Nie spojrzysz już na Facebooka tak samo. "Dylemat społeczny" objawia mroczną stronę social mediów
Niby wiemy, że z Google czy Facebookiem jest coś nie tak. Co? Na to pytanie już nie potrafimy sensownie odpowiedzieć. Na pomoc przychodzi nowy film dokumentalny Netflixa "Dylemat społeczny", który objaśnia nam przerażające mechanizmy działania mediów społecznościowych. Czy dzięki niemu uwolnimy się od negatywnego wpływu social mediów? Raczej... nie.
A potem wyłączyłam powiadomienia na Facebooku, Instagramie i Pintereście, jedynych social mediów, których regularnie używam. Kiedy włączę je z powrotem? Czas pokaże. Bo raczej na pewno to zrobię – niestety.
Wnioski po seansie "Społecznego dylematu"? Nie, technologia nie jest z gruntu zła – tak bardzo ułatwiła nam życie, że już byśmy sobie bez niej nie poradzili. Ale jest i druga strona medalu: to zarówno utopia, jak i antyutopia. Jeśli media społecznościowe się nie zmienią, to... koniec. I to wcale nie jest to przenośnia.
Jak działają reklamy na Facebooku?
Na YouTube bombardują nas rekomendowane filmy. Jeśli obejrzeliśmy właśnie pięć filmików o kotach z rzędu, serwis będzie nieustannie podrzucał nam nowe. Wystarczy zaobserwować na Instagramie kilka podróżniczych kont i polubić kilkanaście zdjęć influencerów z dalekich wojaży, aby serwis polecał nam kolejne podobne zdjęcia i profile. Polubiliśmy stronę sklepu z butami sportowymi na Facebooku? Przygotujmy się na niekończące się reklamy sportowego obuwia.
Po co to wszystko? Żebyśmy nie odrywali się od smartfona czy tableta, nieustannie klikali i scrollowali. Bo nasze zainteresowanie generuje ruch, ten reklamy, a te z kolei zyski dla Marka Zuckerberga i spółki. Oto "Dylemat społeczny" Netflixa w wielkim skrócie. Bo właśnie do tego wszystkiego działanie mediów społecznościowych się sprowadza: zarabiania pieniędzy.
A za Facebooka czy Twittera przecież nie płacimy. Stąd nieustanna walka o naszą uwagę, dzięki której te technologiczne giganty zarabiają kolejne miliardy.
Nie przestawaj scrollować
Oglądając "Dylemat społeczny" ma się wrażenie podglądania wielkich korporacji za kulis. A to dzięki ich byłym pracownikom, którzy bez owijania w bawełnę mówią, na czym to wszystko polega. Mimo że nie padają tam wprost oskarżenia pod adresem technologicznych magnatów, jak Mark Zuckerberg czy Larry Page ("każdy chciał dobrze, ale nie wyszło", "nie wiedzieliśmy, że tak będzie", "popełniliśmy błąd"), to nie brakuje ciekawostek i sekretów, które niejednego mogą przyprawić o dreszcze.
Jednym z takich smaczków jest technologia perswazji. – Uczono nas tego na Uniwersytecie Stanforda. Jak wykorzystamy wszystko, co wiemy o psychologii przekonywania ludzi i wykorzystamy to w technologii? Technologia perswazji to zaprojektowanie czegoś tak, żeby zmieniło czyjeś zachowanie. Chcemy, żeby ktoś dalej coś zrobił, dalej scrollował palcem po ekranie – tłumaczy były pracownik Google'a.
Obrazowo pokazuje to w "Dylemacie społecznym" wyimaginowane centrum sterowania naszymi social mediami. Awatar użytkownika sieci, czyli nas, unosi się bezładnie między zdjęciami, postami i lajkami, a trzech mężczyzn stoi przed ekranami i manipuluje nim tak, aby nawet przez chwilę nie stracił zainteresowania.
Stąd moja reakcja na powiadomienia, które zobaczyłam po seansie filmu na ekranie mojego smartfona. Zdałam sobie sprawę, że algorytm już odkrył sposób działania mojego mózgu, psychologicznie mnie rozgryzł. Wie, co mi podsunąć, żebym znowu sięgnęła po smartfon. Bezczelnie mną manipuluje, tak samo jak wszystkimi innymi użytkownikami. Nietrudno poczuć się jak niewolnik. Problem jest taki, że... niewiele z tym zrobimy.
Wysoka cena social mediów
Jaka jest cena tej batalii o nasze wieczne zainteresowanie? Niby to wiemy, ale dokument Netflixa bezlitośnie wymienia wszystkie zagrożenia związane z social mediami. Izolacja społeczna, uzależnienia od smartfonów, zaburzenia psychiczne i próby samobójcze dzieci oraz nastolatków, fake newsy, dezinformacja i teorie spiskowe, cyberataki, i tak dalej, i tak dalej.
W "Dylemacie społecznym" pojawia się również teza, że to algorytmy social mediów wpływają na polaryzację społeczeństwa. Jeśli ktoś pasjami ogląda społecznie zaangażowane, lewicowe treści, to właśnie te będą mu podsuwały Facebook czy Twitter. Dostanie powiadomienia o protestach w obronie praw kobiet oraz propozycje dołączenia do grup osób o podobnych zainteresowaniach.
Co nas czeka – wojna domowa, całkowity rozpad społeczeństwa, apokalipsa? Skąd czerpać sprawdzone treści i jak rozpoznać prawdę? Jak bronić siebie przed alienacją, a nasze dzieci przed uzależnieniem od TikToka i załamaniem nerwowym z powodu negatywnych komentarzy w sieci? Jak się ratować? Jak ratować świat?
"Dylemat społeczny" nie owija w bawełnę: łatwo nie będzie i to już nie zależy od nas. Owszem, eksperci występujący w dokumencie proponują kilka codziennych rozwiązań, które mogą pomóc nam się uwolnić od "wpływu Zuckerberga" (ale dopiero na napisach końcowych). Punkt pierwszy? Nie zabieraj telefonu do sypialni.
Jednak reszta jest już w rękach Zuckerberga i jego kolegów właśnie. Jeśli mechanizm działania mediów społecznościowych się nie zmieni, będzie tragicznie. Nie ukrywam: ja się boję. Ale czy odłożę smartfon? Nie, raczej nie, bez Google'a, Instagrama czy YouTube nie wyobrażam sobie życia – jak większość z nas. Ale przynajmniej wyłączyłam powiadomienia (na chwilę?), a to już coś.