję zaraz: strusia australijskiego, żórawia, gniazdo orląt, drobne ptaki, 3 pary rogów, biureczko podróżne (antyk), garnitur męski sportowy, biały, wioślarski i tenisowy, para nowych butów żółtych sznurowanych, zegarek złoty męski. Wiadomość Hoża 21 m 13, w podwórzu, prawa oficyna, 2 piętro, Tel 86-33".

Zbliża się wielkie niebezpieczeństwo. Warszawiacy wykazują się niesamowitym zapałem: masowo zaciągają się do Armii Ochotniczej, oddają państwu broń, samochody, gotówkę i kosztowności. Ba! pieniądze mające służyć wielkiej sprawie przekazują nawet kryminaliści z więzienia na rogu Długiej i Nalewek. To jedna, ta piękna, strona medalu. Jednak ośmieliła się pani opisać także drugą, niezbyt chwalebną…

Ale ta mniej chwalebna jest też bardzo ludzka. Nie wiem, czy do tego potrzebna jest śmiałość, po prostu "spacerując" po tamtej Warszawie rejestrowałam wszystko, co wydawało mi się istotne, co mnie poruszało, a więc z jednej strony ogromny, naprawdę ogromny zryw patriotyczny, z drugiej strony postawy lękowe, ucieczkowe, panikę, mechanizm wyparcia.

Historia chyba nigdy nie bywa czarno biała. Prasa poświęcała sporo miejsca dekownikom, kwitnącemu rynkowi sfałszowanych zaświadczeń lekarskich, które pozwalały uniknąć wcielenia do wojska, paskarstwu i licznym egzekucjom dezerterów, które odbywały się na Cytadeli.

Endecja, na czele z Romanem Dmowskim, opuszczała miasto i jechała na zachód, bo wydawało im się, że stamtąd lepiej da się obronić Polskę. Zwiewała też arystokracja wywożąc kosztowności. Mieszkańcy pochodzenia żydowskiego starali się wyjechać do Gdańska, aby popłynąć do Ameryki.
Dzieci w Ogrodzie SaskimFot. NAC

"Przed laty ogród Krasińskich nie był dostępny dla chałaciarzy i innych Żydów brudnych. I wtedy, aczkolwiek przylega do Nalewek, ogród ten mający z przeciwnej strony okolicę chrześcijańką, służył za miejsce spaceru i odpoczynku. Gdy wszakże «postęp» nakazał otworzyć ogród «dla wszystkich», stał się on brudnem zbiorowiskiem cuchnącem (…) Taki sam los czeka i Saski Ogród. Od chwili wpuszczenia doń chałaciarstwa i innych Żydów brudnych, jest on wszystkiem, tylko już nie ogrodem (…) Systematyczne zaśmiecanie Polski przez Żydów przybiera coraz szersze rozmiary. Wszędzie się wciskają, w każdą komórkę naszego życia (…). Czy potrafimy się zdobyć na wysiłek samoobrony"?

To coś, co było przyczynkiem do nasilenia się nastrojów antysemickich, i tak bardzo powszechnych w Warszawie…

Tych "ekscesów" antysemickich było na ulicach miasta tak dużo, że zostało im poświęcone specjalne posiedzenie sejmu za rządu Grabskiego, usiłujące tym faktom przeciwdziałać... Dziennikarze rozpisywali się na temat tchórzostwa osób wyznania mojżeszowego, dokładając je do długiej listy zarzutów, które przewijały się przez szpalty gazet już wcześniej.

Trwała walka o handel, łamy gazet zasypywane były ofertami "tylko dla chrześcijan". Warszawiaków irytowała drożyzna w żydowskich sklepach. Pojawiały się też pretensje o to, że bogaci Żydzi wydają ochoczo pieniądze w najmodniejszych kurortach wakacyjnych, czego efektem był wzrost cen noclegów.

Ale najpoważniejszym był zarzut, że wielu Żydów otwarcie popierało komunizm, działały m.in. socjalistyczno-syjonistyczna partia Poalej Syjon i lewicowy Bund. Gdy rozpoczyna się intensywna kampania anty bolszewicka, jej przekaz przeważnie powiązany jest z hasłami antysemickimi. Statystyczny Warszawiak postrzega Żyda jako zdrajcę, agenta sowieckiego, który tylko czeka na odpowiedni moment, by wbić Polsce nóż w plecy.

