Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez Kościół i PiS

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Tuż po wyborach można było mieć nadzieję, że ataki na środowisko LGBT ustaną. Że PiS, mając pełnię władzy, nie będzie chwilowo potrzebował wykreowanego sztucznie na potrzeby kampanii „wroga”. Że straszenie nim i szczucie na niego było cynicznym i wstrętnym, ale wyłącznym zagraniem wyborczym, by zmobilizować swój elektorat.
Do czego doprowadzi sojusz PiS i Kościoła? Fot. Albert Zawada / AG
Niestety, Jarosław Kaczyński stwierdził, że będzie kontynuował tę niemoralną oraz niebezpieczną grę, bo mu się to politycznie opłaca, nie tyle w krótkiej perspektywie (wybory, których na razie nie ma), ale przede wszystkim długofalowo. Chodzi o głębokie przeoranie polskiego społeczeństwa i wyodrębnienie z niego „rodzin” - takich, jak z reklam jogurtów lub sosów do makronu: mama, tata, straszy synek, młodsza córeczka. Te rodziny PiS otaczać będzie opieką (program 500 plus i pochodne) i sławić jako jedyny sensowny model funkcjonowania dla człowieka. To będzie ten lepszy sort, ci prawdziwsi Polacy.


Reszta będzie wytykana palcem, piętnowana jako nieużyteczna dla narodu (brak potomstwa u singli lub par homoseksualnych), naznaczana jako niosąca zagrożenie dla naszej tożsamości i wartości chrześcijańskich. O tym jest wywiad Kaczyńskiego dla tygodnika „Sieci”. Ta zapowiedź, że władza będzie stawiała tamę ideologii LGBT, że będzie perswazja, by „ludzie nie popadali w szaleństwo, by nie uznawali za oczywiste radykalnego odejścia od normy, podeptania jej nawet”. Co jest normą - to się już zadekretuje wspólnie z Kościołem katolickim.

Co ciekawe, rosną szeregi tych, którzy od jedynej słusznej normy odstają. Wskazuje ich niezmiennie abp Marek Jędraszewski. Metropolita krakowski był pierwszym, który straszył ideologią gender, potem natarł ochoczo na ideologię LGBT (i twórczo powiązał ją z neomarksizmem), by wreszcie dorzucić w ostatni weekend ideologię singli. Od tej pory osoby żyjące samotnie także zostają wyklęte, wszak „pełnię życia osiąga się w związku małżeńskim i rodzinnym”. Tak oto Marek Jędraszewski stał się naczelnym „pożytecznym idiotą” procesów sekularyzacyjnych w Polsce. Bo nikogo tą narracją do Kościoła nie przyciągnie, za to odstręczy wielu.

Czytaj także: Jestem singielką i wiem, że Ksiądz się myli. Arcybiskupie, nie masz pojęcia, jak żyją single

Na marginesie: z abp. Jędraszewskim spotkałam się na studiach, uczył mnie filozofii etyki. Dwie dekady temu ówczesny biskup pomocniczy poznański był admiratorem nauk Emmanuela Levinasa. Ów francuski filozof żydowskiego pochodzenia odczuł na własnej skórze, gdy jego krąg towarzyski zaczął pilnie przyswajać nazistowski antysemityzm. Po wojnie nauczał o szacunku dla Innego, o konieczności rozmowy z nim, wysłuchania go. Daleką drogę przebył abp Jędraszewski przez tych dwadzieścia lat, skoro już nie chce być za Innego odpowiedzialnym, tylko go ordynarnie wykluczać ze wspólnoty.Polski

Kościół szamoce się jak w pułapce. Wybiło bagno pedofilii, smród będzie się jeszcze długo unosił. Jest kryzys powołań, także kondycja intelektualna duchowieństwa pozostawia wiele do życzenia. Nie ma już książąt Kościoła, czyli duchowych liderów. Stąd ten obskurantyzm, wstecznictwo, anachronizm. Szukanie wroga i syndrom oblężonej twierdzy. Oraz odwrót od chrześcijaństwa, bo słowa abp. Jędraszewskiego i jemu podobnych z naukami Jezusa nie mają nic wspólnego. Ale wróćmy do PiS-u.

Witold Gombrowicz w "Iwonie, księżniczce Burgunda" wkłada w usta Księcia Filipa takie zdanie: "Żeby poczuć swoją lepszość, trzeba wynaleźć sobie kogoś gorszego". Atak na LGBT czy singli to jest właśnie ta metoda. Dzięki piętnowaniu samotnych czy homoseksualnych porządne, katolickie, patriotyczne rodziny mają się poczuć lepiej. Taki jest zamysł Kaczyńskiego. Nie tylko związać je z partią sznurkiem benefitów socjalnych, ale też dać części społeczeństwa poczucie „lepszości”. Ludzie lubią czuć się lepszymi od drugich. To może być ten magnes, który przyciągnie do PiS-u mocniej nawet niż transfery finansowe.

To, że Jarosław Kaczyński nie może świecić przykładem reszcie społeczeństwa - jest kompletnie bez znaczenia. Nie trzeba być wysokim blondynem o niebieskich oczach, żeby skutecznie zaszczepić w społeczeństwie ideę germańskiej rasy nadludzi. Może być zatem singlem i skutecznie przekonywać, że tylko w parach i z potomstwem jest się godnym szacunku ze strony państwa i narodu, że tylko wówczas jest się „pełnowartościowym” i „normalnym”.

Prócz efektów symbolicznych, które prezes obiecuje sobie swoją strategią osiągnąć, są też względy pragmatyczne tej opowieści o ochronie chrześcijaństwa przed ideologiami wszelkiej maści. To cios wyprowadzony w stronę prawej ściany, która nie należy już do Kaczyńskiego. Umościła się tam Konfederacja i Solidarna Polska. Teraz Kaczyński chce przejąć ich narrację, by - później - wypchnąć tych maluchów ze sceny, a na pewno nie pozwolić im dalej rosnąć. Jeśli Kaczyński w wywiadzie dla „Sieci” opowiada, że z ludźmi Zbigniewa Ziobry zgadza się „co do istoty sprawy”, to znaczy, że zaraz rozpocznie wojnę kulturową, ale już na własną rękę i po swoim sztandarem.

Czytaj także: "Lekcje religii? Wykreślone z planu". Tak po cichu zanika szkolna katecheza

Dawno temu, jeszcze za czasów Porozumienia Centrum, Jarosław Kaczyński mawiał, że „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN”. Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe było takim ugrupowaniem, które w ludowym katolicyzmie i sojuszu ołtarza z tronem upatrywało swojej szansy na władzę, na „rząd dusz”. Tym samym śladem podąża dziś PiS razem z Episkopatem. Duszami rządzić nie będą, za to do cna skompromitują Kościół. I tylko wartości chrześcijańskich żal.

Czytaj także: Kaczyński straszy Irlandią, ale się myli. Oto, co tam się stało i czego u nas mogliby się nauczyć