"Każdy z nas w głębi duszy jest mordercą". Po przeczytaniu tej książki będziesz tego pewien

Karolina Pałys
Każdy z nas jest świadomy jej istnienia, ale tylko nieliczni mają okazję stanąć z nią twarzą w twarz. Ciemna strona osobowości - ta która chciałaby gwałtownie zahamować na skrzyżowaniu, wyskoczyć z auta i rzucić się na kierowcę, który chwilę wcześniej bezczelnie zajechał nam drogę - właśnie ona jest główną bohaterką najnowszego kryminału Przemysława Borkowskiego pod tytułem “Rytuał łowcy”.
Fot. materiały prasowe
Poza metafizyczną rządzą mordu, w “Rytuale Łowcy” mamy oczywiście również bohaterów z krwi i kości. Ich pojawienie się będzie, z resztą, dla fanów Borkowskiego niezłą gratką. Książka rozpoczyna bowiem nowy cykl z niezwykłą parą w roli głównej.

Pana poprzedni powracający bohater, Rozłucki, jest do pana bardzo podobny. Czy w nowym cyklu też znajdziemy pańskie alter ego?

Tak, oczywiście, to jest nieuniknione. Patrząc na swoją twórczość, cechy mojego charakteru ma większość postaci - nie tylko pozytywnych, ale i negatywnych. O ile więc Rozłucki był takim moim klasycznym alter ego, to w najnowszej książce takiego nie ma.

Nie mniej jednak, zarówno prokurator Seredyńska, jak i komisarz Aleksanderski, nawet morderca - to są postaci w mniejszym lub większym stopniu wzorowane na mnie.

W “Rytuale łowcy” centralną postacią jest kobieta. Prokurator Seredyńska pisała się łatwo, trudno?

W moich poprzednich książkach już pojawiały się takie wyraziste postaci kobiece, na przykład dziennikarka Karolina Janczewska czy policjantka Weronika Stankiewicz. Podobały mi się obie te postaci. Ruch, aby tym razem uczynić główną bohaterką kobietę był poniekąd naturalny, to pewnego typu ewolucja.

Podoba mi się to też o tyle, że w książce jest druga, równie ważna postać męska. Taki duet jest bardzo ciekawy dla pisarza: może rozgrywać postaci między sobą, może tworzyć między nimi różnego typu napięcia, różnego typu związki. To jest ciekawe i dla piszącego, i dla czytelnika.

Postaci kobiece pisze się panu trudniej, niż męskie, czy wręcz przeciwnie?

Oczywiście, że trudniej. Mam więcej doświadczeń związanych z rolą męską. O wiele łatwiej jest mi opisywać to, co robi i myśli mężczyzna. Kobiety mogę tylko obserwować, co jest oczywiście ciekawe.

W przypadku kobiety nie opisuję jednak wielu rzeczy: jak się maluje na przykład, bo nie wiem, pomijam to milczeniem. O parę rzeczy na pewno można by postać Seredyńskiej wzbogacić. Ale mam nadzieję, że w następnych częściach uda się to zrobić.
Przemysław Borkowski wraca z kolejną książką i zarazem pierwszą cześcią nowego cyklu.Fot. Mikołaj Starzyński
Kwestię make-upu może uzupełnić dobry research. Czy w innych sferach prowadzi pan takie badania, podpiera się wiedzą ekspercką?

Research jest istotny. W swoim życiu przeczytałem sporo książek z kryminalistyki, z psychologii. Jakiś rodzaj wiedzy już mam. Staram się też zawsze posiłkować wiedzą konsultantów.

W przypadku poprzedniego cyklu, którego bohaterem był psycholog, miałem konsultantkę panią psycholog. Tu podobnie: bohaterką jest prokurator, więc dałem książkę do przeczytania swojej znajomej pani prokurator, która powychwytywała mi pewne błędy.