A inicjatyw organizacji żydowskich działających na rzecz obrony państwa było mnóstwo, działało np. stowarzyszenie oferujące bezpłatną pomoc lekarską wszystkim żołnierzom i zatrudnionym w instytucjach obrony cywilnej. Wiele było też inicjatyw indywidualnych, darowizn, etc.

Dochodziło do sytuacji paradoksalnych – z jednej strony zarzucano ludności żydowskiej tchórzliwą postawę, brak chęci do obrony Warszawy, z drugiej: uniemożliwiano jej zaciąg do polskich sił zbrojnych, mających dać odpór inwazji; chodziło o lęk przed działalnością szpiegowską bądź wręcz dywersyjną. Błędne koło, którego jednym z efektów stał się obóz dla internowanych w Jabłonnie - podczas wojny polsko-bolszewickiej osadzono tam 17 tysięcy polskich żołnierzy i oficerów pochodzenia żydowskiego. Mało znany, wstydliwy fakt, plama na polskim honorze.
Plakat propagandowyFot. Archiwum Bellony

"Z listu p. Konicowej wynika: 1) że 16 letni konduktor S.S.S. kazał wysiąść trzem Żydom z przepełnionego nad miarę wagonu; 2) że jakiś ksiądz katolicki, przygodnie znajdujący się w tramwaju, milczał; 3) że pani Konicowa nie chciała przyjąć od konduktora reszty w postaci zdezelowanej polskiej 5-markówki; 4) że jakiś porucznik zauważył, że p. Konicowa powinna wyjechać do Palestyny, na co ona odpowiedziała, że nie ma «pozwolenia», porucznik zaś oświadczył gotowość wyrobienia jej tego pozwolenia na wyjazd, gdyby pani Konicowa była młodszą".

Ile groszy do powyższych nastrojów dołożył Kościół?

Wydaje mi się, że Kościół jak tylko mógł wzmacniał warszawskich chrześcijan na duchu, w świątyniach nieustannie odbywały się całodobowe nabożeństwa za ojczyznę. 8 sierpnia kardynał Kakowski odprawił uroczystą mszę na pl Zamkowym, którą poprzedziły procesje ciągnące ze wszystkich kościołów w mieście. Wszyscy księża i seminarzyści zostali też wezwani przez Kakowskiego, aby nie wyjeżdżali z miasta i byli obecni w razie czego do pomocy rannym i na froncie.

Ale też natknęłam się podczas tych wędrówek po mieście na dwóch bardzo popularnych wówczas kaznodziejów, posłów na sejm z ramienia endecji, Kazimierza Lutosławskiego, zwanego drugim Skargą, kapelana warszawskiego garnizonu warszawskiego i Marcelego Nowakowskiego, współtwórcę Polskiego Czerwonego Krzyża, którzy wypluwali z siebie nieprawdopodobne wręcz ilości antyżydowskiego jadu, w sposób najdelikatniej mówiąc, nie chrześcijański, takich księży było na pewno więcej, ale byli też inni, jak np kochany przez młodzież wykładowca akademicki, ks. Antoni Szlagowski, który przemawiał w kościele garnizonowym na Długiej na pogrzebie księdza Skorupki i sam Skorupka, który, choć oczywiście dużo młodszy, był takim Popiełuszką tamtych czasów.

"Ludność Warszawy nie ma w sobie nic z mściwości. Przygląda się jeńcom z życzliwą litością. Gdy jakiś gwałtowniejszy jegomość począł wygrażać laską wziętym w niewolę Moskalom, publiczność poturbowała nierycerskiego impetyka… Zewnętrzny wygląd Warszawy wraca do zwykłych norm wielkomiejskiej beztroski".

Docieramy do sierpnia 1920 i triumfu polskiego oręża podczas kluczowego wydarzenia wojny polsko-bolszewickiej. Kiedy wynik Bitwy Warszawskiej zaczęto określać mianem cudu?

Bardzo szybko, bo już 14 sierpnia, Stanisław Stroński, naczelny "Rzeczpospolitej", pisał o "cudzie Wisły", nawiązując do francuskiego "cudu Marny” i stwierdzał, że Warszawa zawdzięcza zwycięstwo modlitwom gen. Józefa Hallera przed wizerunkiem Matki Zbawiciela w kościele Zbawiciela. Stanisław Cat-Mackiewicz uważał, że tego rodzaju głosy prasy miały na celu deprecjonowanie dokonań Piłsudskiego, wytrącenie mu z ręki palmy zwycięstwa. Co ciekawe, już 29 sierpnia kabaret Qui Pro Quo wystawił rewię "W godzinę cudu", co pokazuje, że pojęcie "cud" szybko zagościło w świadomości społecznej.

