Challenger: Ostatni lot. Dokument o katastrofie promu kosmicznego wbije cię w fotel

Anna Dryjańska
73 sekundy – tyle wzbijał się w przestworza Challenger, prom kosmiczny z amerykańskich marzeń, zanim doszło do eksplozji. 28 stycznia 1986 roku transmisję ze startu oglądał cały kraj. Na początku nie dla wszystkich było jasne co się stało. W końcu NASA oficjalnie ogłosiła: był wybuch. Zginęło 7 astronautów, w tym nauczycielka. Stany Zjednoczone pogrążyły się w żałobie. Netflix właśnie wypuścił serial dokumentalny o katastrofie Challengera, której piętno jest porównywane do zamachu na prezydenta Johna Kennedy'ego.
W katastrofie Challengera zginęła cała załoga. Na pierwszym planie, od lewej: Michael John Smith, Francis Scobee, Ronald McNair. W drugim rzędzie, od lewej: Ellison Onizuka, Christa McAuliffe, Gregory Jarvis, Judith Resnik. fot. NASA





Nie chodzi jednak o spiskowe teorie dziejów – mechaniczna przyczyna fatalnej awarii została bowiem wyjaśniona – ale o to, że wybuch był tym, czego inżynierowie współpracujący z NASA się spodziewali. A skoro to przewidywali, a NASA i tak zarządziła start mimo dobrze znanej usterki – czy można mówić o wypadku?

Dokument Netflixa wciągnie nie tylko pasjonatów podróży kosmicznych i i inżynierów, ale i ludzi zafascynowanych tym, jak ambicje, polityka i harmonogramy na swoją zgubę zwyciężają z technologią. W czterech odcinkach twórcy pokazują obraz Ameryki lat 80–tych – łaknącej sukcesów i chwały, która w zamian otrzymuje wrak na dnie oceanu.

Fakty przedstawione w dokumencie mogą wstrząsnąć tymi widzami, którzy postrzegają NASA jako zbiór wybitnie inteligentnych osób, które podejmują decyzje wyłącznie na podstawie racjonalnych przesłanek. Losy Challengera dowodzą co się dzieje, gdy z chłodnym namysłem wygrywają obawy o pieniądze i... hazard.

Szczególnie zapada w pamięć postać inżyniera, który na godziny przed startem Challengera odmawia podpisania się pod dokumentem, że prom może bezpiecznie polecieć. Jego szef nie ma już jednak takich oporów, mimo podobnych wątpliwości.



Duże wrażenie robią rozmowy z bliskimi ofiar, którzy do końca mieli nadzieję, że astronauci jakoś przetrwali w kapsule, która runęła do oceanu. Jak wykazało dochodzenie, załoga promu nie zginęła w eksplozji. Przynajmniej część astronautów miała jeszcze czas na to, by podłączyć się do awaryjnego źródła tlenu. Na szczęście twórcy nie poruszają tego tematu z krewnymi i przyjaciółmi członków załogi.

"Challanger: Ostatni lot" to historia zabawy ryzykiem. Oczywiste jest, że przez pierwsze dziesiątki, a pewnie nawet i setki lat wyprawy w kosmos będą czymś bardzo niebezpiecznym, podobnie jak było w początkach żeglarstwa czy lotnictwa. Jest jasne, że jeśli jako ludzkość chcemy podróżować tam, gdzie nigdy nie byliśmy, to astronauci często będą płacić za to życiem (podobnie jak w początkach lotów samolotem, gdy w wypadku ginął 1 na 4 pilotów). Inną sprawą jest jednak to, czy stać nas na taki rodzaj ryzyka, który w 1986 podjęła NASA. Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam.

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl


Przeczytaj też:


Przed nami początek jesieni. Czeka nas sporo spektakularnych zjawisk na niebie [LISTA]

Powakacyjny stres wyleczysz serialami i filmami. Oto wrześniowe premiery Netflixa

To naprawdę zdarzyło się... naprawdę. Oto 8 genialnych seriali opartych na faktach