Nie robię jednak researchu w tym sensie, że zawsze przed rozpoczęciem pisania swojej książki czytam ileś pozycji na temat. Dzieje się to raczej symultanicznie.

Staram się też pisać jak najwięcej o rzeczach, które znam. Na przykład umieszczam akcję w moich okolicach. Trylogia o Rozłuckim działa się w Olsztynie, czyli moich rodzinnych stronach. Z kolei cykl zapoczątkowany “Rytuałem łowcy” dzieje się w Warszawie, a sama akcja - na Bielanach, czyli dokładnie tam, gdzie teraz mieszkam.

Sąsiedzi się ucieszą. Pomyślą, że naprawdę gdzieś tam wyśledził pan mordercę.

Miejsce, gdzie mieszka morderca, jest dość dobrze opisane i ci, którzy mieszkają w okolicy dość łatwo mogą go “znaleźć”.

Postać mordercy jest przedstawiona w “Rytuale łowcy” dość nietypowo. Od samego początku książki wiemy, kto zabił.

Nie zgodzę się. Nie wiemy kim jest morderca. Obserwujemy, jak działa, ale jego tożsamość jest zagadką do samego końca.

Jasne. Od pierwszych stron mamy z nim jednak kontakt, siedzimy w jego “głowie”. Pan w bardzo szczegółowy sposób opisuje, co się w niej dzieje. Czy w przypadku konstruowania tej postaci również bazował pan na intuicji, czy jednak potrzebna była tu bardziej specjalistyczna wiedza z dziedziny psychologii?

W konstruowaniu tej postaci brała udział zarówno wiedza psychologiczna, którą posiadam, jak również ta z dziedziny religioznawstwa. W pewnym momencie pojawiają się wątki związane z, nazwijmy to, praktykami magicznymi - to efekt mojej dawnej fascynacji tymi tematami.

Intuicja również miała tu jednak sporo do zrobienia, chyba nawet większość. Moja metoda pisarska polega również na tym, żeby wziąć “iskrę” własnej osobowości i rozdmuchać ją do rozmiarów pożaru.

Tak było i w tym przypadku: każdy z nas chciał kiedyś kogoś zabić - zazwyczaj pewnie w sytuacjach banalnych: na drodze, gdy ktoś wykona głupi manewr, a my mamy ochotę wyjść i roztrzaskać mu głowę. Oczywiście tego nie robimy, ale tego rodzaju impulsy w każdym z nas są.

To jedna z moich teorii: każdy z nas może być mordercą. Takich z resztą najbardziej lubię w swoich książkach. Nie interesują mnie gangsterzy czy ludzie jednoznacznie zaburzeni psychicznie. Ciekawią mnie zwykli ludzie, którzy w związku z różnymi kolejami własnego losu przechodzą na tę drugą stronę.

Jaką wagę przywiązuje pan do technikaliów samej zbrodni: sposobów zabijania, narzędzi? Tu chyba jednak potrzebny jest research, żeby dokładnie odzwierciedlić sytuację?

Staram się, aby opisy były jak najbardziej wiarygodne. Dlatego sporo wiedzy czerpię z lektur kryminalistycznych, gdzie tego typu rzeczy są dość dokładnie opisane: rodzaje ran, sposób ich zadawania, czy też to, co można wyczytać z ich kształtu. W “Rytuale łowcy” wykorzystałem tę wiedzę. Jest tam nawet scena prowadzenia sekcji zwłok.

Gdyby pojawiła się możliwość uczestniczenia w prawdziwej sekcji, przyjąłby ją pan? Czy chciałby pan maksymalnie zbliżyć się do tego, o czym pisze - na przykład towarzysząc policjantom czy psychologom podczas pracy?

Brałem kiedyś udział w warsztatach tego typu, organizowanych podczas festiwalu “Granda” w Poznaniu. Prawdziwi policyjni fachowcy pokazywali, jak wygląda miejsce zbrodni i jak się je bada.