Jednocześnie warszawiacy nie mieli wtedy świadomości, że niebezpieczeństwo minęło i mieli rację – na początku września Tuchaczewski planować przecież będzie nową ofensywę, a rokowania pokojowe rozpoczną się dopiero 16 września. Dlatego prasa z drugiej połowy sierpnia nie zawiera śladów przesadnej euforii, a prawdę mówiąc nie widać jej tam prawie wcale.

"Małżonkowie Kowarscy mieszkający przy Nowym Świecie 30 zostali zaaresztowani nocą pod zarzutem propagowania bolszewizmu. „Kowarscy, a zwłaszcza Kowarska zdradzali wobec lokatorów domu, a zwłaszcza zaś pośród służby wielką sympatię do bolszewików. Na zebraniach u stróża domu, gdzie zbierały się służące, Kowarska wiele mówiła o dobrodziejstwach, jakie spłyną na Warszawę po opanowaniu miasta przez bolszewików [...]. [...] dostali się wraz z małżonkiem pod klucz".

Może wpływały miały też na to fake newsy, które pojawiały się w prasie?

Na pewno. Informacje o tym, że stolica polski została zajęta przez bolszewików pojawiały się zarówno w polskich gazetach komunistycznych, jak i tych wydawanych w Niemczech czy na Śląsku. Ludzie byli mocno zdezorientowani. Warszawa spodziewała się kolejnej, jeszcze większej ofensywy oraz długiej walki z potężnym przeciwnikiem.
Kolumna bolszewików wziętych do niewoli pod WarszawąFot. Wikimedia Commons

"Major Dąbrowski znany jako dzielny i śmiały partyzant bawi obecnie w Warszawie. W końcu zeszłego tygodnia jeździł na swym bojowym koniu na placu wyścigowym. Koń rosły, kasztanowaty anglo-doniec raptem wziął na kieł, poniósł ze środka placu w stronę parkanu [...] i bez wahania się przeskoczył przez parkan, a zarazem i przez konia stojącego pod parkanem. Był to skok nadzwyczajny, a zarazem szczęśliwy i tylko doniec podrapał się lekko w udo o drut kolczasty położony na samym wierzchu parkanu".

Porozmawiajmy o związkach pomiędzy "Cudem nad Wisłą" a pewną decyzją, którą stolica podjęła 24 lata później...

Piszę o tym we wstępie do mojej książki. "Cud nad Wisłą” stał się początkiem dwudziestowiecznej tożsamości miasta i poskutkował, moim zdaniem, oczekiwaniem jeszcze bardziej żarliwym i silnym na podobny cud we wrześniu 1939 r. i na szczęśliwe rozwiązanie w sierpniu 1944. Ochotnicy generała Hallera byli przecież ojcami powstańców warszawskich. Stworzył się mit miasta niepokonanego.

"Przy ul. Łuckiej nr 33 właściciel piwiarni 73 letni Josek Grunberg został przebity bagnetem przez żołnierza. Lekarz pogotowia stwierdził u starca ranę kłutą w klatce piersiowej z uszkodzeniem prawego płuca. W związku z tem zostali zatrzymani: Andrzej Dębski, plutonowy 16 pułku ułanów Wielkopolskich i Stefan Jabłkowski, kapral 29 pułku piechoty".

Gdy spogląda pani na Warszawę współczesną, to zauważa jakieś analogie z miastem, któremu poświęciła książkę?

Jest ich wiele. Zresztą właśnie dlatego praca nad "Latem 1920" wciągnęła mnie tak mocno – przekopując się przez morze tekstów prasowych, opisujących miasto sprzed lat stu, byłam zafascynowana tym, jak bardzo przypomina ono Warszawę dzisiejszą, głównie pod względem emocji, nie tylko politycznych – wczoraj np. byłam świadkiem jak przed sklepem spożywczym pobiło się dwóch mężczyzn, zwolennik noszenia maseczki zaatakował człowieka, który nie chciał jej włożyć. Trzeba przyznać, że duch w narodzie nie ginie.

* Wszystkie cytaty pochodzą z artykułów i ogłoszeń prasowych, które znalazły się w "Lecie 1920" Joanny Rolińskiej. Zachowano pisownię oryginalną.


Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Bellona.