Dziennikarz pokazał, o co naprawdę chodzi w walce z LGBT. Oto prawdziwa stawka gry Ziobry

Anna Dryjańska
– Ziobro potrzebuje Margot za kratami – przekonuje Andrzej Stankiewicz, dziennikarz Onetu. W wywiadzie dla naTemat wyjaśnia, jakie jest drugie dno wojny z ludźmi LGBT i dlaczego chodzi o co innego, niż wszyscy sądzą.
fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Wkrótce po aresztowaniu Margot napisał pan analizę, w której stawia tezę, że niebinarna aktywistka jest ofiarą walki o władzę między Zbigniewem Ziobrą a Mateuszem Morawieckim. Z kolei prawicowi publicyści twierdzą, że w sprawie Margot chodzi o wartości i wojnę kulturową.

Andrzej Stankiewicz: Proszę zauważyć: politycy Zjednoczonej Prawicy nie powiedzą, że chcą wygrać wybory, by mieć władzę i nadal zajmować wysokie stanowiska. Nie: mówią, że toczy się wojna kulturowa, a od tego, kto wygra, zależy niemalże przetrwanie ich wyborców.

Przedstawiają spór światopoglądowy w sposób zero–jedynkowy, jako walkę, w której trzeba się opowiedzieć po jednej ze stron. Robią to po to, by nawet ktoś, kto nie ma ochoty ganiać po mieście za ludźmi LGBT, zaczął odczuwać silne, negatywne emocje. By się zmobilizował.


Taki chwyt stosował podczas kampanii prezydenckiej Andrzej Duda, tej samej metody używa teraz Zbigniew Ziobro, który właśnie przekazał dla Tuchowa, strefy anty–LGBT, środki z Funduszu Sprawiedliwości. Funduszu, który – przypomnę – miał służyć ofiarom przestępstw.

Wracając do rzeczy: to nie jest moja teza, którą wymyśliłem sobie za biurkiem popijając kawę. Rozmawiałem ze sztabowcami Andrzeja Dudy, ludźmi, których znam od lat i znam ich cynizm polityczny. Osobiście kwestia tej mniejszości ani ich ziębi, ani grzeje: mówili mi wprost, że kwestia LGBT ma podzielić ludzi na dwa obozy, bo tak im się opłaca. Bo mniejszość, nawet z sojusznikami włącznie, nadal jest mniejszością. I tak się stało. Teraz ten podział zaostrza Zbigniew Ziobro.

No dobrze, ale jak się ma polityka zwalczania ludzi LGBT stosowana przez Ziobrę do Morawieckiego?

Jesienią ma się odbyć kongres PiS. Jarosław Kaczyński zapowiedział reorganizację partii, a to stało się sygnałem do walki o wpływy. Niektórzy spodziewają się – moim zdaniem błędnie – że prezes Prawa i Sprawiedliwości namaści wtedy delfina, który przejmie po nim sterowanie ugrupowaniem rządzącym. A przecież obecnie Jarosław Kaczyński wspiera Mateusza Morawieckiego.

Dlatego od kilku tygodni Zbigniew Ziobro robi jednocześnie dwie rzeczy: z jednej strony atakuje premiera jako osobę nieadekwatną, skręcającą w stronę centrum, niedopasowaną do elektoratu PiS, a z drugiej kreuje swój wizerunek jako twardego przeciwnika ludzi LGBT, który niewzruszenie stoi na radykalnie prawicowej pozycji. Ziobro próbuje w ten sposób również pozyskać zwolenników Konfederacji, których stosunek do mniejszości seksualnych jest jawnie negatywny.

I co, Ziobro liczy, że przekona w ten sposób Kaczyńskiego, by ten mu coś za to dał?

Nie, Ziobro nie spodziewa się, że coś dostanie – on chce sobie coś wyszarpać. Dlatego już od kilku miesięcy uderza w Morawieckiego. Tak by Kaczyński nie miał wyjścia widząc, że elektorat odwraca się od niewystarczająco prawicowego premiera.

Robił to po szczycie europejskim, podczas którego na miękko powiązano fundusze unijne z praworządnością. Od ludzi z otoczenia Ziobry wiem, że posłowie Solidarnej Polski byli gotowi głosować przeciw informacji rządu z tego szczytu. Ostatecznie jednak uznali, że jest to zagranie zbyt po bandzie.

Ale to nie znaczy, że Ziobro przestał podkopywać pozycję Morawieckiego. Domagał się od niego na przykład interwencji w Europie w sprawie 6 gmin, które z powodu zdeklarowania się jako strefy anty–LGBT nie otrzymały funduszy unijnych. Morawiecki tego nie zrobił. Potem Ziobro instrumentalnie wykorzystał prokuraturę, by wobec Margot, która jak widać na filmiku zaatakowała kierowcę homofobicznej ciężarówki i zniszczyła auto, użyte zostały nieproporcjonalnie surowe metody. Przecież wystarczyłby dozór policyjny – jest nagranie, mówimy o osobie dotąd niekaranej… Tymczasem Ziobro znowu strzela z armaty do wróbla. A teraz nagradza finansowo gminę, której Komisja Europejska odmówiła dotacji zarzucając dyskryminację. Te wszystkie ciosy w społeczność LGBT są de facto wymierzone w bardziej umiarkowanego Morawieckiego, który robi co może, by nie brać w tym udziału. Głośna interwencja policji na Krakowskim Przedmieściu, gdy funkcjonariusze brutalnie zatrzymali kilkadziesiąt osób, była bardzo na rękę Ziobrze. Odpowiedzialność za takie wydarzenia – sceny przemocy, które wywołują oburzenie opinii publicznej – spada na premiera.

Zaraz wyjdzie na to, że Morawiecki to sojusznik ludzi LGBT.

Nie, bez przesady. Ale to szef rządu, rozmawia z zagranicznymi przywódcami, uczestniczy w szczytach i naradach, i po prostu wie, że kurs anty–LGBT nie przejdzie. Poza tym ma do sprawy stosunek osobisty, bo ma wyautowanego siostrzeńca, aktywnego w mediach społecznościowych. Jest w innej sytuacji niż Ziobro, nie może i nie chce rywalizować z radykalizmem Ziobry.

Proszę zauważyć: Morawiecki nie prze do rozprawienia się z ludźmi LGBT, nie domaga się zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej… Dlatego przez część obozu Zjednoczonej Prawicy jest postrzegany jako taki pisowski Tusk.

Radykalizm Ziobry to środek do celu: zdobycia władzy. Problem w tym, że tego podburzania przeciw ludziom LGBT nie wymaże się społeczeństwu z głowy. Tak samo nie wymaże się przekazu antysemickiego i antyukraińskiego, który serwowała widzom TVP, by wesprzeć kampanię Andrzeja Dudy.

Coś, do dla polityków Zjednoczonej Prawicy jest tylko instrumentem, część ich wyborców popchnie do przemocy.

Czyli Zbigniew Ziobro będzie nagradzał strefy anty–LGBT, a jego zwolennik po prostu kogoś pobije za domniemaną orientację?

Tak. A władza nie powinna – i nie może – kreować i podgrzewać konfliktów między ludźmi. Ja nie zgadzam się ze wszystkimi postulatami środowiska LGBT, ale nie ma mojej zgody na to, by kogoś wykluczać, piętnować czy bić. Państwo nie jest od tego, by wskazywać jakąś grupę palcem i mówić: oni są gorsi. A robi to nie od dziś.

Przytoczę przykład kobiet, które 11 listopada 2017 roku usiadły na trasie przemarszu narodowców. Uczestnicy marszu bili je, kopali, pluli na nie, a policja im nie pomogła. Potem ulubiona prokuratorka Ziobry od umarzania umorzyła śledztwo, bo stwierdziła, że ciosy były wymierzane w te miejsce na ciele, które nie są newralgiczne.

Policja nie jest od tego, by patrzeć z założonymi rękami na to, jak komuś dzieje się krzywda, bo należy do "niewłaściwej" grupy. Podobnie prokuratura. Ziobro wykorzystuje ją w sposób bardzo instrumentalny – w tym do walki z Morawieckim, który, jak się obawia, w ciągu kilkunastu miesięcy może przejąć PiS.

Pan jednak nie wierzy w to, by Jarosław Kaczyński jesienią oddał lejce.

Jestem przekonany, że będzie trzymał władzę dopóki będzie mógł. To jego pasja, narkotyk. Reorganizacja partii, którą zapowiada, będzie polegała na wymianie pionków lub kilku roszadach. Tymczasem Ziobro gra na nowe rozdanie.

A nie obawia się, że jak będzie tak podskakiwał Morawieckiemu, to ten w końcu go utrąci? W końcu nominalnie jest szefem rządu, w którym Ziobro jest ministrem.

Na razie na taki ruch nie zgadza się Kaczyński, który wie, że nie może rządzić bez Ziobry. To czysta arytmetyka. To dlatego Morawiecki uśmiecha się do PSL-u, kusi stanowiskami i lokalnymi koalicjami. Chodzi o to, by nieliczna, ale lojalna armia Ziobry w Sejmie nie była języczkiem u wagi.

Ziobrzyści są jednak przygotowani i na scenariusz wyrzucenia z rządu. Są przekonani, że są w stanie samodzielnie stanąć na nogi i prowadzić ultraprawicową politykę.

Przeczytaj także: Ziobro dofinansował gminy "wolne od LGBT". Nie do wiary, skąd wziął na to pieniądze