"Po zamknięciu rozpoczęłam strajk głodowy". Margot w pierwszym wywiadzie po wyjściu z aresztu

Zuzanna Tomaszewicz
W piątek Margot została zwolniona z aresztu tymczasowego, w którym spędziła trzy tygodnie. Aktywistka "Stop Bzdurom" właśnie udzieliła pierwszego wywiadu po zatrzymaniu. W rozmowie z magazynem "Vogue" opowiedziała o tym, jak wyglądał jej pobyt w areszcie i jak była traktowana przez współwięźniów.
Pierwszy wywiad aktywistki Margot po wyjściu z aresztu tymczasowego. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
W wywiadzie dla "Vogue’a" Margot zdradziła, iż po aresztowaniu została przewieziona na komendę policji na Muranowie, gdzie "wszyscy krzyczeli, że muszą załatwić wszystkie formalności jak najszybciej” i wywieźć ją ze stolicy, zanim pod budynkiem zgromadzą się kolejni protestujący". Aktywistkę najpierw przewieziono do aresztu śledczego w Wołowinie, skąd później została przewieziona na Białołękę.

– Więzienie na Białołęce to moloch. Strażnicy byli bardzo nieprzyjemni. Po kilkanaście razy wchodzili do mojej celi, tylko po to, żeby mnie musztrować. Później trafiłam w ręce psycholożki, która bardzo chciała mi pomóc, ale prosiła, żebym nie posługiwała się swoimi zaimkami i imieniem, żeby nie ujawnić tożsamości. Jej prośba na nic się zdała, bo już przy pierwszym kontakcie z innymi więźniami wszyscy mnie rozpoznali. Nie mieli złych zamiarów – podkreśliła aktywistka "Stop Bzdurom".


Margot przyznała, że gdy trafiła do wychowawców, oni także kazali jej posługiwać się męskimi zaimkami i imieniem. – Powiedziałam im, że to bezcelowe, bo już zostałam rozpoznana. Nikt nie wiedział, co ze mną zrobić. Wyraźnie obawiali się, że coś może mi się stać. Poprosiłam o izolatkę, ale jej nie dostałam – zaznaczyła.

Potem przewieziono ją do Płocka, gdzie spotkała się z dużo większą życzliwością ze strony strażników. – Dostałam izolowaną celę. (…) Trzymano mnie z daleka od innych więźniów – dodała.

– Przez pierwsze kilka dni część współosadzonych krzyczało w moją stronę obelgi i groźby, ale szybko im się to znudziło. Później kilka razy zaczepiano mnie tekstami w stylu: "Co tam Margareta?" czy "Jak masz na imię, dziewczynko?". Prawie wszyscy współwięźniowie zwracali się do mnie żeńskimi zaimkami, czego nie mogłam wyegzekwować ze strony służby więziennej – relacjonowała Margot.

Aktywistkę po kilku dniach odwiedziła przedstawicielka Rzecznika Praw Obywatelskich, zaś po tygodniu przyszli do niej prawnicy.

Zapytana o to, co było najtrudniejszym doświadczeniem w czasie tygodni spędzonych w areszcie, Margot odpowiedziała: – Od razu po zamknięciu rozpoczęłam strajk głodowy. Początkowo czułam się nieźle, ale po tygodniu zdarzało mi się stracić przytomność. Nikt nie został zaalarmowany – póki przyjmowałam jedzenie przez drzwi, to w systemie wszystko grało. Poprosiłam moich adwokatów, żeby przekazali informację na zewnątrz. Oni jednak powiedzieli, że nie mogą tego zrobić i poradzili mi przerwać strajk przed procesem. Po dwóch tygodniach zawiesiłam go więc, ale byłam gotowa na to, że jeżeli sąd odrzuci moje odwołanie, to do tego wrócę.

O wyjściu z aresztu aktywistka dowiedziała się od razu po rozprawie. – Na rozprawę zostałam przewieziona do Warszawy. Decyzję wydało troje sędziów. Gdy już wiedziałam, że wychodzę, główna sędzia zwróciła się bezpośrednio do mnie i mówi: "Niech pani zrozumie, że nie może pani łamać prawa" – wspomina.

– Rozbawiło mnie zaskoczenie, jakie wywołała brutalność policji wobec protestujących. Dla nas to nic nowego. Takie sytuacje zdarzają się od lat. (…) Nikt nigdy nie wywalczył sobie praw, siedząc grzecznie w kącie. Wszystkie rewolucje były splamione krwią osób, które wiedziały, że inaczej nie można. A przekonanie, że można to zrobić "ładnie", jest fałszywe i powtarzane przez tych, którzy, gdy tamci ginęli za zmianę, stali grzecznie obok, nie wychylając się – skwitowała Margot w rozmowie z "Vogue Polska".

Na decyzję sądu miał wpływ istotny szczegół

W piątek 28 sierpnia o godz. 18 sąd odwoławczy zwolnił z aresztu tymczasowego Margot, aktywistkę "Stop Bzdurom". Sędzia uwzględnił więc zażalenie, które złożono tuż po aresztowaniu. Wpływ na tę decyzję miało poręczenie, które pod którym podpisali się m.in. Halina Bortnowska-Dąbrowska, była redaktorka miesięcznika "Znak", ks. Adam Boniecki, emerytowany redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego", ks. Michał Jabłoński, duchowny ewangelicko-reformowany, Ewa Jassem, profesor zwyczajny GUM, kierownik Katedry i Kliniki Pneumonologii oraz Michael Schudrich, Naczelny Rabin Polski.

Przypomnijmy, że Margot trafiła do aresztu na początku sierpnia, bo oskarżono ją o zniszczenie furgonetki fundacji antychoice, która zrównywała osoby LGBT z pedofilami. Od samego początku wiele osób bulwersowało aresztowanie aktywistki, ponieważ środek ten jest ostatecznym środkiem zapobiegawczym.

Czytaj także: Bronię Margot przed świętym oburzeniem. Mój kraj znowu robi dramę z błahostki [FELIETON]

źródło: "Vogue"