Na pewno jednak nie zgodziłbym się, nawet gdybym miał taką możliwość, wziąć udziału w oględzinach prawdziwego miejsca zbrodni, czy uczestniczyć w prawdziwej sekcji, tak samo, jak nie chciałbym nikogo zabić. Nie na tym to polega.

Czułbym pewien rodzaj zażenowania: miałbym do czynienia z prawdziwą tragedią. Kryminał to jednak forma rozrywki, rodzaj bajki, w którym wszystko jest wymyślone po to, aby nas zabawić w ten czy inny sposób. Wykorzystywanie do tego prawdziwej tragedii byłoby, moim zdaniem, niestosowne.

Czy w takim razie pomysły na książki również nie czerpie pan z prawdziwego życia? Nie inspiruje się newsami, nagłówkami gazet?

Ostatnio miałem taką sytuację: w mojej rodzinnej miejscowości dwadzieścia parę lat temu popełniono morderstwo. Zwłoki odnaleziono niedawno. To dramatyczna historia, ale miałbym spore opory przed jej opisaniem w powieści, więc tego nie zrobię.

W swoich książkach wykorzystuję jednak historie prawdziwe, co uważam za dopuszczalne. Moja pierwsza książka, “Zakładnik”, zaczyna się od prawdziwej historii, która skończyła się dobrze… dopóki nie skończyła się źle. Chodziło o porwanie dziewczyny przez jej byłego chłopaka.

Finał był taki, że chłopak zapakował ją do bagażnika, a potem niechcący spowodował wypadek i w ten sposób sprawa się wydała. W prawdziwym życiu nikt nie zginął, sprawa skończyła się dobrze. U mnie - niestety nie.
Fot. materiały prasowe


Jaki był dla pana najtrudniejszy moment podczas pracy nad “Rytuałem łowcy”?

Najbardziej zawsze męczy mnie to, co dzieje się już po napisaniu książki.

Wywiady?

Nie, nie [śmiech]. Chodzi o pracę, którą trzeba wykonać zaraz po napisaniu całości. Dopóki piszę, dopóki historia się toczy, to jest to bardzo ciekawe i ekscytujące. Lubię to robić.

Kiedy jednak postawię ostatnią kropkę, kiedy wszystko jest już wymyślone i napisane, w zasadzie tracę zainteresowanie tą książką. A tu jednak trzeba jeszcze sporo nad nią przysiąść: przeczytać raz, drugi, wprowadzić zmiany, zrobić korektę - wykonać sporo monotonnej, nieciekawej pracy.

Samo pisanie jest oczywiście procesem długotrwałym, wymagającym systematyczności, ale satysfakcja z tego, że książka wyszła, jest tak duża, że da się to łatwo przezwyciężyć.

Wielu pisarzy wspomina, że podczas prac nad książką wymyśleni przez nich bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem, zmieniają się. Ma pan takich bohaterów, którzy kompletnie pana zaskoczyli?

Tak, prokurator Seredyńska była taką postacią. Poszła w inną stronę, musiałem więc zmienić początek, bo cechy, które jej nadałem, nie zostały później wykorzystane.

Miała być bardziej stanowcza?

Tak, miała być taką ”zimną suką”. Nie bardzo mi to wyszło, bo, jak już wspominałem, nadałem jej cechy swojego charakteru, a ja taki nie jestem.

Na koniec poproszę o słowa pocieszenia dla fanów cyklu o Rozłuckim. “Rytuał łowcy” to początek nowego cyklu, ale z poprzednim chyba jednak się nie żegnamy?

Nie wiem. Być może wrócę do Rozłuckiego w taki, czy inny sposób. Może powstanie czwarty tom jego przygód, a może, skoro Rozłucki pochodzi z Warszawy, może kiedyś do niej wróci i weźmie udział w śledztwie prowadzonym przez Seredyńską? Kto wie.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona